czwartek, 13 kwietnia 2017

Fundamenty - Rozdział XXVII

Przez cały dzień był rozkojarzony. Wcale nie z powodu zmęczenia, które udało mu się jakoś zredukować wypijając półlitrową puszkę napoju energetycznego, tylko z racji swoich dzisiejszych planów. Cały czas wyczekiwał na moment, kiedy dyskretnie będzie mógł sprawdzić w bazach danych Emilię Kwiatkowską i Rafała Czerwińskiego. Wciąż wydawało mu się, że spojrzenia kolegów są na nim dzisiaj skupione bardziej niż zwykle. Ale to mu się pewnie tylko wydawało... Jak zresztą wiele innych rzeczy, o których starał się nie myśleć.
Rozejrzał się po pokoju, w którym pracowali. Przemek na chwilę wyszedł, obwieszczając, że wróci za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut. Siedzący naprzeciwko Maciek wydawał się być cały pochłonięty przeglądaniem zgłoszeń. To był dobry moment. Czachor, starając się nie okazywać swojego poddenerwowania, rozpoczął wyszukiwanie. 

Najpierw Emilia Kwiatkowska. Urodzona w  1992 roku. Na zdjęciu z dowodu osobistego nawet podobna do swojej siostry. Miała tylko jaśniejszy odcień koloru włosów. Od roku w żyjąca w związku małżeńskim z Konradem Zalewskim. Nigdy nie notowana. Jeździła toyotą corollą z 2013. Zamieszkała przy ulicy Słonecznej w Suwałkach. Jej rodzice zginęli w 2004 roku w wypadku samochodowym. Od tego czasu znajdowała się pod opieką prawną swojej siostry Ewy Kwiatkowskiej. Numer PESEL zgadzał się z tym zawartym w aktach sprawy z 2011. Kiedy jednak próbował wyszukać go w systemie, cały czas wyrzucało mu, że podał nieprawidłowe dane. Wykasowali ją nawet z rejestrów? Przecież tego nie robi się nawet ze zmarłymi. Nie miał wątpliwości, że osoba taka jak Ewa Kwiatkowska, o podawanym przez niego numerze PESEL, istnieje. Figurowała bowiem z identycznymi danymi w aktach sprawy o ustalenie opieki nad siostrą. Nie rozumiał... Komu mogłoby aż tak na tym zależeć? Kto chciał wymazać jakiekolwiek dane o tej dziewczynie? Był już pewien. Tutaj było coś mocno nie tak. 
Wyszukał kolejną osobę. Rafał Czerwiński. Trzydzieści trzy lata. Od czterech lat odsiadujący wyrok dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności za zabójstwo w białostockim więzieniu. Wcześniej kilkakrotnie złapany na drobnym przemycie papierosów w rejonie przejść granicznych z Białorusią. Czachor zapisał w notatniku numer sygnatury sprawy z 2012. Pierwszą myślą jaka przebiegła mu przez głowę było: "Zabił, żeby jego nie zabili". Jeżeli okazałoby się to prawdą, to chłopak rzeczywiście musiał nieźle się bać. Artur powinien dowiedzieć się, o co chodziło z tym nieudanym przemytem. Trzeba będzie poszukać w Internecie. Może jakiś lokalny portal o tym pisał. Może nawet Małgosia będzie coś o tym wiedzieć. Ewentualnie spróbuje dyskretnie wypytać Przemka albo Maćka. 
Najgorsze było to, że nawet nie miał jak z nimi o tym normalnie pogadać. Już wyobrażał sobie ich miny, kiedy opowie im historię o jakieś dziewczynie ze wsi, która dosłownie, w niemal każdym tego słowa znaczeniu, wyparowała. Jeżeli dorzuci jeszcze do tego opowieść o udziale służb specjalnych i zorganizowanych grup przestępczych, to efekt ma murowany. Będą z niego kpić do końca jego pobytu, a w miejscowej komendzie na długo stanie się obiektem żartów. Ważniak z Białego, który szukał na zadupiu sensacji. Dobre – pomyślał.
