sobota, 28 stycznia 2017

Fundamenty - Rozdział XVI

– Dobra, dobra. Super. Dzięki Małgorzatka. Czekam – zakończył rozmowę Wojciechowski.
Popatrzył na Artura. Czachora zaczynały irytować te durnowate spojrzenia.
– Brat, informatyk w firmie, która obsługuje pół miasta. Kuzyn, szmuglujący fajki przez granicę. Dilujący kumple z liceum. I Bóg wie, kto jeszcze. Cała Małgorzatka. – Uśmiechnął się szeroko. –  Wszystko i o wszystkich. Szkoda, że nie zna żadnego księdza. Pomyśl sobie, ten to dopiero wszystko wie.
– Ale nie chce się tym dzielić – rzucił komisarz. – Kiedyś chciałem się coś dowiedzieć, to usłyszałem: "Tajemnica spowiedzi" i tyle.
– Aj... A czy ty jesteś Małgorzatką? Ta dziewczyna wszystkiego się dowie, jak będzie chciała. Zakręci tyłeczkiem raz, i drugi, i wszystko wie. To jest urok osobisty, stary.
Tego nie można jej odmówić – przyznał w duchu Artur. 
– Ok – westchnął Wojciechowski. –  Zgłodniałem. Mamy coś jeszcze do zrobienia?
– Facebook?
Przemek zastanowił się przez chwilę.
– Młody –  zwrócił się do Króla –  założyłeś już fejsa, żeby do Kaśki zagadać.
Aspirant popatrzył na niego z wyrzutem. Najwidoczniej jemu też nie podobały się takie żarty podkomisarza.

– Oj, oj. Jak tak dalej pójdzie, to chyba rzeczywiście nigdy nie zaruchasz. – Pokręcił głową, po czym odwrócił się do Artura: –  A ty masz?
– Nie.
– Bo to chyba konkretny profil trzeba znaleźć – zastanawiał się – i potem do administratora uderzyć. Kiedyś to robiłem, ale już nie pamiętam. Klaudia ma Facebooka chyba, ale jej nie ma. Na dodatek i tak pewnie tego dzisiaj nie dostaniemy – stwierdził, wstając od biurka. – Jak synalek nie znajdzie się do wieczora, to puszczę info dla drogówki, żeby poszukali limuzyny Strzelińskich. –  Zrobił pauzę, jak gdyby zastanawiając się czy o niczym nie zapomniał. – Dobra. Spadamy.
Kiedy zamykał drzwi, obrócił się z charakterystycznym sobie głupim wyrazem twarzy do Czachora. Artur domyślał się już czego będzie dotyczyła wypowiedź podkomisarza.
– Małgorzatka też ma fejsbuczka, wiesz? Może jak już tam dzisiaj będziecie...–  Uniósł kilkukrotnie brwi, patrząc na policjanta.
– Nie będziemy – stwierdził sucho komisarz.
Wojciechowski chyba nieco zdziwiony jego reakcją bez słowa przekręcił klucz w zamku i ruszył do wyjścia.
Wsiedli do samochodów zaparkowanych za budynkiem komendy. Kiedy wyjechali, ich oczom ukazał się tłum dziennikarzy i operatorów kamer, tłoczących się na dość sporym parkingu. W środku tego tłumu stał policjant, który starał się im coś tłumaczyć. Jego odpowiedzi nie satysfakcjonowały chyba jednak reporterów, bo Czachor nawet siedząc w samochodzie słyszał ich podniesione, podekscytowane głosy zadające kolejne niewygodne pytania. Z trudem udało im się wyjechać, przebijając się pomiędzy tym nieco chaotycznym zgromadzeniem.
– Niezły bajzel, co? – zagaił, odwożący go, aspirant.
– W chuj – przytaknął z całą powagą komisarz.
Rzadko zdarzało mu się przeklinać, ale ta sytuacja, jeśli ją dokładnie przeanalizować, nie wyglądała ciekawie. Wyglądała wprost chujowo. 

