niedziela, 29 stycznia 2017

Fundamenty - Rozdział XVII

Czachor ze sporym trudem i niemałym oporem przemierzał kolejne metry podziurawionej asfaltowej drogi w okolicach Hańczy. Tak długie zaniedbywanie treningów, zrobiło swoje. Komisarz dyszał teraz ciężko, coraz mniej rytmicznie uderzając stopami o podłoże. Mimo że słońce już prawie zaszło, a we włosach czuł przyjemny wiaterek, był cały spocony. Wręcz cały mokry. Pot lał się z niego strumieniami. Zastanawiał się, czy jest to efekt panującej o tej porze roku temperatury, czy może jednak spadku formy. Wcześniej biegał regularnie. Starał się zdrowo odżywiać. Przerwa sprawiła, że budowanie kondycji, którą wcześniej miał całkiem niezłą, trzeba było chyba zaczynać na nowo. Spojrzał na zegarek z GPS-em, na który odkładał sobie dobre parę miesięcy. Na liczniku miał już jakieś pięć kilometrów. Spojrzał na tętno. Dużo za duże –  stwierdził. Bolały go stopy. Czuł, że nie zachowuje prawidłowej, wyprostowanej postawy oraz nie pracuje we właściwy sposób rękoma. Im bardziej zbliżał się do końca, tym było mu trudniej.  Przydałaby się jakaś muzyka w uszach – pomyślał, kiedy w końcu minął znak z napisem "Hańcza". W oddali dostrzegł, zbliżającą się ku niemu postać. Nie widział jeszcze dokładnie jej twarzy, ale sylwetka wydała mu się znajoma. Magda, córka Mazurów – zorientował się, kiedy przebiegł kolejne pięćdziesiąt metrów. Wyszła chyba na spacer z psami. Tymi, które "przywitały" go w piątek, kiedy przyjechał do pensjonatu. Przyjrzał się nieco dokładniej dziewczynie. Poprzednio nie miał raczej ku temu okazji, zważywszy na dość krępujące okoliczności, w jakich ją poznał. Była średniego, jak na kobietę – normalnego, wzrostu. Miała ciemniejsze kasztanowe włosy i całkiem ładną twarz. Czarna obcisła bluzeczka z dość sporym dekoltem, którą miała na sobie, uwidaczniającym jej dosyć zgrabne piersi. Niezła – pomyślał komisarz. Nie miał jednak czasu na dłuższą refleksję nad urodą dziewczyny, gdyż usłyszał szczekanie, a po chwili krzyk Magdy:
– Maks! Bruno!

Kiedy wyrwany z zamyślenia, oderwał swój wzrok od dekoltu córki właścicieli pensjonatu, zobaczył, biegnące ku niemu, dwa ogromne psiska. Nie miał za bardzo możliwości ani czasu zawrócić i spróbować ucieczki. Ominięcie czworonogów też raczej nie wchodziło w grę. Cholera, czy ci ludzie na wioskach nie słyszeli o smyczach – zdążył jeszcze pomyśleć. W tym momencie zobaczył, że jeden z psów szykuje się do skoku. Momentalnie odskoczył w bok, wpadając do przydrożnego rowu. Przewracając się, poczuł nieprzyjemny ból w prawej kostce.
– Kurwa mać! – zaklął na głos.
– Maks! Bruno! –  wołała Magda. – Do nogi! Już!
Czachor podniósł wzrok. Na szczęście psy tylko nad nim stały, merdając ogonami. Nie zapowiadało się, że rzucą się na niego z zębami. Wstając, popatrzył na swoją nogę.
– Ała... –  jęknął cicho.
– Bardzo pana przepraszam. Naprawdę. Nic się panu nie stało? – zapytała nieco zaniepokojona.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc w pierwszej chwili, co do niego mówi. Był nieco w szoku. Pokręcił tylko powoli głową i odpowiedział coś niezrozumiałego pod nosem. Następnie, lekko utykając, pobiegł dalej w kierunku pensjonatu.
