piątek, 14 kwietnia 2017

Fundamenty - Rozdział XXVIII

Rozdział może zawierać elementy nieodpowiednie dla osób poniżej 18. roku życia.

Zaparkował w jednej z uliczek obok osiedla, na którym mieszkała Małgosia. Spojrzał na całkiem wysokie apartamentowce, pomalowane na biało. Jak to się w ogóle stało – myślał, uśmiechając się przy tym pod nosem. – Przecież ta dziewczyna jest z zupełnie innego świata. Studia w Warszawie, pewnie bogaci rodzice. A on? Samotny trzydziestojednoletni policjant z marną pensją, mieszkający w małym mieszkaniu w bloku, pamiętającym jeszcze poprzedni ustrój. Co on jej tak naprawdę mógł zaoferować? Czy oni w ogóle do siebie pasowali? Czy to było w ogóle możliwe? Przez cały ten czas, od momentu kiedy ją poznał, nie mógł zrozumieć, co ona w nim takiego widzi, co ją w nim aż tak pociąga. Przecież jest młoda, piękna, seksowna. Gdyby chciała owinęłaby sobie wokół palca prawie każdego faceta. Dlaczego więc on – ani szczególnie przystojny, ani bogaty? Po co jej ktoś taki? Przyjęło się, że to mężczyzna dużo zarabia, utrzymuje rodzinę. Nie czułby się dobrze, gdy w jego przypadku musiałoby być na odwrót. O czym ty w ogóle myślisz? – przerwał swoje rozmyślania. – Całowałeś się z nią kilka razy, kilka razy poszliście na spacer. Nic więcej. A może po prostu trzeba to zakończyć? – zastanawiał się, wbijając wzrok w kierownicę swojego podstarzałego już nieco forda. Może trzeba oszczędzić jej rozczarowania... Spojrzał na zegarek. Westchnął głęboko. Dochodziła piąta. Nieładnie byłoby się spóźnić –  stwierdził już nieco mniej przygnębiony, wysiadając z samochodu.        
– Jak tam minął dzień? – zapytała, kiedy prowadziła go do salonu.

– Same nudy. – Zaśmiał się lekko. Postanowił na razie nie mówić dziennikarce o wizycie w domu Emilii Zalewskiej.
– U mnie też. – Odwróciła się w jego stronę, gdy weszli do przestronnego, jasnego pomieszczenia. – Nic się tutaj ostatnio nie dzieje. Wiesz – mówiła – ja, że tak powiem, zajmuję się trochę poważniejszymi sprawami niż jakieś tam wypadki czy zawody sportowe. Bardziej lokalna polityka, ewentualnie jakieś właśnie sprawy kryminalne. Mamy wakacje, prezydent i radni są na urlopach, sprawa Strzelińskiego przycichła, więc nie za bardzo mam o czym pisać... No chyba, że o tym waszym szkielecie... – Popatrzyła na niego. – Macie coś?
– Na razie nie. – Skłamał. – Dalej grzebiemy się w tych zgłoszeniach.
– Ja też trochę próbowałam poszperać, ale szczerze mówiąc nie znalazłam nic ciekawego. Zresztą, wszystkie informacje o zaginięciach, o których ktokolwiek pisał, pochodziły z policji, więc nie ma tam raczej czegoś, czego byście nie wiedzieli. – Odgarnęła włosy z lewego ramienia. – Ojejku... – Zarumieniła się, patrząc na stojącego przed nią nieco zakłopotanego Czachora.
Ty idiotko – pomyślała zła na samą siebie.
–  Siadaj, siadaj. – Szybkim ruchem ręki wskazała na skórzaną sofę. – Przepraszam, straszna ze mnie gaduła – tłumaczyła zmieszana. – Pójdę po wino.
– Jestem samochodem – powiedział nieco zdziwiony jej nerwowym zachowaniem, kiedy siadał na kanapie.