Dzisiejszy etap wydał się już nieco trudniejszy niż poprzedni. Wprawdzie większość trasy nadal pozostawała płaska, ale końcówka była dosyć pofałdowana, co ku uciesze Artura, mogło spowodować rozerwanie peletonu. Mimo że do mety pozostawało około pięćdziesięciu kilometrów, widać było niezłą "nerwówkę". Na przodzie co chwila zmieniali się zawodnicy. Wyglądało to tak, jakby każdy z nich chciał prowadzić w peletonie. Słychać było krzyki. Jeden z kolarzy energicznie wymachiwał ręką, zachęcając resztę do zwiększenia tempa. Na trasie zaczynało też lekko popadywać. Zapowiada się ciekawie – stwierdził z entuzjazmem Czachor. W pewnym momencie zawibrował telefon, który wyciszył, kiedy był na mszy w kościele w pobliskim Żukowie,  niewielkim miasteczku gminnym. Na wyświetlaczu pojawił się znajomy numer. Małgosia.
– Tak? – odebrał.
– Cześć, bohaterze – przywitała się dziewczyna.
– Cześć,... –  Przez chwilę zastanawiał się czy powinien użyć zwrotu typu "kochanie", "księżniczko".
Uznał, że jest chyba jednak na to za wcześnie. Wprawdzie taki pocałunek, jak ten wczoraj już o czymś świadczył... Ale brakowało mu jakieś formalności, potwierdzenia. Rozmowy. Wzajemnego wyznania uczuć. Może przesadzał... Może to było zbędne. Nie wiedział... W końcu nie miał do czynienia z takimi sytuacjami na co dzień. Nie miał z nimi do czynienia już od wielu, wielu lat...
– Co robisz? – zapytała.
– Oglądam telewizję.
– Meczyk?
Kolarze przejeżdżali akurat przez jakąś małą francuską miejscowość, w której, pomimo nie najlepszej pogody, zgromadziły się radośnie krzyczące i zagrzewające ich do walki rzesze kibiców.  
– Wyścig kolarski.
– Tour de France?
– Mhm – przytaknął. Uznał, że teraz to on powinien zapytać ją o to samo. – A ty?
– A ja mam coś dla ciebie. Mój brat, który pracuje w firmie, dostarczającej Internet temu waszemu desperatowi, sprawdził jego IP. To ten asystent wam je dał?
– Tak. A co?
– I podrzucił je wam, kiedy w mediach pojawiła się informacja o pchnięciu nożem?
– Aha. – Czachor zaczynał się niepokoić. Podejrzewał, do czego zmierza dziennikarka.
– Nie wiem co z tym zrobicie, ale na moje oko to jest zwykła prowokacja. Pokazał wam w ogóle te maile?
– Nie. Jutro mamy po nie pojechać.
– Bo wiesz co, ten adres IP, który mi daliście prowadzi do biura poselskiego Adamczyka, posła z KD.
Pierdolony debil – pomyślał ze złością o Teodorczyku komisarz. Jego, jak to on nazywał, mistrz leżał w szpitalu w ciężkim stanie, a ten jełop urządzał jakieś polityczne prowokacje. Co ci ludzie mieli do cholery w głowach?
– Jesteś pewna? – zapytał z ostrożności.
– Mhm – potwierdziła.
– Kurna, co za idiota. – W rozmowach z kobietami zawsze starał powstrzymywać się od przekleństw.
– To nie wszystko. Gość dzwonił do mojego redakcyjnego kolegi. I zgadnij, co mu powiedział.
– Że Strzeliński został ugodzony nożem.
– Dokładnie. Domagał się jeszcze, aby koniecznie napisać, że to zamach na DZ oraz całą ideę demokracji.
– Palant... No nic – westchnął komisarz. – Dzięki.
– Spoko, nie ma za co. Co ro...
– Zrobisz coś jeszcze dla mnie? –  przerwał jej niechcący. – Masz Facebooka?
– Mam. – W jej głosie usłyszał nutę zawodu. Dopiero teraz dotarło do niego, o co chciała zapytać. Miał trochę inne plany na wieczór. Chciał trochę pobiegać. Zadbać w końcu o siebie. Może to i dobrze, że tak wyszło. Nie chciał robić niczego zbyt szybko.
– Możesz wejść na konto syna posła? Maciej Strzeliński.
– Zaczekaj chwilę. – W słuchawce usłyszał odgłos palców dziennikarki, szybko uderzających w klawisze.