Gdy wchodził po schodach, poczuł kłucie w kostce. Kara za patrzenie się tam gdzie nie trzeba –  stwierdził z małym rozbawieniem. Potem jednak zrobiło mu się trochę głupio. Pomyślał o Małgosi. Przecież to co wczoraj... Chyba nie powinien już się teraz rozglądać za innymi dziewczynami... A może przesadzał... W zasadzie, to nie wiedział na czym stoi. Dla niego taki pocałunek znaczył bardzo wiele. Ale co jeśli dla niej nie? Jeżeli ona traktuje to jako przelotną znajomość? Nie wiedział. Był na siebie teraz trochę zły. Temu, że tak zaniedbał swoją kondycję. Temu, że się przewrócił. Temu, że nadal nie zorientował się w swojej sytuacji z dziennikarką. Spojrzał na zegarek. Była już prawie dwudziesta pierwsza. Małgosia chyba chciała się dzisiaj z nim umówić. A on? On to najwyraźniej spierdolił. Po prostu spierdolił. Będąc podekscytowanym rozwojem wydarzeń, związanych ze śledztwem w sprawie Strzelińskiego, zachował się nie najlepiej w stosunku do dziewczyny. Ona dała mu tyle informacji, tak mu pomogła... A on ją tak zbył. Tak. Było mu teraz z tego powodu strasznie głupio. Ale nie mógł już chyba nic dzisiaj zrobić. Był zmęczony, a do tego to nie była raczej najlepsza pora na umawianie się. 
Trzeba będzie to naprawić –  pomyślał. –  Jakoś jej to wynagrodzić. W końcu gdyby nie ona, to stali by nadal w miejscu, będąc pod ciągłym ostrzałem ze wszystkich możliwych stron. Tak. Trzeba było jej to jakoś wynagrodzić.
Tym razem pamiętał, aby zamknąć drzwi od łazienki. Kiedy wrócił do pokoju, włączył telewizor i rzucił okiem na swój telefon. Miał jedno nieodebrane połączenie. Odruchowo pomyślał o Małgorzacie. Sprawdziwszy, kto do niego dzwonił nieco się rozczarował, ale chyba – przede wszystkim – zaniepokoił. Dembowski. Naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej, który go tutaj wysłał. Pewnie wiedział, co stało się dzisiaj rano. Na pewno wiedział. Media, ku uciesze członków DZ, rozdmuchały sprawę w zastraszającym tempie. W Białymstoku też mogli mieć już z tym niezły bajzel. Przecież dziennikarze, jeżeli nie dostaną pożądanych informacji w Suwałkach, to następny telefon wykonają do rzecznika Komendy Wojewódzkiej. Chociaż wcale nie chciał, wiedział, że musi oddzwonić.
– Halo? – odezwał się głos inspektora.
– Dobry wieczór, panie naczelniku. Czachor z tej strony – przywitał się.
– O, Artur. Cześć.
– Dzwonił pan... – zaczął komisarz.
– Tak, tak – westchnął naczelnik. – Słuchaj, powiedz mi, co tam się u was dzieje? Co to jest z tym posłem? – dopytywał z przejęciem w głosie.
– Wydaje mi się, że nic takiego – stwierdził Artur. – Dla mnie wygląda to na rodzinną awanturę. Nic więcej.
– Ale sprawdziliście? Nie żebym wierzył w te wszystkie bzdury, teorie o przeciwnikach politycznych i tak dalej...
– Tak – zaśmiał się nieco. – Asystent tego Strzelińskiego chciał nas naprowadzić na posła z KD. Na szczęście nic mu nie wyszło z prowokacji. Przycisnęliśmy go trochę i jutro wystawi nam syna ofiary, który akurat dziwnym trafem gdzieś przepadł.
– Myślisz, że to on?
– Ojciec leży w ciężkim stanie w szpitalu, wszędzie o tym trąbią, a chłopak zniknął razem z porshe rodziców. Do tego rzeczy, które znaleźliśmy w jego pokoju... –  zawiesił głos, zastanawiając się czy powinien o tym wspominać.
– Jakie rzeczy? – zapytał po chwili ciszy Dembowski.
– Chłopak to pedofil – odpowiedział komisarz. W słuchawce usłyszał ciche gwizdnięcie inspektora. –  Podobno już od dłuższego czasu o tym wiadomo. Wcześniej jednak, to były tylko plotki. Teraz mamy twarde dowody.
– Kurwa... To ci się trafiło, kurde. Tylko wiesz, z wyczuciem wszystko.
– Tak, tak. Wszystko załatwimy w miarę po cichu, aczkolwiek aż mnie korci, żeby zrobić z tego aferę.