Kiedy Wojciechowski z powrotem wszedł do pomieszczenia, Czachor zamknął otwarte bazy danych i wrócił do przeglądania zgłoszeń o zaginięciach. Wewnątrz miał jednak przeczucie, że to już nie ma sensu, że właśnie znaleźli, w zasadzie on znalazł, odpowiednią teczkę. Przeczucie. Coś czym zawsze gardził. Ale czy teraz pozostawało mu cokolwiek innego? Spróbuje dzisiaj pojechać do Zalewskich i pobrać DNA do badań porównawczych. Jeżeli okaże się, że odnaleziony szkielet należy do Ewy Kwiatkowskiej nie będzie miał wyboru. Będzie musiał o wszystkim powiedzieć kolegom. No może prawie wszystko... Już nawet układał sobie w głowie, jak wytłumaczy im skąd wziął akta, które nie istnieją. Teoretycznie mógł to zostawić. Udać, że w ogóle tego nie widział i mieć święty spokój. Ale ktoś być może przez ostatnie pięć lat nie miał tego świętego spokoju. Może ciągle czekał na prawdę, nawet tę najstraszniejszą. Były siostrami. Musiała wiązać je ogromna więź. Emilia Zalewska zasługiwała na prawdę. To było jej święte, niepodważalne prawo, którego nikt nie mógł jej odbierać. Najbardziej jednak martwiło go to, że sprawę prowadził jego własny przełożony. Nigdy nie pomyślałby, że mógłby wykazać się taką niedokładnością, niestarannością. To było do niego niepodobne. Z jakiegoś powodu jednak to zrobił. I znów pojawiało się pytanie, które choć często pomijane bądź lekceważone, było według komisarza chyba najważniejszym –  "dlaczego?". Udzielenie na nie prawidłowej odpowiedzi bardzo często prowadziło wprost do sprawcy. Obawiał się też reakcji komendanta Stępnia. Co jeżeli na tej konkretnej sprawie zbudował sobie karierę? Przecież nie pozwoli, aby jakiś gość z Białegostoku ją zburzył.
– Mogę dzisiaj wyjść trochę wcześniej? – Spojrzał na podkomisarza, podnosząc wzrok znad ekranu komputera.
– Nonono – zaśmiał się Wojciechowski. – Czyżby ci się spieszyło na jakieś spotkanie, stary?
Już miał udzielić mu jakiejś nie do końca grzecznej odpowiedzi, ale w ostatniej chwili się od tego powstrzymał.
– No troszkę. –  Uśmiechnął się delikatnie.
– No cóż... – westchnął teatralnie. – Miłości nie wolno stawać na drodze.
Jeszcze przez pół godziny przeglądał zgłoszenia, starając się robić to tak, jak gdyby nie wiedział o sprawie Ewy Kwiatkowskiej. Miał jednak wrażenie, że eliminuje więcej zgłoszeń niż wcześniej.

Sprawdził, przy okazji przeglądania informacji na temat interesujących go osób, gdzie znajduje się ulica Słoneczna. Obawiał się jednak, że trafienie tam za pierwszym razem, w zupełnie nieznanym mu mieście, będzie dosyć trudne. Przebijając się przez nieco zakorkowane ulice zastanawiał się, jak w ogóle przeprowadzić tę rozmowę. Było wpół do trzeciej. W radiu zaczynały się właśnie wiadomości. Ale z ciebie debil – pomyślał, mając momentalnie chęć uderzenia się otwartą dłonią w czoło. – Przecież nikogo nie będzie w domu. No tak... Oni w policji mieli dosyć nieregularne godziny pracy przez co zapominali czasem, że przeciętni obywatele w dni powszednie przebywają poza swoimi miejscami zamieszkania od godziny ósmej do godziny szesnastej.  Uznał jednak, że skoro już jest w pobliżu, trzeba by spróbować szczęścia. Może akurat kogoś zastanie. Jeżeli nie, to umówi się z Gosią i spróbuje wypytać ją o przypadki udaremnionych przemytów w okolicy. 