– Jest – odezwała się po krótkiej chwili.
– Zobacz z kiedy jest ostatni post – poprosił Czachor.
– Hmmm... Sprzed dwóch miesięcy. Zdjęcie. Chyba z tym waszym prowokatorem.
– Z Teodorczykiem?
– No jakoś tak.
– Wyślesz mi je ememesem?
– Ok. Zaraz podeślę.
– Dzięki. – Zastanowił się chwilę. –  Na razie–  Nie chcąc rezygnować ze swoich wcześniejszych planów, postanowił zakończyć rozmowę właśnie w tym miejscu. 
Po chwili telefon ponownie zawibrował. Otworzył wiadomość od Małgosi. Na ekranie pojawiło mu się selfie dwóch, uśmiechniętych od ucha do ucha, mężczyzn. Jednym z nich był bez wątpienia Paweł Teodorczyk. Drugim musiał być Maciej Strzeliński.
– No to teraz zobaczymy, pajacu... – powiedział sam do siebie.
Dziękuję :) – Napisał do dziennikarki.
Nmzc :* Co robisz dziś wieczorem ^^?
Zamyślił się przez chwilę. Gdyby nie to, mógłby w zasadzie i pobiegać, i się z nią spotkać. Ale wynikło coś nowego. Coś, co trzeba było jak najszybciej załatwić.
Odezwę się jutro, ok?
Ok.
Daj znać, jak się coś wydarzy. –  Wysłała po chwili kolejnego esemesa.
OK ;)
Obejrzał etap do końca. Mimo nadziei, jego osobistych jak i komentatorów, peleton prawie zupełnie się nie podzielił na ostatnich kilometrach. Wszyscy czołowi zawodnicy dotarli na metę w tej samej grupie. Pomimo tego, że doszło do pojedynku sprinterów, który tym razem wygrał Peter Sagan –  lider klasyfikacji punktowej, całkiem dobre ósme miejsce zajął Polak Michał Kwiatkowski. Czachor był zawsze jego wiernym fanem. W młodym zawodniku podobało mu się jego podejście do kolarstwa, do kolegów z drużyny, do kibiców. Nie był nadętą, zarozumiałą gwiazdą otoczoną barierkami i ochroniarzami. Był zwykłym, prostym, sympatycznym chłopakiem, który wiele osiągnął – w tym mistrzostwo świata. 
Realizator pokazał klasyfikację generalną po trzech etapach. Liderem pozostawał Mark Cavendish, który wraz ze swoją drużyną wygrał pierwszy etap jazdy drużynowej na czas, a na kolejnych dwóch etapach przyjeżdżał w ścisłej czołówce. Kwiatkowski zajmował teraz ósme miejsce ze stratą siedmiu sekund. Będzie dobrze, Kwiatek – stwierdził z entuzjazmem komisarz.
Pomyślał przez chwilę. Plan był już w zasadzie gotowy. Wystarczyło przedstawić go suwalskim kolegom, a następnie zrealizować. Wybrał numer.
– Co tam, stary? –  W słuchawce odezwał się głos Przemka.
– Mam pomysł.

Siedzieli w hondzie civic Wojciechowskiego, obserwując wejście do biura poselskiego posła Strzelińskiego.
– Jest. – Podkomisarz wskazał parkujące po przeciwnej stronie ulicy audi a4. 
Z samochodu, oglądając się dookoła, wysiadł Paweł Teodorczyk. Umówili się z nim w biurze. Chcieli być z gościem sam na sam, ale woleli nie robić tego na razie na komendzie. Głównie ze względu na delikatny charakter całej tej sprawy.
– Idziemy. – Czachor otworzył drzwi i ruszył w kierunku biura.
Weszli do środka, zatrzymując się w czymś w rodzaju poczekalni. Z zewnątrz dochodziły odgłosy krzątaniny.
– Dobry wieczór! – zawołał komisarz.
Po chwili w drzwiach jakiegoś pomieszczenia pojawił się przestraszony asystent.
– To mój kolega – wyjaśnił Artur, wskazując na Wojciechowskiego. –  Podkomisarz Przemysław Wojciechowski.
– Tak, tak... – Tępo pokiwał głową Teodorczyk. – Dobry wieczór. – Wysilił się na niewyraźny uśmiech. – Zapraszam do mojego gabinetu.