– Afera już i tak jest. Ale jeśli jest tak, jak ty mówisz, to nie miałbym nic przeciwko żeby skurwielowi i jego tatusiowi, który pewnie o wszystkim wiedział, jeszcze bardziej dopierdolili w tych telewizjach. Ten Strzeliński, to ma niby być ministrem sprawiedliwości, ta?
– Aha.
– Kurwa mać! Ludziom do reszty we łbach się popierdoliło... No ale nic. Trzeba patrzeć perspektywicznie – stwierdził. – Chuj wie, kto za rok będzie rozdawał pieniądze w MSW. A co ze szkieletem? – zmienił temat.
– Raczej na pewno bez związku z dzisiejszymi wydarzeniami. Chcemy sprawdzić poprzedniego właściciela działki i mamy jedną ciekawą historię w tej Bachmatówce.
– Co takiego?
– Obok działki mieszka kobieta, która samotnie wychowuje dziecko. Twierdzi, że jej mąż uciekł z inną kobietą, też z tej samej wioski, do chyba... Jak to było... Do Anglii. A jej zostawił dziecko tej laski.
– Hoho. Nieźle –  zaśmiał się inspektor.
– Tylko rzecz w tym, że rodzice dziewczyny, którzy mieszkają kilka domów dalej, nic o tym nie wiedzą. Od jakichś pięciu lat nie mają kontaktu z córką. Twierdzą, że pewnego dnia po prostu zniknęła. Zniknęły też jej rzeczy. I co ciekawe, niby nic nie wiedzieli o ciąży.
– To małe, zamknięte środowisko, Artur. Nawet jak wiedzieli, to wam nic nie powiedzą. Dobre imię, honor i te sprawy. Rozumiesz?
– Mhm – przytaknął mu.
– Ale co, myślisz, że coś z tego może być? Że to tę dziewczynę tam odkopali?
– Nie wiem. Szczerzę wątpię, ale trzeba to sprawdzić. Na razie i tak nic innego nie mamy.
– A sprawy zaginięć już przeglądaliście?
– Nie jeszcze. Jutro, w tym tygodniu, się za to pewnie zabierzemy.
– No cóż... To owocnej pracy życzę. I z tym Strzelińskim uważaj, żeby jakiejś biedy nie było, dobra?
– Dobrze, panie naczelniku. – Uśmiechnął się nieco do słuchawki.
– No, już słyszę ten głos – stwierdził radośnie inspektor. – Nie przeszkadzam. Trzymaj się młody. Cześć.
Położył się na łóżku, patrząc w ekran smartfona. Powinien do niej napisać? Tylko co? Może przeprosić? Wytłumaczyć się? Nie miał pomysłu, jak to zrobić. Mimo że nie było tak późno, powieki same mu się przymykały. Praca – pomyślał. Dawno już nie czuł tego czegoś. Tej adrenaliny, napięcia, ciągłego zabiegania. To było to, co lubił. Ale to było też to, co go kompletnie wykańczało. Może jednak jutro... – zastanawiał się. Nie dzisiaj... Może po zatrzymaniu i przesłuchaniu syna Strzelińskiego... Wtedy miałby dla niej jakieś newsy. Coś w rodzaju kwiatka i czekoladek na przeprosiny – pomyślał, mimowolnie się uśmiechając. Tak, to był chyba zdecydowanie lepszy pomysł. Wypadałoby ją może też gdzieś jutro zaprosić. Jakaś restauracja czy coś. Tylko gdzie? Nie znał Suwałk... Czuł, że za chwilę zaśnie. Z telewizora docierały do niego, już jakby przez mgłę, dźwięki teledysku z kanału muzycznego. Położył się wygodnie. Zamknął oczy. Zobaczył ją. Tę jej piękną twarz. Ten cudowny uśmiech. Te piękne ciemne oczy. To, co w niej kochał. Kochał?
Nawet nie zorientował się, kiedy zasnął.

– Za kilka godzin to będziemy mieli niezły burdel, co? – zagaił Przemek.
Od pół godziny siedzieli samochodzie, zaparkowanym przy jednym z wejść do parku. Syn Strzelińskiego miał się pojawić o ósmej. Było już dziesięć po. W powietrzu wyczuwalna była nerwowa atmosfera. 
– O ile w ogóle przyjdzie – odparł komisarz.
– A jak nie przyjdzie, to co robimy? Bardziej tego patałacha ściśniemy?