– No dobra... – Patrzyła na niego.
Co ty robisz, idiotko? – pytała siebie. – Weź się jakoś zachowuj.
– Colę, sok... wodę? – pytała zestresowana.
– To może colę, jak masz. – Uśmiechnął się.
Małgosia zniknęła w korytarzyku, łączącym salon z innymi pomieszczeniami. Rozejrzał się po pokoju. Ściany, na których wisiało kilka obrazów nieznanych mu autorów, były pomalowane na biało. Pod sufitem zawieszony był szklany żyrandol o specyficznym, kwadratowym kształcie. Na przeciwko niego znajdowały się przeszklone drzwi prowadzące na taras. Obok nich wstawione były duże szyby, które sprawiały, że pomieszczenie zdawało się być niezwykle przestronnym. 
– Proszę bardzo. – Postawiła szklankę coli na stoliczku kawowym, wykonanym z brązowego drewna.
Sama, trzymając w ręku kieliszek wina, usiadła bokiem na drugim końcu sofy podciągając kolana do podbródka. Wzięła mały łyczek. Patrzyła wprost na niego. Był taki przystojny. Taki opanowany, stonowany, spokojny. Nie  zepsuj tego – powiedziała w myślach. Obrócił głowę. Też teraz na nią patrzył. Uśmiechnęła się figlarnie.
– Co pana skłoniło, komisarzu – odezwała się z udawaną powagą w głosie – do tego, że odwiedził pan w końcu moje mieszkanie?
– Mam kilka pytań – odpowiedział, ledwo powstrzymując swoje kąciki ust przed powędrowaniem w górę.
– Mhm. – Odstawiła kieliszek, przysuwając się do niego. – Co chciałby pan wiedzieć?
– Słodka jesteś. – Zaśmiał się.
– To już pan wie. – Uśmiechnęła się, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby, jednocześnie mrugając  powiekami. Jedną ręką zaczęła głaskać go po włosach. – Co mam ci dzisiaj opowiedzieć? –  zapytała już z nieco większą powagą.      
W pewnym momencie zorientował się, że wcale nie chce przerywać tej sytuacji. Była tak blisko niego. Czuł zapach jej perfum. Czuł jej delikatny dotyk na swojej głowie. Słyszał ten jej słodki, uroczy głos. Widział tę jej piękną, cudowną twarz.
– Hmm? – Patrzyła na niego, bawiąc się kosmykiem włosów.
Co powinien teraz zrobić? Zapomnieć o tym, po co tutaj przyjechał i ciągnąc tę grę, która coraz bardziej zaczyna go wciągać? Przecież wyjdzie na buraka jeżeli teraz o to zapyta...
– No o co chciałeś mnie zapytać? – Zachichotała, jednocześnie stawiając swoje stopy na podłodze i biorąc do ręki kieliszek.
A może jednak nie... – pomyślał.
– Interesują mnie przemyty – zaczął niepewnie.
– Mhm – przytaknęła mu z już prawie całkowitą powagą.
– Czy tutaj... gdzieś w okolicy... z jakieś pięć, sześć lat temu udaremniono jakiś spory przemyt? –  zapytał ostrożnie. – Wiem, że to głupie...
– Nie, nie. – Przerwała mu. – Pięć, sześć lat temu, mówisz?
– Aha.
– Wiesz co, wtedy mieszkałam w Warszawie, a do Suwałk przyjeżdżałam tylko na wakacje, na święta... A chłopaków pytałeś?
Co miał jej odpowiedzieć? Nie chciał jej okłamywać. Ufał jej, ale... No właśnie. Ta jego wszechobecna ostrożność. Co jeśli powie Przemkowi albo Maćkowi? To przecież nie było nic pewnego... Ale jeśli okaże się, że jest tak, jak mówił Marcin... Nie. Najpierw musiał mieć przynajmniej wyniki badań DNA.