Przeszli do niewielkiego, ale całkiem sympatycznie urządzonego pokoju. Takiego charakteru najprawdopodobniej nadawały mu zadbane zielone kwiaty.
– O co właściwie chodzi? – zapytał asystent Strzelińskiego, zasiadając za starannie uporządkowanym biurkiem.
– Myślę, że wie pan, o co nam chodzi. – Czachor spojrzał na niego uważnie.
Wyraz twarzy Teodorczyka ewidentnie zdradzał strach, chociaż w założeniu miał zapewne wyrażać zdziwienie wizytą policjantów.
– Dobra, Artur. – Spojrzał na niego Przemek. – Ja myślę, że nie ma co się bawić. Pojedziemy na komendę, spiszemy wszystko, umieścimy w aktach sprawy. No i oczywiście damy to wszystko temu rozkrzyczanemu tłumowi dziennikarzy. –  Rzucił spojrzenie w kierunku asystenta. 
– Nadal nie rozumiem... –  odezwał się niepewnie.
– Dobrze, panie Teodorczyk. – Komisarz nieco się do niego uśmiechnął. – Proszę mi pokazać te maile, o których rozmawialiśmy.
– Eeee... Będą gotowe na jutro. Mówiłem panu przecież.
Szło całkiem nieźle. Gość już zaczynał tracić równowagę. O to właśnie im chodziło.
– Ale to przecież chyba nie problem pokazać nam maile na skrzynce – naciskał Czachor. 
Teodorczyk w tym momencie nawet nie starał się udawać zdziwionego. Na jego twarzy malował się strach wymieszany z zażenowaniem.
– Chyba, że maile miały się napisać dopiero jutro – stwierdził bezceremonialnie, siedzący obok, podkomisarz.
– To jak, panie Pawle? – dopytywał Artur.
Asystent wciąż milczał. Co chwila otwierał usta, ale nie wydobywały się z nich żadne słowa.
– Mówiłem – stwierdził Przemek z nieskrywanym zadowoleniem.
– Czy pan naprawdę sądził, że my się na to nabierzemy? – zapytał łagodnym tonem Czachor. –  Przecież to na kilometr śmierdzi prowokacją.
– Dalej nie rozumiem o co panom chodzi... – powiedział z udawaną pewnością siebie.
– Wiesz – Wojciechowski świdrował go wzrokiem. – za utrudnianie śledztwa raczej nikt cię nie posadzi... – Celowo zrobił pauzę. chcąc zaobserwować reakcję mężczyzny. Widząc, że ten zaczyna się niepokoić, dodał: – Ale już na przykład, powiedzmy, planowanie i współudział w próbie zabójstwa...
Teodorczyk zrobił się blady. Komisarz widział u niego wyraźnie pulsującą tętnicę szyjną. Asystent nerwowo bujał się w fotelu, starając się unikać spojrzeń policjantów.
– Ale to chyba jeszcze nie wszystko panie podkomisarzu? – Czachor zwrócił się do kolegi.
– Owszem – odparł nie spuszczając wzroku z asystenta. – Panie Teodorczyk – Uśmiechnął się szeroko, chcąc jeszcze bardziej zdenerwować mężczyznę. –  czy w plotki należy wierzyć?
Mężczyzna milczał.
– Należy czy nie? – zapytał ostrzejszym tonem podkomisarz. Nie słysząc odpowiedzi powtórzył swoje pytanie: – Panie Teodorczyk, należy wierzyć w plotki czy też nie należy?
– To, że ktoś kiedyś coś sobie ubzdurał... – zaczął cicho.
– Nie odpowiada pan na moje pytanie – przerwał mu Przemek.
– No nie należy – odpowiedział oburzony. –  I co? – patrzył pytająco na swoich gości.
– No właśnie... – zaczął powoli Wojciechowski. – Nie należy. Wie pan, co znaleźliśmy w domu posła Strzelińskiego?
Nie dał mu nic odpowiedzieć.
– Głupio tak by było, żeby to wypłynęło tuż przed wyborami... Ale, jak sam nam pan powiedział, w plotki nie należy wierzyć. Co jeśli na tych pendrivach z dziecięcą pornografią –  Położył szczególny nacisk na te dwa słowa. – znajdziemy pańskie odciski? Może pan chce po prostu zdyskredytować pana posła....