– Wątpię, żeby to cokolwiek dało. Więcej raczej dla nas nie zrobi. Przecież nie przyprowadzi go na siłę.
Udało im się skutecznie zastraszyć Teodorczyka. Być może nie była to poprawna metoda, ale w tej pracy często trzeba było się do takich uciekać. Czachor doskonale to wiedział. Wiedział też jednak, że należy być niezwykle ostrożnym. Asystent nie dość, że od początku wyglądał mu na naiwnego i łatwowiernego, to także na słabego psychicznie. Bardziej rozgarnięty człowiek, po usłyszeniu tak absurdalnych teorii wobec swojej osoby, zapewne zaśmiał by się im w twarz i w najlepszym wypadku wyrzucił ze swojego domu czy biura, a w najgorszym pobiegłby ze wszystkim do mediów. Tak, ludzie dzisiaj mieli do nich większe zaufanie niż do policji. Często zdarzało się, że o jakichś przekrętach, aferach policjanci dowiadywali się z prasy czy telewizji. Dzisiaj nie wysyłało się już donosu do prokuratury, a do redaktora medium mającego szerokie grono odbiorców. Czachor zauważył jednak, że Teodorczyk czuł jeszcze jakiś respekt przed organami ścigania. Potem uznał, że lepszym określeniem byłby "lęk". Zresztą, nie to było teraz najważniejsze. Najważniejsze było to, że zgodził się wystawić chłopaka. Mieli spotkać się w parku. Kiedy tylko syn posła zbliży się do ławki, na której siedział teraz asystent, policjanci go zatrzymają. Komisarz zaczynał się obawiać, że z planu mogą wyjść nici. Wątpił, aby zastraszony mężczyzna ostrzegł w jakiś sposób Macieja Strzelińskiego. Wczoraj Arturowi wydawało się, że jest on na tyle przestraszony perspektywą zostania pedofilem, że nie będzie próbował w żaden sposób utrudniać im pracy. Chłopak jednak mógł wyczuć podstęp albo po prostu ze zwykłej ostrożności zrezygnować z pojawienia się w mieście.
– Też prawda – westchnął Wojciechowski. – Jeszcze, kurwa, ta odprawa dzisiaj. – Stuknął ze złością w kierownicę. – Już widzę tę jędzę, pierdolącą o delikatności tej pieprzonej sprawy.
– Mówisz o pani prokurator?
– Weź, kurwa, jej tak nawet nie nazywaj. Pracowałem z kilkoma prokuratorami, a praca z nią jest najgorszym co mi się w tej robocie przydarzyło. Ciągłe pretensje, narzekania, rozumiesz, kurwa? – Spojrzał na Czachora. – A potem te jej szczerzenie zębów i dumne wypinanie piersi. Wszystko dzięki działaniom i wysiłkom prokuratury –  przedrzeźniał ją. – Sre te te te, kurwa.
Artur po części chyba go rozumiał. Kiedyś też mu się zdarzyło współpracować z dość kłopotliwym prokuratorem. Cały czas chciał ich kontrolować, wszystko wiedzieć, znać ich każdy ruch. Nie można było powiedzieć, że sumiennie wypełniał swoją pracę. Nie można było nawet powiedzieć, że był nadgorliwy. Był po prostu upierdliwy. Cały czas wchodził im w drogę, skutecznie utrudniając prowadzenie śledztwa. Komisarz wiedział, jak to jest wysłuchiwać ciągłego marudzenia i skarg. Kilka razy miał po prostu ochotę powiedzieć gościowi prosto w twarz wszystko to, co o nim myśli. Zawsze jednak starał się unikać spięć z przedstawicielami prokuratury, bez względu na to jak bardzo go irytowali. Wiedział, że nie prowadzi to do niczego dobrego. Zamiast zajmować się sprawą, skupiałby się na toczeniu wojny z kimś, kto – przynajmniej teoretycznie – był jego sprzymierzeńcem. Ciekawiło go, czy między Wojciechowskim a Cieślak dochodziło czasem do jakiejś ostrzejszej wymiany zdań. Obserwując zachowanie i sposób bycia podkomisarza, można było stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa, że do takich sytuacji dochodziło i to być może nawet bardzo często. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie uwikłany przez żadną ze stron tego, trwającego już chyba od jakiegoś czasu, sporu w żadne gierki czy osobiste rozgrywki. 
