środa, 25 stycznia 2017

Fundamenty - Rozdział XIV

Wysiedli z auta, które zaparkowali przed tym samym szpitalem, w którym byli w piątek. Na zewnątrz zaczynało robić się już gorąco. W środku panował jednak jeszcze przyjemny chłodek. W porównaniu do innych dni w tygodniu, było całkiem luźno. Oblegane na co dzień krzesła przed drzwiami gabinetów lekarskich były wyjątkowo puste. Dobrze. Czachor nie lubił przebijać się przez ten tłum kaszlących i kichających ludzi. Zawsze martwił się, że po wizycie w szpitalu złapie jakąś zarazę. 
Przeszli pomalowanym na żółto korytarzem i stanęli przed drzwiami ze szkła matowego, na których  widniał duży czerwony napis: "Oddział Intensywnej Opieki Medycznej". Wojciechowski nacisnął na dzwonek, znajdujący się po prawej stronie. Po chwili wyszła do nich pielęgniarka w średnim wieku. Artur zastanawiał się czasem, czy w którymś szpitalu rzeczywiście pracują równie seksowne kobiety, jak te, które znał z seriali medycznych.
– Słucham? – Obrzuciła ich wrogim spojrzeniem.
Podkomisarz wyciągnął legitymację.
– Podkomisarz Wojciechowski, Komenda Miejska Policji w Suwałkach – przedstawił się.
Siostra skrzywiła się na dźwięk słowa "policja".

– Mam kogoś poprosić? –  zapytała szorstko.
– Przywieziono dzisiaj do was posła Krzysztofa Strzelińskiego –  zaczął. –  Chcielibyśmy porozmawiać z lekarzem prowadzącym.
– Proszę zaczekać. –  Kobieta skrzywiła się jeszcze bardziej, po czym zniknęła za drzwiami.
– Czemu te wszystkie baby muszą być takie wredne? –  Wypuścił powietrze z ust.
Wyszedł do nich wysoki mężczyzna, również w średnim wieku, ubrany w biały fartuch.
– Jacek Korzeń, miło mi. –  Uścisnął każdemu z nich dłoń. –  Proszę za mną, panowie. –  Gestem zaprosił ich do środka.
Zaprowadził ich do swojego gabinetu. Doktor Korzeń usiadł za biurkiem, wskazując jednocześnie na krzesła stojące naprzeciwko niego. Przemek i Artur zajęli miejsca. Maciek stanął tuż za nimi.
– Na szczęście stan pana posła nie jest aż tak zły, jak się na początku tego obawialiśmy – rozpoczął lekarz. – Większość ran była dosyć powierzchowna, więc zostaną po nich jedynie brzydko wyglądające blizny. Niestety jeden z ciosów trafił w wątrobę i musieliśmy operować. –  Zrobił nieco zmartwioną minę. – Ale na szczęście udało nam się zatamować krwotok i sytuacja jest opanowana –  dodał z zadowoleniem.
– Kiedy będziemy mogli z nim porozmawiać? –  podkomisarz zadał sztandarowe, w takiej sytuacji, pytanie.
– Obawiam się, że najwcześniej jutro –  odpowiedział mu Korzeń. –  Pan poseł jeszcze się nie wybudził po operacji. Do tego stracił trochę krwi, więc musicie dać mu trochę czasu – wyjaśnił.
– Rozumiem...
– Jest tutaj jego żona. Może z nią będziecie chcieli panowie porozmawiać? – zaproponował. –  Czeka przed salą, gdzie leży jej mąż. To na końcu korytarza.
– Dobrze. Dziękujemy panu bardzo, doktorze. – Przemek wyciągnął rękę, w której trzymał wizytówkę. –  Gdyby coś się działo, gdyby pan poseł był już zdolny do rozmowy, to proszę do nas zadzwonić.
– Oczywiście.
Skierowali się wgłąb korytarza. Rzeczywiście, na samym końcu, na przewierconych do ściany plastikowych krzesełkach, siedziała kobieta ze spuszczoną głową. Na odgłos ich kroków wyprostowała się.
– Zajmijcie się nią, dobra? –  szepnął Przemek.