– To niedorzeczne... – powiedział prawie niedosłyszalnie.
– Na razie mniejsza o to. – Uśmiechnął się Czachor. – Sam pan widzi, jak wygląda pańska sytuacja. Chcemy jednak dać panu szansę. Musi coś pan dla nas zrobić.
– Nie, nie, nie – pokręcił głową. – To jest jakiś absurd, panowie! – zaczął wykrzykiwać, czerwieniąc się przy tym na twarzy.
Artur wyjął swojego smartfona i włączył zdjęcie z ememesa od Małgosi. Pokazał telefon Teodorczykowi.
– Zna się pan chyba nieco z synem pana posła, prawda?
– Nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.
– Otóż uważamy, że to Maciej Strzeliński, syn posła Strzelińskiego, dźgnął swojego ojca nożem. 
– To jest chyba jakiś żart!
– Być może – ciągnął komisarz. – Ale nawet jeśli, to nie mamy możliwości dać mu się jakoś wytłumaczyć... Bo że tak powiem, chwilowo przepadł.
– To już jest panów problem. Maciek to dorosły chłopak. Może przebywać, gdzie ma na to ochotę.
– Nie pierdol gościu – wtrącił się Wojciechowski. – Mówiłem już, ile grozi za współudział w próbie zabójstwa?
– Prosiłbym o nieco więcej kultury. Przypomnę panu, że jest pan funkcjonariuszem publicznym i reprezentuje pan państwo polskie – odpowiedział mu ze złością.
– I chuj – odparł niczym niezrażony Przemek. – Kolega jest z Białegostoku, wiesz?–  Pokazał na Czachora. – Ale Suwałki są trochę mniejsze... Zresztą, ty i ta twoja partia ciągle pierdolicie o tym, jaka policja jest zła. I wiesz co? – Wycelował w niego palcem. – My rzeczywiście tacy jesteśmy. Rozumiesz? Jeżeli będę miał taki kaprys, to wsadzę cię do pierdla nie tylko za próbę zabójstwa, ale i za pedofilię. Do końca życia będziesz już uważany za zboczucha. Myślisz, że to taki problem, żeby udowodnić, że to ty podłożyłeś te porno?
Czachor spojrzał uważnie na asystenta. W tym momencie był już nieźle przestraszony. Czyli się udało. Teraz trzeba było to tylko wykorzystać.
– Koledze chodzi o to –  zaczął powoli – że chcielibyśmy, aby pomógł nam pan skontaktować się z Maciejem Strzelińskim.
– Nie wydaje mi się, aby to było możliwe... – stwierdził bardzo niepewnie, będąc skurczonym w swoim fotelu i spoglądając w blat biurka.
– Mój kolega może czasem bywa rzeczywiście zbyt porywczy. Ale mnie zastanawia, po co pan dzwonił po redakcjach i wręcz chwalił się posiadaniem informacji, o tym co stało się w domu posła.
– Ludzie powinni wiedzieć o takich rzeczach –  odparł nieco pewniej, ale wciąż ze spuszczonym wzrokiem.
– A co pan powie na to? Namawia pan Macieja Strzelińskiego, aby ten zabił swojego ojca. Być może tak, jak już tutaj wcześniej powiedział kolega, podrzuca pan też do domu państwa Strzelińskich dziecięcą pornografię. Wszystko po to, aby wyeliminować pana posła. Załóżmy, że działał pan na zlecenie, a ten adres IP dał nam tak dla niepoznaki. Dzieli się pan częścią wynagrodzenia od swojego mocodawcy z Maćkiem i oboje znikacie bez śladu.
– Przecież to się kupy nie trzyma!
Komisarz to wiedział. Wiedział, że ta teoria jest prawie tak samo absurdalna, jak teoria o zamachu. Ale Teodorczyk był człowiekiem funkcjonującym w świecie absurdów. Nie był indywidualnością. Był raczej tępym sługusem. Krzykaczem, który miał za zadanie rozgłaszać nieprawdopodobne historie, w które sam wierzył. Dlatego właśnie był na nie tak podatne. Do tego strach przed oskarżeniami o pedofilię powodował, że mężczyzna nie myślał wystarczająco racjonalnie.