Zaparkował przed sporym domem jednorodzinnym. Nazwał by to raczej bardziej willą.  Jeszcze raz, dla pewności, sprawdził adres. Zgadzało się. Na domu widniała odpowiednia cyfra. Podszedł do domofonu, zamocowanego w murze ułożonym z kremowych cegiełek. Bez większych nadziei, ostentacyjnie spoglądając na zegarek, nacisnął przycisk.
– Tak? – odezwał się kobiecy głos.
Może gosposia – pomyślał, przyglądając się posiadłości.
– Komisarz Artur Czachor, policja – przedstawił się. – Czy zastałem panią Emilię Kwia... panią Emilię Zalewską? – poprawił się.
– Tak. Zapraszam.
Usłyszał piknięcie i szczęk odblokowującego się zamka w solidnie wyglądającej bramce.  Ruszył chodniczkiem w kierunku drzwi. Po obu stronach miał równo przystrzyżony zielony trawnik. Kilka metrów od schodków do drzwi wejściowych znajdowała się biała fontanna z rzeźbą, przedstawiającą najprawdopodobniej jakieś antyczne bóstwo. 
– To kupidyn – wyjaśniła kobieta, która pojawiła się przy wejściu.
Momentalnie odwrócił wzrok w jej kierunku. 
– To rzymski bóg miłości – tłumaczyła, uśmiechając się. – Teściowie ufundowali nam z okazji ślubu... Ojejku przepraszam. – Zaśmiała się delikatnie, spoglądając na nieco zdezorientowanego komisarza. – Rozgadałam się. Ja tak niestety mam. – Machnęła ręką. – Emilia Zalewska. Zapraszam do środka.
Przeszli elegancko urządzonym korytarzykiem do salonu. Wyglądem przypominał nieco ten z domu Strzelińskich, czy też Joanny Przybysz. Jednak już na pierwszy rzut oka widać było, że urządzanie go kosztowało o wiele więcej niż tamtych. Dodatkowo różnicowała go spora obecność  roślinności. Większość z gatunków tych kwiatów komisarz widział po raz pierwszy w życiu. Skąd tacy młodzi ludzie, mają tyle kasy? – pomyślał z delikatną zazdrością.
– Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty? – Zaproponowała kobieta, zatrzymując się w drzwiach pomieszczenia.
– Może poproszę szklankę wody.
– Straszne te upały, prawda? – zagadnęła, wracając po chwili i stawiając przed Czachorem szklankę wody, w której pływały kostki lodu. – Co pana do mnie sprowadza? – zapytała, siadając wygodnie w skórzanym fotelu.
– Chciałbym porozmawiać o pani siostrze – odpowiedział starając się, aby nie zabrzmieć zbyt poważnie.
Z twarzy kobiety momentalnie zniknął cały jej entuzjazm. Zmarszczyła brwi, uważnie obserwując swojego gościa.
– Nie ma o czym mówić – odparła niemal grobowym głosem.
– Pojawiły się jednak pewne okoliczności... – próbował wyjaśnić.
– Ale to już jest naprawdę zamknięty rozdział w moim życiu. Pogodziłam się z tym, że siostra najprawdopodobniej nie żyje i nie chciałabym już do tego wracać. – Popatrzyła na niego,  oczekując zrozumienia.
– Wiem, że to może być dla pani trudne – zaczął ostrożnie. Obawiał się jakiegoś emocjonalnego wybuchu ze strony kobiety. – Ale proszę poświęcić mi tylko chwilkę.
– Zadam panu pytanie – odezwała się po chwili ciszy. – Czy Ewa żyje? – Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Być może. Tego nie wiem – mówił powoli.
– Bez urazy – Przerwała mu. – ale myślę, że nie mamy o czym rozmawiać.