Pokiwali głowami. Podeszli bliżej do kobiety. Liczyła sobie około pięćdziesięciu lat. Mimo to widać było, że dba o siebie. Jej sylwetka była całkiem zgrabna. Szczupła, ale niewysoka. Na jej twarzy można było dostrzec drobne zmarszczki, które na co dzień maskowała zapewne makijażem. Na ramiona opadały jej proste czarne włosy, wyglądające nieco na farbowane. Ubrana była dosyć elegancko, w czarny żakiet i spodnie, tego samego koloru. Czachor pomyślał, że wygląda tak, jakby była w żałobie. Poza tym trochę nie pasował mu tak wyszukany ubiór, jak na kobietę, która wyrwana z domu w środku nocy, przyjechała do szpitala.
– Dzień dobry – przywitał się policjant, stając naprzeciwko niej. – Komisarz Artur Czachor, Komenda Wojewódzka Policji w Białymstoku. – Chciał dodać sobie nieco więcej powagi, a także zapewnić kobietę, że sprawa trafiła od samego początku "wyżej" niż do samych Suwałk.
Podniosła na niego wzrok. Na jej twarzy zobaczył niepokój.
– To jest mój kolega, aspirant Maciej Król –  dodał.
– Dorota Strzelińska– Małecka – przedstawiła się wstając z krzesełka.
Czachor gestem nakazał, aby usiadła, po czym przysiadł się do niej z prawej strony. Maciek zajął miejsce z lewej i wyjął notatnik. Przemek wymienił kilka słów z policjantem stojącym na korytarzu, a następnie zaczął przechadzać się wzdłuż oszklonych drzwi do sali, w której leżał poseł, zaglądając co jakiś czas do środka.
– Proszę mi opowiedzieć, co się stało u państwa w domu –  zaczął łagodnie Czachor.
– Już mówiłam – westchnęła. – Około drugiej zeszłam na dół do gabinetu męża. Chorował na serce, więc się zaniepokoiłam, że do tej pory nie przyszedł do sypialni –  wyjaśniła cicho, jak gdyby miała problem z wypowiadaniem słów. 
– Nic pani nie słyszała? Żadnych krzyków? –  dopytywał się komisarz.
– Miałam zatyczki w uszach – odpowiedziała szybko, po czym wyjaśniła: –  Po prostu jak czytam książkę, to muszę mieć idealną ciszę.
Nie wierzył jej. Raz, że odpowiedziała zdecydowanie za szybko, jak gdyby przygotowywała wcześniej sobie odpowiedź na to pytanie. A dwa, że zatyczki do uszu nie wytłumiłyby krzyków osoby, która była właśnie atakowana nożem. Do tego rozrzucone po całej podłodze dokumenty, kopnięty komputer, krzesło pchnięte z impetem na ścianę. Tego nie dało się nie usłyszeć. Tam doszło do dzikiej awantury. Żona posła ewidentnie coś ukrywała.
– Rozumiem –  skłamał, patrząc jednocześnie na Króla, aby upewnić się, czy ten wszystko notuje. –  Mieszkają państwo sami?
– Nie. Z synem.
Nim zdążył otworzyć usta, aby zadać kolejne pytanie, kobieta pospiesznie dodała:
– Spał wczoraj u kolegi.
Oczywiście–  stwierdził z ironią.
– Mogę prosić nazwisko tego kolegi?
– Nie wiem. Syn jest dorosły –  powiedziała, lekko wytrącona z równowagi. –  Nie mówi mi z kim i kiedy się spotyka. Wczoraj wieczorem poinformował mnie tylko, że noc spędzi u kolegi.
Kłamała. Czachor to wiedział. Nie miał jednak na razie nic, czym mógłby jej to udowodnić.
– Chcielibyśmy porozmawiać z państwa synem. Mogę prosić o jego numer telefonu?
– Zapomniałam komórki. Nie znam jego numeru na pamięć.
Znowu za szybko – zauważył komisarz.
– Dobrze... –  zaczął powoli, uważnie ją obserwując. Była zdenerwowana. Ale nie z powodu męża, tylko najwyraźniej z powodu pytań o syna. –  W takim razie, proszę mu to przekazać i niech się z nami skontaktuje, kiedy wróci do domu. –  Wręczył jej swoją wizytówkę.
– Dobrze. Powiem mu.