– Dwójka, zgłoś się – odezwał się głos Maćka z krótkofalówki leżącej pomiędzy fotelami.
– Dwójka, zgłaszam się. – Czachor podniósł radio.
– Przed chwilą na parkingu zaparkowało białe porsche. Numery się zgadzają. Kierowca wysiada. –  informował aspirant. – Rusza w stronę parku. To chyba Strzeliński.
– Dobra, przyjąłem. Idziemy. Bez odbioru.
– No to mamy naszego ptaszka. – Przemek uśmiechnął się, wysiadając z auta.
Ruszyli szybkim krokiem parkową alejką w kierunku, gdzie miało odbyć się spotkanie Teodorczyka z synem Strzelińskiego. Czachor poczuł szybsze bicie serca. Denerwował się? Nie powinien. Przecież to była zwykła akcja. Chłopak raczej nie wykręci im żadnego numeru. Nie powinien... Znowu mu się przypomniał ten cholerny blok. Ten pierdolony Kozłowski próbujący coś nieudolnie tłumaczyć. Magda leżąca w kałuży krwi. 
Ale to była inna sprawa – mówił teraz sobie. – To był świr. Ten jest tylko gówniarzowatym desperatem. Co on mógł zrobić? Pewnie co najwyżej spróbuje ucieczki. Ale co jeśli skądś będzie miał broń? Kurwa, Czachor – Próbował uspokoić samego siebie. – Nie myśl, a kurwa, rób.
Zwolnili. Widzieli Teodorczyka. Siedział, nieco skulony, na ławce. Po przeciwnej stronie dostrzegli, idącego dość szybko i rozglądającego się nerwowo na boki, mężczyznę. Mimo słonecznej pogody miał na sobie, wyglądającą na grubą, szarą bluzę dresową. Na głowę naciągnął kaptur. Desperat –  stwierdził z przekonaniem komisarz i może nawet trochę się uspokoił. 
Nie myślał o tym, co robi. Przecież już przez swój ubiór zwracał na siebie uwagę. Do tego te niespokojne ruchy, ciągłe obracanie głowy. Nawet policjant, tuż po szkole, uznałby taką osobę za wysoce podejrzaną i zapewne by ją wylegitymował.
– Tak, jak się umawialiśmy – rzucił podkomisarz i ruszył do przodu.
Czachor został z tyłu. W oddali dostrzegł Maćka i towarzyszącego mu funkcjonariusza, również będącego w cywilu. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Komisarz rozejrzał się wokół siebie. Ścieżka była zabezpieczona. Zostawał tylko trawnik. No cóż, najwyżej odhaczy dzisiejszy trening. Chociaż częściowo.
Maciej Strzeliński podszedł do Teodorczyka. Asystent wstał. Nawet nie zauważył, idącego w jego kierunku, Wojciechowskiego.
– Cześć Maciek – wymamrotał przestraszony Teodorczyk.
Chłopak podniósł wzrok. W tym momencie dostrzegł podkomisarza. Odruchowo zrobił krok w tył i nieco obejrzał się za siebie. Przemek minął Teodorczyka. Zatrzymał się tuż przy synu posła.
– Maciej Strzeliński? – Patrzył wprost na niego.
Był przestraszony. Za nim odpowiedział minęło kilka sekund, podczas których nerwowo rozglądał się na boki, jak gdyby szukając drogi ucieczki. Czachor widząc to, położył w wyraźny sposób rękę na kaburze pistoletu. Król i drugi policjant zrobili to samo. Chłopak pewnie to zauważył. Miał zauważyć. Miał zrozumieć, że to nie są żarty, że próba ucieczki może skończyć się dla niego tragicznie.
– Tak – odpowiedział niepewnie, robiąc kolejny krok w tył.
Przemek podszedł do przodu, tak aby pozostać z nim w tej samej odległości.
– Podkomisarz Przemysław Wojciechowski, Komenda Miejska... – Nie dokończył, ponieważ w tym momencie młodzieniec odwrócił się gwałtownie i zaczął biec przed siebie.