Zastanowił się. Rzeczywiście, to mogło być dla niej uciążliwe. Być może już zapomniała, pogodziła się z myślą, że jej siostra nie żyje. A teraz po pięciu latach ktoś niespodziewanie przychodzi do jej domu i zaczyna rozgrzebywać zabliźnioną już ranę.
– No cóż – powiedział z rezygnacją. – Nie będę pani zmuszał do opowiadania mi o tych przykrych dla pani zdarzeniach. Chciałbym pobrać tylko od pani próbkę DNA do badań.
– Znaleźliście ją? – Ożywiła się.
Czyżby jednak, mimo tego co mówiła, miała nadzieję? –  zamyślił się Czachor.
– Jakiś czas temu na jednej z posesji w okolicach Suwałk ujawniliśmy zwłoki w zaawansowanym stanie rozkładu. To rutynowa procedura w takim przypadku. – Starał się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco.
– No dobrze... – Zastanowiła się. – Będę musiała się gdzieś zgłosić?
– Nie. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Nie ma takiej potrzeby. Zrobimy to na miejscu. – Wyjął z kieszeni zapakowane w foliowe opakowanie pałeczki do wykonywania wymazów, które bez zbędnego zadawania pytań dała mu Klaudia oraz lateksowe rękawiczki. – Pobiorę od pani wymaz z jamy ustnej, który przekażemy następnie do laboratorium kryminalistycznego.
Pobrał od kobiety próbki do badań, a następnie umieścił je w torebce strunowej, szczelnie ją zamykając.
– To by było na tyle z mojej strony – powiedział, ściągając rękawiczki.
– Kiedy mogę spodziewać się wyników? – zapytała z lekko widocznym przejęciem.
– To zależy. Myślę, że w przeciągu najbliższych dni, ewentualnie tygodni.   
– Rozumiem...
Idąc do samochodu, było mu żal tej kobiety. Wydawało mu się, że wcale nie pogodziła się z tym, że jej zaginiona siostra nie żyje. Widział przecież te jej żywe zainteresowanie, kiedy powiedział o potrzebie wykonania badań DNA. Być może pomyślała nawet, że Ewa odnalazła się i jest bezpieczna. Tego nie wiedział. Był jednak przekonany, że Emilia Kwiatkowska od pięciu lat czekała. Kwestią otwartą pozostawało jednak, czy się właśnie doczekała...  

Zbliżali się już do kasy. Z niepokojem spoglądał na wypełniony wózek. Wystarczy mu pieniędzy? Powinno wystarczyć... Tym razem jednak chyba pozwolił żonie i dzieciom na zbyt wiele. Po co jej te  tandetne sukienki z hipermarketowej promocji? Przecież ma w szafie jeszcze kilka, które się nadają. Kiedy ona poza tym w ogóle z nim gdzieś ostatnio była? Te, jak to teraz ze złością określił, szmaty nie były jej do niczego potrzebne. Na cholerę jego córkom tyle słodyczy? Nie dość, że zapłaci za nie kupę kasy, to jeszcze dwa razy tyle będzie musiał potem wydawać na wizyty u dentysty. Czemu on w ogóle nie miał syna? Wszyscy mieli, tylko nie on... 
Stanęli w kolejce. Widząc długi sznur ludzi z równie wypchanymi koszykami, westchnął ciężko.  Miał już serdecznie dosyć tej bezbarwnej, irytującej muzyki, wydobywającej się ze sklepowych głośników. Co on tutaj w ogóle robił? Czemu jego żona nie może sama zrobić zakupów? On ciężko haruje za jakieś gówniane pieniądze, a ona? Ona siedzi sobie na pół etatu w jakimś pieprzonym biurze i przekłada papiery. Równie dobrze mogłaby w ogóle nie pracować, tylko siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. Nagle poczuł ciąganie za rękę. Co jest kur... – pomyślał z irytacją, jednocześnie odwracając głowę. 
– Tato! Tato! – wołała jego młodsza córka. – Zobacz jaki fajny misio! Zobacz! Mogę? Mogę? Proszę!