Mógł ją przycisnąć. Zacząć jeszcze bardziej wypytywać o syna. Wyprowadzić ją całkowicie z równowagi. Uznał jednak, że zaczeka. Da jej trochę czasu. Nie chciał ryzykować też bezpodstawnych oskarżeń. Nie mógł ich przecież opierać na krążących plotkach, których nawet dobrze nie znał.
– Zauważyła może pani, aby coś zniknęło z domu? Pieniądze, biżuteria, inne wartościowe przedmioty? – Zmienił temat.
– Nie wiem – westchnęła. –  Naprawdę nie miałam czasu tego sprawdzić. To wszystko działo się tak szybko. Krew. Pogotowie. Policja –  odpowiadała w taki sposób, jak gdyby broniła się przed jakimiś oskarżeniami.
– Czy mąż ma jakichś wrogów?
– Nie. Chyba nie.
– A w polityce?
Westchnęła.
– Wiem pan. Tak, jak to w polityce. Ja jestem kobietą, to się niby na tym nie znam. Ale to jest tak, że jak nikt nie patrzy to oni potrafią nawet razem usiąść i wódkę wypić.
– A czy mąż otrzymywał jakieś pogróżki? Może od jakichś fanatyków?
– Nie. Raczej nie – Pokręciła przecząco głową. – Zresztą, mąż cenił sobie, mimo wszystko, prywatność. Jeżeli ktoś wysyłał jakieś pogróżki, to tylko na służbowego maila albo do biura.
– Rozumiem... A czy mąż może ostatnio się jakoś podejrzanie zachowywał? Był na przykład zdenerwowany, zestresowany?
– Nie. Miał tylko ostatnio problemy z sercem.
– A pani...–  Zastanowił się chwilę. –  albo pani syn, macie jakichś wrogów?
– Nie – zaprzeczyła z niewyraźnym uśmiechem na twarzy. –  Naprawdę. – Spojrzała wprost na niego.
– Czym zajmował się pani mąż zanim został posłem?
– To już było tak dawno... Pracował w kancelarii adwokackiej. Był adwokatem. Ale potem naszła go ta chęć na politykę i zostawił to wszystko.
– A pani? Pracuje pani?
– Pracowałam. Byłam nauczycielką, ale kiedy mój mąż, że tak powiem, się dorobił, zrezygnowałam z tego. I wcale nie żałuję.
– Może w czasie pracy w szkole weszła pani w konflikt z jakimś uczniem?
– Panie...–  Zaśmiała się tak, jakby na chwilę zapomniała o swoim mężu. –  Jak to było? Jaki ma pan stopień?
– Komisarz.
– No właśnie. Panie komisarzu, to było tak dawno, że szczerze to nie pamiętam. Chyba mnie tam średnio lubili, ale raczej nikt za szczególnie nie narzekał.
Czachor milczał. Zastanawiał się, czy powinien jeszcze o coś zapytać. Nic nie przychodziło mu do głowy. Kobieta ewidentnie coś ukrywała. Kryła syna? Możliwe. Wtedy sprawa byłaby dosyć prosta.
W międzyczasie z sali wyszła pielęgniarka i szybkim krokiem ruszyła do gabinetu lekarskiego. Po chwili wyszedł z nią doktor Jacek Korzeń. Dorota Strzelińska widząc to, nerwowo poderwała się z krzesła. Lekarz uspokoił ją jednak gestem ręki i wchodząc do sali rzucił szybko:
– Wszystko w porządku, w porządku. Będziemy wybudzać pana posła.
Kobieta opadła na siedzenie z widoczną na twarzy ulgą. W tym samym momencie dobiegły ich podniesione głosy dochodzące z drugiego końca korytarza.
– Proszę mnie wpuścić! Proszę mnie natychmiast wpuścić! – niemalże wykrzykiwał jakiś mężczyzna.
– To chyba Paweł. –  Strzelińska znów chciała wstać. –  Asystent męża – wyjaśniła.
Czachor zatrzymał ją:
– Proszę siedzieć. Porozmawiam z nim. Maciek zostań z panią – rzucił w stronę aspiranta, ruszając do drzwi. 