– Wiesz, my mamy tam u siebie straszny bajzel – tłumaczył. – Poza tym, to pewnie trzeba by było do straży granicznej... a ja tutaj nikogo nie znam. Zresztą – Machnął ręką. – to pewnie i tak się nie przyda, ale... ale pomyślałem, że może będziesz coś wiedziała... – Popatrzył na nią niepewnie. 
Spieprzyłeś czy nie spieprzyłeś? – zastanawiał się.
– Było coś tutaj kiedyś takiego... – odezwała się po chwili ciszy, która dla Czachora była ogromnie stresująca. – Na jakiejś bocznej drodze strażnicy graniczni zatrzymali kilka ciężarówek. Wszystkie przewoziły kontrabandę... Wydaje mi się, że to były papierosy...
Kilka ciężarówek... Sporo – pomyślał. – To mogło być to.
– Złapali kogoś poza kierowcami?
– No właśnie wydaje mi się, że tak... Generalnie u nas działają dwie takie grupy... Niektórzy mówią, że to zwykli przemytnicy, inni że to chuligański gang, ale jak dla mnie to jest jakaś mafia.
Serce zaczęło mu bić mocniej. Jak dotąd wszystko się zgadzało. Duży przemyt. Dwie spore organizacje przestępcze. 
– Mogłabyś mi coś więcej o nich opowiedzieć? – poprosił, starając się nie dać po sobie poznać podekscytowania.
– Z tego co wiem, to rzeczywiście zajmują się przede wszystkim przemytem papierosów, ale handlują też prochami i podobno ściągają haracz z klubów, lokali gastronomicznych i mniejszych sklepików. Głównie w centrum Suwałk, ale słyszałam, że robią to też w niektórych wsiach. I generalnie jest tak, że wszyscy wszystko wiedzą, tylko nikt nic nie powie. 
– Czy miejscowa policja...
– Ciężko powiedzieć, ale wydaje mi się, że tak. 
– Czy te grupy ze sobą rywalizują?
– Tak. Pamiętam, że jak miałam jakieś siedem lat, to w jednym z pubów doszło do strzelaniny. Normalnie takiej jak na filmach. Policja chyba nawet tego nigdy nie wyjaśniła. Niektórzy mówili, że to była zemsta za donos, dotyczący właśnie jakiegoś sporego przemytu papierosów. Z tym, o który pytasz mogło być podobnie. Policja, straż graniczna, celnicy – oni normalnie ich nie ruszają. Możliwe, że jedna z grup doniosła na drugą. Teraz tylko już nie urządza się takich akcji jak w latach dziewięćdziesiątych... Czy ten szkielet? – Popatrzyła na niego z zapytaniem.
– Nie... Nie wiem... Raczej nie.
Raczej tak – powiedział w myślach. Wszystko co mówiła, pokrywało się z informacjami od Marcina. Jeżeli okaże się, że szkielet należy do zaginionej przed pięcioma laty Ewy Kwiatkowskiej, a Czerwiński rzeczywiście działał w jednej z tych grup... Wtedy nic z tego nie będzie – uświadomił sobie. Nawet w świeżych sprawach, związanych z przestępczością zorganizowaną, jest niezwykle trudno wykryć sprawcę, szczególnie jeżeli ofiara funkcjonowała w tym samym środowisku. A co dopiero po pięciu latach... "Babranie się w tonie gówna" – przypomniał słowa kierowcy czarnego bmw. Tak. To byłoby babranie się w tonie gówna. I to na dodatek bez większego celu.
– To czemu o to pytasz?
Otworzył usta, ale zupełnie nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Nie chciał kłamać. Nie chciał też na razie mówić prawdy. Jeszcze nie tak dawno bez żadnych wyrzutów sumienia odpowiedziałby na takie pytanie jakąś wymyśloną na poczekaniu historyjką. Ale teraz  miał z tym problem. Kiedy na nią patrzył – na nią, taką śliczną, uroczą – odczuwał coś w rodzaju jakiejś wewnętrznej blokady. 