Już był gotowy wybuchnąć, wygarnąć im wszystkim tutaj stojącym – żonie, dzieciom, tym cholernym ludziom, którzy co chwila się o niego ocierali – co o tym wszystkim myśli. Jednak, kiedy zobaczył te jej dziecinne proszące spojrzenie... Swojego aniołka, który wymachiwał mu teraz przed oczyma pluszowym misiem, który zważywszy na fakt, że stał przy kasach, był zapewne przeceniony... Opanuj się – powtarzał teraz sobie. – To wszystko przez te nerwy. Opanuj się, bo zaraz zobaczą, że coś jest nie tak.
– Możesz. – Uśmiechnął się do dziewczynki, biorąc od niej pluszaka.
Kiedy okazało się, że zakupy wcale nie kosztowały go tak wiele, prawie całkowicie się uspokoił. Pakując je z powrotem do wózka, zapomniał chyba nawet przez chwilę o umówionym spotkaniu. Nigdy nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak właściwie, on się denerwuje. Boi się, że ich nakryją? Nie... To raczej nie wchodziło w grę. Stosowali się do jasno określonych zasad. Zresztą, szczerze wątpił w możliwości operacyjne miejscowej policji. Robili to tak, że nie było praktycznie żadnych szans na to, że ktoś cokolwiek skojarzy. Działali powoli, systematycznie. Chodzili drobnymi kroczkami, co pozwalało im na uniknięcie jakichkolwiek kłopotów. Stres jednak zawsze się pojawiał. W końcu uznał jednak, że jest to normalne i nie należy się tym w ogóle przejmować.
Zamknął bagażnik i poszedł odstawić wózek. Cały czas dyskretnie rozglądał się, wypatrując jednego samochodu. Był. Dzieciaki poszły z żoną coś zjeść. Miał jakieś pół godziny. Upewnił się, że nikt go nie obserwuje, a następnie wsiadł do pojazdu.
– Siema – przywitał się.
– Cze – odpowiedział, siedzący za kierownicą mężczyzna. – Co tak długo dzisiaj? – Uśmiechnął się niemal niezauważalnie.
– Dzieciaki...
– Rozumiem. – Zaśmiał się z lekka.
– Ciekawe skąd... Dobra, do rzeczy. Sprawdziłeś?
– Sprawdziłem – odpowiedział, patrząc przed siebie.
– I jak to według ciebie wygląda?
– Wszystko się zgadza. Małpa ma pawia.
– Są papiery na pawia?
Gdyby ktoś z boku posłuchałby ich rozmowy, miałby niezły ubaw. Jemu jednak jakoś nigdy nie było do śmiechu.. Zawsze czuł te nieprzyjemne, przyśpieszone uderzenia serca, suchość w gardle. Co chwila wycierał spocone dłonie o materiał spodni. 
– Są – odparł powoli. – Dostanie miejsce w zoo. Wystawowe.
Bardzo dobrze – pomyślał z satysfakcją.
– A małpa? – spytał, starając się zabrzmieć, jak najbardziej obojętnie.
– Małpa... – zawiesił głos. – Małpa – powtórzył już zdecydowanie głośniej. – wkrótce da pokaz w cyrku, a potem pójdzie się powspinać.
Przestraszył się. Robili to już tyle razy... A jednak zawsze budziło to w nim strach. Wyrzuty sumienia? Raczej nie... Zdecydowanie nie.
– Jesteś pewny, tak? – Chciał się upewnić. Dla własnego spokoju.
– Jestem – odpowiedział ze zmrażającym wręcz spokojem, nie patrząc na niego. Po dłuższej chwili dodał: – W skrzynce są papiery. Mam rozumieć, że idziesz na przedstawienie? – Spojrzał na rozmówcę.
– Tak – odpowiedział, prostując się w fotelu. Zaschło mu już nieco w gardle.
– Świetnie. – Uśmiechnął się szeroko.
Jak ten jego uśmiech zawsze go irytował...  

=> Rozdział XXVIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.