Mężczyzna średniego wzrostu, ubrany w garnitur, z wyraźnym zarostem na twarzy i okularach w grubszych oprawkach, tłumaczył coś komuś nerwowo przez telefon. Był chyba trochę młodszy od  komisarza, mniej więcej w wieku Króla. Widząc Artura rzucił do słuchawki:
– Muszę kończyć. Zdzwonimy się.
Następnie spojrzał pytająco na policjanta.
– Komisarz Artur Czachor, Komenda Wojewódzka Policji w Białymstoku, wydział kryminalny –  przedstawił się pokazując legitymację.
– Aaa no tak. Paweł Teodorczyk, asystent pana posła. – Wyciągnął dłoń na przywitanie. –  Czy już coś wiadomo? Wiadomo, kto to zrobił? Wiadomo, co z panem posłem? Nikt mi nie chce nic powiedzieć – żalił się wręcz płaczliwym głosem.
– Z tego co wiem, to pan poseł jest właśnie wybudzany po operacji. Wygląda na to, że nic mu nie będzie – uspokoił, stojącego przed nim mężczyznę.
– Dzięki Bogu. – Teodorczyk podniósł ręce i wzrok ku górze, jak gdyby rzeczywiście dziękował niebiosom za ocalenie życia posła. Czachor zastanawiał się, czy jest to naturalna reakcja, czy wyćwiczony gest, służący budowaniu wizerunku Dobrej Zmiany jako partii prawdziwie chrześcijańskiej. –  Ale kto mógł to zrobić?
– Właśnie próbujemy to ustalić – wytłumaczył komisarz. – Przejdziemy się? – Wskazał ręką w kierunku korytarza.
– Rozumiem, że teraz mnie pan przesłucha? – zapytał z przejęciem asystent posła, kiedy ruszyli drogą prowadzącą do wyjścia.
– Chciałbym zadać panu kilka pytań. – Uśmiechnął się Artur.
– Proszę pytać. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby pomóc ująć sprawcę tego haniebnego zamachu – zapewnił, dosyć teatralnie przy tym wzdychając.
Czachor ledwie powstrzymał śmiech, kiedy usłyszał słowo "zamach". Jednak Teodorczyk musiał zauważyć malujący się twarzy policjanta uśmiech.
– Tak proszę pana. Zamach, zamach – odparł bardzo poważnie. –  Jak zginął świętej pamięci pan prezes Janusz Michniczewski? Zabiły go służby specjalne na zlecenie polskiego rządu, który się nas boi. Tak samo tutaj. – Popatrzył na komisarza. – Oczywiście bierzecie pod uwagę zamach, prawda?
Artur użył wszystkich swoich sił, aby nie wybuchnąć śmiechem. Często słuchał różnych dziwnych opowieści, opowiadanych przez różnych dziwnych ludzi, ale to był istny ewenement.
– Na tym etapie śledztwa bierzemy pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze –  wyjaśnił, starając się, aby zabrzmieć jak najbardziej poważnie, po czym postanowił szybko zmienić temat: – Jak długo pracuje pan dla posła?
– Od samego początku – odparł. –  Czyli od poprzedniej kadencji.
Sporo –  pomyślał Czachor. Facet musiał dostać tę robotę, kiedy był jeszcze naprawdę młody.
– Czyli dobrze zna pan posła?
– O tak. Pan poseł jest dla mnie prawie jak ojciec. Kiedy nie dostałem się na prawo, z powodu sfałszowania wyników mojej matury, pan Krzysztof wyciągnął do mnie rękę. Dał mi pracę i wszystkiego nauczył. To mój mistrz.
O kurwa, ten gość to rzeczywiście niezły świr – pomyślał Czachor, uważnie spoglądając na Teodorczyka.
– Tak, tak, proszę pana. Wyniki mojej matury zostały sfałszowane. Wszystko przez moją miłość do ojczyzny. Powiem coś panu, rządzący boją się prawdy.
Artur przypomniał sobie sytuację, kiedy nauczyciel w liceum zapytał na lekcji wiedzy o społeczeństwie o to, co robi rząd. Oczywiście z którejś ławki padła odpowiedź: "Nic", z innej: "Kradnie". Jeżeli Teodorczyk w wypracowaniu na maturze z WOSu napisał podobne rzeczy, nic dziwnego, że zabrakło mu potem punktów, aby dostać się na prawo.