– No dobra. – Zaśmiała się, znowu się do niego przysuwając. – Ta dziennikarska ciekawość... Wiem, straszna jestem. Przepraszam – powiedziała, wdrapując mu się na kolana.
Teraz ich twarze znajdowały się naprzeciwko siebie. Pochyliła lekko głowę, tak że dotykali się  nosami. Patrzyli sobie prosto w oczy. 
– Wybaczysz mi? – szepnęła, uśmiechając się zalotnie.
– Mhm. – Pokiwał lekko głową, zbliżając do niej swoje usta.
Musnął delikatnie jej warg. Potem mocniej. Szybciej. Czuł coraz większą bliskość. Czuł na swojej skórze jej przyśpieszony oddech. Objęła go splatając palce swoich dłoni na jego karku. Przyciągnęła go jeszcze bardziej do siebie. Miała go teraz tak blisko. Mniej niż na wyciągnięcie ręki. Kiedy zabrakło im tchu, oderwali od siebie swoje usta. Dyszała, patrząc mu prosto w oczy. Mimo że miała w mieszkaniu klimatyzację, czuła że jest spocona na całym ciele. Okolice jej krocza stawały się z każdą chwilą coraz bardziej wilgotne. Pochyliła głowę. Zobaczyła nieco uniesiony materiał spodni w okolicach jego rozporka. Znów spojrzała na niego. Na swojego bohatera. Układała ten plan w głowie tysiące razy. Chciała z nim to zrobić. Robiła to już wcześniej, ale ten raz miał być wyjątkowym. Niepowtarzalnym. Zupełnie takim, jaki był on. Widziała niepewność w jego oczach. I w tym momencie się zawahała. Gośka, rób to – próbowała przekonać samą siebie. –  Masz go! Jest twój! Robiłaś to bez namysłu z takimi palantami, a z nim nie zrobisz? Przecież i tak długo już czekałaś.
Czemuś jednak, nie mogła zdecydować się na ten krok. Czemuś nie mogła się przemóc, aby rozpiąć guzik jego koszuli. Sama nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego. Może dlatego, że się bała. Bała się, że go straci. Bała się, że nie będzie chciał, że wstanie, wyjdzie i już nigdy więcej nie wróci. Matka, wszystkie ciotki, wszystkie koleżanki zawsze powtarzały jej, że to mężczyzna powinien zrobić ten pierwszy krok. Ona jednak nigdy jakoś się tym nie przejmowała. Zazwyczaj to ona pierwsza zrywała z nich koszulę, zdejmowała im majtki. Potem jednak zawsze coś nie wychodziło. Seks zawsze wychodził, ale potem... Potem jakoś ten cały czar z dnia na dzień pryskał. Facet, który jeszcze kilka dni temu wydawał się jej ideałem, okazywał się nagle skończonym idiotą. Wiedziała, że Artur taki nie jest, że nie okaże się palantem. Ale mimo wszystko się bała. Może rzeczywiście trzeba zaczekać. Dać mu czas. Aż on będzie gotowy. Teraz nie był. Widziała to. Nerwowo spoglądał na swoje spodnie. Błądził wzrokiem, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Zawsze kiedy próbowała rozmawiać z nim na "te" tematy, ucinał rozmowę albo kierował ją na zupełnie inne tory. Mogłaby zaryzykować, powiedzieć czule: "Chodź, wszystkiego cię nauczę", jednocześnie rozpinając mu rozporek. Każdy facet by na to poleciał. Każdy oprócz niego. 
On nie był jak inni. Nie kierował się tylko chęcią zaspokojenia swoich potrzeb. Wiedziała to. Jednocześnie chyba po raz pierwszy zapragnęła, żeby to właśnie od mężczyzny, jako pierwszego wyszła ta inicjatywa, żeby to on się nią zaopiekował, żeby ją poprowadził. Ona chciała mu się tylko oddać. Oddać w ręce swojego jedynego, prawdziwego, niepowtarzalnego, wyjątkowego bohatera. Da mu zatem czas. Jeszcze jedna, dwie, trzy takie sytuacje i go do tego przekona. Sprawi, że to on zacznie, że będzie tego naprawdę chciał.