Artur rzucił się do przodu, jak tylko najszybciej  potrafił. Wojciechowski zrobił to samo. Zanim jednak któryś z nich zdążył dopaść chłopaka, ten wpadł na dwójkę zabezpieczającą drugi koniec alejki. Maciek wraz z towarzyszącym mu funkcjonariuszem przewrócili młodego Strzelińskiego na ziemię, wyginając ręce do tyłu, a następnie zakładając na nie kajdanki. Przemek wyjął telefon i wybrał jakiś numer. Komisarz podszedł, nieco zdyszany, do leżącego na ziemi chłopaka. Pomagający im policjant właśnie go przeszukiwał. Czachor, patrząc na zatrzymanego, poczuł obrzydzenie. Obrzydzenie i gniew. Skurwiel – pomyślał. W tej chwili miał ochotę splunąć wprost na niego. 
– Na parking z nim – polecił Przemek, chowając telefon do kieszeni.
Policjanci podnieśli zatrzymanego i poprowadzili go ubitą ścieżką do wyjścia z parku.
– Kurwa – westchnął podkomisarz, kiedy został z Arturem nieco z tyłu. – Obsrałem się trochę.
– Ja też – przyznał komisarz. – Ale nie było aż tak źle.
– W sumie... – Wojciechowski popatrzył po niemalże pustych ławkach, ustawionych wzdłuż alejek. – Nie jest źle. Może nawet przejdzie bez większego echa.
– Nie będziemy o tym w ogóle informować? – zapytał nieco zdziwiony. Nie miał szacunku do ludzi takich, jak Maciej Strzeliński. Nigdy nie miał nic przeciwko temu, aby wystawiać takich jak on, na pożarcie dziennikarskim hienom.
– Będziemy. Ale szczegóły zatrzymania i tak dalej... – Skrzywił się nieco. – Po co to komu?
Po chwili dodał:
– Rozumiem, stary. Też bym go upierdolił. Jego i tę całą pierdoloną rodzinkę. Dobra Zmiana, kurwa. Pierdolę taką zmianę. Ludzie powinni wiedzieć na kogo, kurwa, głosują. Ale chuj z tym. Wiesz jak, kurwa, jest. Zaraz by się zaczęło, że go brutalnie potraktowaliśmy, byliśmy dla chujka niemili i takie tam. Po cholerę nam to? Wystarczy, że za chwilę usłyszymy, że podłożyliśmy mu te porno i działamy... Jak to było...  Na zlecenie, kurwa, polskiego rządu.
Wyszli na parking. Dwóch umundurowanych funkcjonariuszy właśnie wsadzało Strzelińskiego do radiowozu z włączonymi na dachu migającymi niebieskimi lampami. 
– Na Pułaską, chłopaki – rzucił do nich Przemek.
Pokiwali głowami i już mieli zamykać drzwi, kiedy za plecami Czachora i Wojciechowskiego pojawił się Teodorczyk. Syn posła, widząc to, zaczął krzyczeć:
– Ty debilu! Ty, kurwa, kutasie jebany! Wystawiłeś mnie, kurwa! Psom! Kurwa, psom!
Asystent, będący cały blady na twarzy, stanął w miejscu. Otworzył usta, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Czachor nakazał gestem ręki policjantowi, aby ten nie zamykał drzwi. Z takiego gwałtownego wybuchu złości mogło wyniknąć coś ciekawego. Na przykład przyznanie się do winy.
– Co się kurwa gapisz?! – wykrzykiwał płaczliwym tonem, wiercąc się na tylnej kanapie radiowozu. – Ojciec cię, kurwa, z roboty wypierdoli! Ty, kurwa, psie jebany! Jesteś psem! Jebanym psem! Rozumiesz, kurwa?! Wystawiłeś mnie dla tych psich kurwów! Ty chujku!
Komisarz pokiwał głową na znak, że funkcjonariusze mogą już odjeżdżać. Padły słowa, które można było wykorzystać w późniejszych rozmowach z chłopakiem. Kontynuowanie tego widowiska nie miało zatem większego sensu, zważywszy na to, że cały czas z ust syna posła leciały niewybredne epitety i to na dodatek pod adresem policji.
Zostali sami z Teodorczykiem. Mężczyzna wpatrywał się w nich, jakby oczekiwał jakichś dalszych instrukcji.
– Dziękujemy – odezwał się po chwili nieco niezręcznej ciszy podkomisarz.
Asystent wymamrotał coś niezrozumiałego i ruszył niepewnym krokiem do swojego audi, oglądając się jeszcze kilka razy na policjantów.
– No, stary... – Wojciechowski poklepał Artura po ramieniu. – To teraz się, kurwa, burdel zacznie. Jebany pierdolony burdel...

=> Rozdział XVIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.