– Rozumiem... – Pokiwał powoli głową, wcale nie dbając o to, aby zabrzmieć przekonywająco. –  Proszę mi powiedzieć –  zwrócił się do mężczyzny – czy pan poseł miał jakichś wrogów?
– Oczywiście! – prawie wykrzyknął. –  Cały ten rząd! Tę bandę oszustów i złodziei!
– Chodziło mi raczej o takich... wiem pan, osobistych wrogów.
Teodorczyk zastanowił się chwilę. Wyszli przed budynek szpitala. Słońce już całkiem dobrze przypiekało.
– Nie. W zasadzie to nie – odparł powoli, po czym sięgnął do kieszeni spodni.
Wyciągnął z nich paczkę papierosów. Czachor zauważył, że nie mają polskich banderoli.
I kto tu okrada ten kraj... – pomyślał z rozbawieniem, patrząc w kierunku asystenta. Ten chyba zrozumiał o co chodzi, bo momentalnie wyciągnął jednego papierosa i pospiesznie schował paczkę z powrotem do kieszeni.
– Niech pan tak na mnie nie patrzyb–  powiedział, chcąc się usprawiedliwić. –  W Polsce naprawdę ciężko się żyje. Podatki, które nakłada obecny rząd, uderzają w zwykłych obywateli.
Tobie to na pewno ciężko się żyje... –  stwierdził z przekąsem, patrząc na jego zegarek, który musiał kosztować co najmniej kilka, jak i nie kilkanaście, tysięcy.
– A może ktoś groził panu Strzelińskiemu? Mam na myśli, jakichś fanatyków, szaleńców, zagorzałych przeciwników politycznych.
– Wie pan – zaczął, wypuszczając dym z ust – Polacy zgłaszają się do naszego biura z różnymi problemami – powiedział, po czym ściszył nieco głos: – Ale wie pan, niektórzy to z całym szacunkiem, ale są zwykłymi wariatami. Być może to polityka rządu doprowadziła ich do takiej skrajności –  dodał już znacznie głośniej. – Mieliśmy z jeden alarm bombowy w biurze. Przychodziły też listy z pogróżkami, absurdalnymi żądaniami. Ale, tak szczerze mówiąc, to nawet nie pokazywałem ich panu posłowi, żeby niepotrzebnie nie zawracać mu głowy. Jak raz zgłosiliśmy tę wiadomość o podłożonej bombie, to nie dość, że zamknęli nam biuro i w środku zimy wyrzucili na dwór, to jeszcze potem musieliśmy biegać po komisariatach. – Wzdrygnął się nieco.
– Policja znalazła człowieka, który był za to odpowiedzialny?
– Tak. Jakiś gówniarz z gimnazjum.
Czyli nic ciekawego –  uznał komisarz. Postanowił zapytać o jeszcze jedną rzecz.
– A syn posła?
Asystent zrobił zaniepokoją minę.
– Nie wiem co ma pan na myśli – odpowiedział bardzo szybko.
– Myślę, że pan wie – drążył Czachor.
– Panie, komisarzu... Zgadza się?
Pokiwał głową.
– Panie komisarzu – mówił prawie szeptem. – Rozumiem, że jest pan nietutejszy, ale proszę nie wierzyć w te obrzydliwe plotki. Państwo Strzelińscy to naprawdę porządna rodzina. Zaświadczam panu. – Podniósł uniesione w górę dwa palce prawej ręki, jakby miał zaraz złożyć przysięgę.
– Może jest w tym jednak ziarnko prawdy? – nie odpuszczał.
Teodorczyk spojrzał na niego urażony.
– Jeżeli to wszystko... – Wyrzucił papierosa do stojącej przy wejściu popielniczki i odwrócił się w stronę drzwi. 
– Jeszcze jedno. – Zatrzymał go komisarz. – Prosiłbym o przekazanie tych wszystkich maili i listów z pogróżkami.
Asystent wydał z siebie ciche jęknięcie.
– Dobrze –  westchnął. – Przygotuję je dla pana. Przyjedzie je pan odebrać?
– W porządku. Do biura, tak?