– Kocham cię – wyszeptała, wtulając się w niego, kiedy skończyli oglądać film.
Nie żałowała, że tego nie zrobiła. Coś jej podpowiadało, że warto jeszcze poczekać. Sprawić, aby ta chwila była jedyna w swoim rodzaju, czarująca, magiczna. 
On był w duchu jej za to wdzięczny. W zasadzie już przygotowywał się na to, co miało się stać. Ona jednak go, w jakiś niewytłumaczalny sposób, zrozumiała. Zrozumiała albo uznała, że nie warto –  myślał przygnębiony.
– Co ci? – zapytała, przyciągając jego głowę do siebie i delikatnie głaszcząc go po włosach.
Przymknął oczy. Było mu tak przyjemnie. On tak ją kochał. Ona była dla niego taka dobra. Było mu głupio. Strasznie głupio. On jej nie dawał nic. Ona dawała mu wszystko. Nie czuł się z tym dobrze. Zawsze chciał być w porządku względem każdego. Jeżeli coś otrzymywał, zawsze musiał się jakoś odwdzięczyć. Takie miał zasady. Zasady, których teraz nie potrafił przestrzegać. Przecież ona chciała. Może czekała na krok z jego strony... Może trzeba było go wykonać... Nie może, a na pewno – wytykał sobie.
– Widzę, że jesteś jakiś smutny – mówiła czule. – Co trapi mojego bohatera?
– Gosiu – Wyprostował się, biorąc jej dłonie w swoje ręce. – Ja... ja nawet nie wiem, jak to powiedzieć... Ty... – Z trudem dobierał słowa. – Ty jesteś dla mnie wszystkim... Wszystkim. Ja... Ja nigdy nikogo tak nie kochałem... ale...
– Ale? – Popatrzyła na niego z niepokojem.
Jaka ona jest śliczna... Czuł jej ciepłe, drobne, delikatne dłonie. Nie wiedział czemu, ale miał w tym momencie ochotę, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, po prostu się rozpłakać. Wtulić się w jej ramiona i płakać.
– Jejku...–  westchnął zawstydzony. – Ty jesteś taka piękna, mądra... A ja...
Spojrzała na niego łagodnym wzrokiem.
– Ciii – powiedziała, przykładając mu palec do ust. –  Chodź. – Wzięła go w swoje ramiona.
Znowu poczuł jej słodki zapach. Czuł jej delikatny dotyk, jej miękkie piersi, w które był teraz wtulony.
– Nigdy – szeptała mu do ucha – nie spotkałam takiego kogoś jak ty. Jesteś przystojny, męski, czuły, opiekuńczy – wyliczyła. – Jesteś po prostu najlepszy. I nikt, i nic już tego nie zmieni, rozumiesz?
Nieco się wyprostował. Był niezwykle wzruszony. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz usłyszał coś takiego od kobiety takiej jak ona. Ostatni rok był dla niego koszmarem, pasmem porażek i upokorzeń. Śmierć matki, wizyta w bloku na Składowej. Utracił wtedy wszystko. Całą radość, całą chęć życia. Stracił zupełnie jego sens. Ona wszystko to teraz zmieniała. Pojawiła się nagle i wszystko odmieniła. W jego życiu pojawił się na nowo jakiś cel. Przestał się już bezwiednie błąkać pośród własnych smutków i lęków. W końcu znalazł to, czego podświadomie szukał od dłuższego czasu. Wiedział to i był o tym przekonany.
– Rozumiem – odpowiedział cicho, znowu zbliżając do niej swoje usta.  

=> Rozdział XXIX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.