– Proszę wziąć też pod uwagę – kontynuował Czachor – że prędzej czy później znajdziemy Maćka Strzelińskiego. I co jeśli powie nam dokładnie to samo? Że to pan go namówił i mu za to zapłacił? Mam wtedy uwierzyć komuś, kto nie chciał nam pomóc? Toż to przecież ewidentnie świadczy przeciwko panu.
– Zastanów się – odezwał się Wojciechowski. – Pójdziesz siedzieć na długie lata. Kto wie, do jakiej trafisz celi. Powiem ci, że pedofile nie mają łatwego życia w pace. Do tego zero prywatności, zero luksusów, jedna rolka papieru na miesiąc – wyliczał, obserwując coraz większy niepokój na twarzy mężczyzny.
– To jak? – Uśmiechnął się przyjaźnie po chwili ciszy komisarz.
– Zrozumcie, że ja nie mogę – wybąknął nieco rozpaczliwym głosem Teodorczyk. – To jest syn mojego pracodawcy. Ja nie mogę się w to wtrącać...
– Panie Pawle – Zwrócił się do niego Czachor. – to nie było jakieś drobne skaleczenie nożem. Pan poseł mógł umrzeć. W tym przypadku polskie prawo przewiduje ściganie z urzędu. To nie jest wyłącznie sprawa państwa Strzelińskich. Ich syn stwarza realne zagrożenie. Proszę nam pomóc.
Teodorczyk milczał, intensywnie myśląc nad tym, co powinien zrobić. Chronić dobre imię rodziny posła czy wystawić jego syna policji?
– Jeżeli łatwiej podejmuje się panu decyzję na komisariacie, to z chęcią tam pana zabiorę – wtrącił Przemek. – Oczywiście w srebrnych bransoletach, żeby się nam pan nigdzie nie zagubił. No i tak jak przystało na prawdziwego gościa, będziemy koniecznie musieli wejść głównym wejściem. Może być z tym trochę problemu, bo ostatnimi czasy plączą się tam cały czas dziennikarze, ale myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy. – Uśmiechnął się szeroko do zestresowanego asystenta.
– Może pan już przestać? – zapytał niemal płaczliwym tonem.    
– Proszę nam tego nie utrudniać – poprosił komisarz. – My naprawdę nie chcemy robić z tego afery. Nam tylko chodzi o dojście do prawdy. Być może syn pana posła nie jest niczemu winny. Wtedy nam to tylko udowodni i będzie po sprawie.
– W tym kraju proszę pana w więzieniach siedzi mnóstwo niewinnych ludzi. Co jeśli go wam... no tego... wystawię i pójdzie siedzieć za nic. Panowie chyba nie wiedzą jak działają służby specjalne.
– Tak, tak, tak – odezwał się poirytowany Wojciechowski. – Więzienia są pełne niewinnych. Zobacz, Paweł, wspaniałe miejsce dla ciebie. W końcu ty też przecież nic nie zrobiłeś?
Teodorczyk z trudem przełknął ślinę. Co chwila spoglądał na boki, jak gdyby szukając sobie drogi ucieczki. Widać było, że się gorączkowo zastanawia nad podjęciem decyzji.
– Chciałeś zabić posła, Paweł? – naciskał na niego Przemek. – No jak? Po co tak go kryjesz, skoro nie masz z tym nic wspólnego? Masz żonę, Paweł? –  Popatrzył na jego obrączkę. –  Masz. A dzieci? – Zrobił pauzę, jak gdyby oczekiwał odpowiedzi. – Jak nie masz, to szkoda by było nigdy ich nie mieć, co? A jak masz, to głupio by było, gdyby musiały się całe życie za ciebie wstydzić. Ojciec pedofil. Ojciec morderca. Chcesz tego, Paweł?
Asystent westchnął ciężko. Spojrzał na nich wzrokiem proszącym o zrozumienie. Po chwili jednak uświadomił sobie, że nie ma większego wyboru. Udało się. Udało się im go osaczyć i zmusić do poddania się.
– Co mam zrobić? – zapytał zrezygnowany.

=> Rozdział XVII



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.