– Tak – to mówiąc wyjął wizytówkę i wręczył ją policjantowi. – Tutaj ma pan adres. – Wskazał palcem środkową linijkę.
– Dziękuję. Gdyby pan sobie coś jeszcze przypomniał, to proszę o kontakt.
Poczekał chwilę, aż Teodorczyk się nieco oddali i z powrotem wszedł do budynku szpitala. Kiedy wrócił na OIOM, na korytarzu nie było już żony posła. Przy drzwiach do sali stał za to asystent, który tłumaczył coś nerwowo, zagradzającej mu drogę, pielęgniarce. Maciek i Przemek podeszli do niego z pytającymi spojrzeniami.
– Kto to? – zapytał Wojciechowski, odwracając głowę w kierunku mężczyzny.
– Rafał Teodorczyk – wyjaśnił Czachor. –  Asystent Strzelińskiego.
– Oni chyba wszyscy są chyba jacyś niedopieczeni... – Podkomisarz pokręcił głową podkomisarz. –  Spadamy?

– Jakbym nie miał w niedzielę nic lepszego do roboty – westchnął Wojciechowski, kiedy wycofywał kia'ą. –  Dobra, musimy i tak na komendę wrócić, bo auto tam zostawiłem.
– I co, koniec na dzisiaj? – zapytał Maciek.
Czachora dziwiło trochę ich podejście. O ile w przypadku szkieletu sprawa nie była jakoś szczególnie pilna (jeżeli sprawy się ze sobą nie łączyły), o tyle w przypadku "zamachu" na posła trzeba było działać szybko. Inaczej ludzie pokroju Teodorczyka i Maciory zrobią z tego kolejną historię o politycznym męczenniku zgnębionym przez polski rząd. Chociaż dopóki nie skontaktuje się z nimi syn Strzelińskiego, nie będą mieli raczej nic do roboty. Mimo wszystko komisarz uważał ich podejście do sprawy za trochę zbyt swobodne.
– Nie wiem –  odpowiedział mu Przemek. – Zobaczymy. Jak będą coś mieli dla nas na komendzie, to trzeba będzie się tym zająć. Ale z tym synem to nieźle was bujała, co Artur? – Wyjeżdżając z parkingu, odwrócił się lekko w stronę Czachora,.
– Ewidentnie coś ukrywa – powiedział komisarz.
– Też to zauważyłem – wtrącił się Król.
– Ja bym stawiał na synalka – stwierdził z przekonaniem Wojciechowski.  
– Też mi się to wydaje najbardziej prawdopodobne – przytaknął Czachor.
– Myślisz, że pokłócili się o dziecięce porno? Synuś obiecał, że już nie będzie, a ojczulek znalazł pod łóżkiem fotki?
– Możliwe. Ale nie wiem. Najlepiej będzie, jak zapytamy jego syna. 
– O ile gdzieś nam już nie spierdolił... Wtedy będziemy mieli kolejny problem. Oskarżymy synalka, a te świry i tak powiedzą, że został porwany przez niewidzialnych zamachowców.
– Nawet jak go dorwiemy –  Zaśmiał się Maciek. – i pokażemy niezbite dowody, to i tak ci powiedzą, że je sfabrykowaliśmy i jesteśmy na usługach KD.
– Pierdolić ich wszystkich – Podkomisarz uderzył ręką ob kierownicę. – Niech se, kurwa, wpuszczą tych Arabusów i niech im wypierdolą ten cyrk w powietrze.
– A my będziemy biegać za Arabusami –  zauważył z rozbawieniem aspirant.
– Chuj. Arabusy chociaż z tymi babami potrafią porządek robić. 
W tym momencie wjechali na parking przed Komendą Miejską przy Pułaskiego.
– Dobra –  zaczął Przemek zanim wysiedli z samochodu –  wysiadamy, lecimy na górę, jak nie ma nic dla nas, to spierdalamy.
Minęli recepcję i ruszyli na drugie piętro, gdzie mieścił się wydział kryminalny. Czachor dostał nawet swojego biurko. Zastanawiał się, czy miało to oznaczać, że liczono, że zostanie na dłużej. Kiedy weszli do swojego pokoju, zobaczyli siedzącego za biurkiem Maćka podinspektora Antoniego Górskiego. Czachor miał go okazję poznać w piątek, kiedy przyjechał do Suwałk. Ten około pięćdziesięcioletni mężczyzna, nie wyróżniający się niczym szczególnym, wydał mu się całkiem miłym i sympatycznym. Gdyby zobaczyłby go po pierwszy właśnie teraz, na pewno by tak nie pomyślał. Siedział, bujając się nerwowo na fotelu na kółkach. Z groźną miną spoglądał na policjantów. Artur zastanawiał się, czy te wyraźnie nieprzychylne spojrzenie jest także skierowane do niego.
– Panowie,  mamy, kurwa, burdel.
– Już nad tym pracujemy szefie –  odparł uprzejmie Przemek. Nie było mu wcale do śmiechu. Czuł respekt, a może nawet i strach przed swoim przełożonym.
Podinspektor wykonał gwałtowny ruch ręką, chcąc prawdopodobnie zrzucić z biurka, leżące w nieładzie papiery.
– Gówno pracujecie! –  krzyknął ciężkim basowym głosem. – Siedzi już ktoś na dołku? Nie. Znaczy się nie ma żadnych efektów. A jak nie ma, kurwa, efektów, to ja słyszę od Stępnia, który słyszy to od innych, że nic nie robimy. A jak, kurwa jego pieprzona mać, nic nie robimy, to znaczy –  Wycelował oskarżycielsko palcem w stronę policjantów. Arturowi wydawało się jednak, że na niego nie wskazywał. –  że to wy nic robicie! Jasne?
– Tak – odpowiedział cicho Wojciechowski.
– To coś, kurwa, zróbcie!
Wstał od biurka i zbliżył się do nich. Czuli na sobie jego oddech.
– Przemek – Poklepał funkcjonariusza po ramieniu. – zrób coś, dobra? – zwrócił się do niego przyjacielskim głosem, zupełnie innym od tego, jakiego używał przed chwilą.
– Postaram się.
Podinspektor spojrzał na niego z grozą.
– Zrobię coś, szefie –  poprawił się natychmiast.
– No. –  Poklepał go znowu po ramieniu. –  Miło by było, gdyby w poniedziałek, ktoś już siedział na dołku  – dodał wychodząc z pomieszczenia.
– Zróbcie coś –  przedrzeźniał go podkomisarz. – To se, kurwa, zrób, dziadzie jeden.
Zdenerwowany zajął miejsce za biurkiem i uruchomił, stojącego na nim laptopa. Pozostali dwaj usiedli na swoje miejsca, jak gdyby nie do końca wiedząc, co mają ze sobą zrobić.
– No, Małgorzatka – Cmoknął z uznaniem. – kocham cię! – mówiąc to, popatrzył nieco na Czachora.
Artur postanowił to zignorować.
– Co napisali? – zapytał aspirant.
– Napisała – doprecyzował Wojciechowski. –  Poseł Strzeliński uległ dzisiaj rano nieszczęśliwemu wypadkowi. Z nieoficjalnych informacji wynika, że przewrócił się na schodach – przeczytał na głos. –  Mądra dziewczyna –  przyznał po chwili z uznaniem.
Czachor przez chwilę o niej pomyślał. O wczorajszym spotkaniu. O pocałunku. Przemek nie miał racji. Ona nie była mądra. Ona była zajebiście mądra. I zajebiście piękna. Wczoraj żałował nawet trochę, że to wszystko skończyło się tylko na namiętnym pocałunku. Może mógł zrobić coś więcej? Zaprosić ją do pokoju? Ale tak się chyba nie powinno robić... Może to by było trochę za szybko... Zawsze miał mieszane uczucia, co do czekania z seksem do ślubu. Zresztą, zawsze zakładał, że jego to wcale nie dotyczy. Nigdy nie przewidywał, że przydarzy mu się jeszcze coś takiego. Kiedy wczoraj wszedł wrócił do pensjonatu był taki szczęśliwy. Gdy jadł kolację, nawet pani Mazur to zauważyła. "Co pan taki wesolutki dzisiaj?" – zapytała z uśmiechem. "A tak... Po prostu" –  odpowiedział. Tak po prostu. Tak po prostu było mu dobrze. Zastanawiał się, kiedy i czy w ogóle powinien do niej zadzwonić. Może zaczekać aż zrobi to sama? Żeby sprawdzić, czy jej zależy. Ale co jeśli ona uzna, że jemu nie zależy? Co ma zrobić?
Tak się zastanawiając, nie zauważył nawet, kiedy w drzwiach stanęła młoda dziewczyna ubrana w koszulę w kratkę, wsadzoną w wytarte fabrycznie dżinsy.
– Co tam dla nas masz, Klaudia? – zapytał ją Przemek.
– Chłopaki nadal przeszukują dom, ale już trochę dla was wyciągnęłam. – Uśmiechnęła się do niego. Na ramiona opadały jej kręcone blond włosy.
– No dawaj.
– Po pierwsze –  zaczęła, przeglądając trzymane kartki papieru – w garażu nie ma samochodu, a z tego co wiem, Strzelińska chyba wzięła taksówkę. – Spojrzała na podkomisarza, jakby w oczekiwaniu na sygnał, że ma mówić dalej. Wojciechowski pokiwał głową. –  Po drugie, drzwi były nienaruszone. A  po trzecie –  Kąciki jej ust powędrowały delikatnie ku górze. –  nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam przeglądać komputer, należący prawdopodobnie do syna.
– Czyżby plotka miała okazać się prawdą? –  zapytał, bardziej stwierdzając.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Jest na tyle cwany, że na kompie nic nie trzyma. Ale za to na pendrivach, pochowanych po szufladach, jest tego gówna mnóstwo.
– Masz na myśli dziecięce porno? –  dopytywał podkomisarz.
– Tak. – Pokiwała głową z poważną miną. – To jest wstrętne. Ja nie wiem, jak dorosły facet może się takim czymś jarać. Nie może sobie po prostu zwalić przy normalnym pornolu?
– Porządna rodzinka, kurwa... – Zaśmiał się pod nosem Wojciechowski. – A ten komputer z gabinetu?
– Zbyszek jeszcze nad tym siedzi – poinformowała. –  Ktoś go trochę poobijał.
– Poproś go, żeby dał znać, jak skończy.
– OK – odpowiedziała, po czym spojrzała na Czachora. – A ty musisz być ten z Białegostoku, co?
Określenie "ten z Białegostoku" jakoś mu się nie podobało. Pokiwał twierdząco głową.
– Klaudia. Szefowa techników – przedstawiła się, podając mu rękę.
– Artur. – Uścisnął jej dłoń. 
– No, stary  – powiedział, kręcąc głową z uśmiechem na twarzy Przemek, kiedy techniczka wyszła –  wszystkie laski zaraz młodemu powyrywasz. Ale ta już jest zajęta. Potwierdzone info – zaśmiał się
W tym momencie w drzwiach znowu pojawiła się Klaudia. Czachor zauważył, że podkomisarz ma chyba "szczęście" do takich sytuacji. Dziewczyna jednak albo nic nie usłyszała, albo udała, że nic nie słyszy.
– Zapomniałam. Masz tu do przejrzenia ten cały syf. –  Położyła na jego biurku foliowy woreczek, w którym znajdowały się mniejsze woreczki. W każdym z nich zabezpieczony był pendrive.
– Przyniosłabyś jakiegoś normalnego pornosa – zażartował, kiedy wychodziła.
– A co Agatka by na to powiedziała? – Zaśmiała się dziewczyna.
– Agatka wie, że jak każdy facet, mam swoje potrzeby. Agatki do roboty nie zabiorę.
Dziewczyna uśmiechnęła się porozumiewawczo do Czachora, po czym opuściła pomieszcznie.
– Agatka to moja żona –  wyjaśnił komisarzowi Przemek. –  Taka dobra dupcia, że...–  Cmoknął. –  Ale Małgorzatka jest prawie tak dobra jak ona –  dodał z zawadiackim uśmiechem.
– Nie wiem, nie sprawdzałem – odpowiedział poirytowany Czachor. Te gadki Wojciechowskiego o Małgosi zaczynały go już denerwować. Ciekawe jak długo wytrzymałby podkomisarz, gdyby Artur rzucał co chwila taki tekst o nim i jego Agatce. 
– O stary! – zawołał Przemek. –  To podziwiam. Ja tam na twoim miejscu nad tym jeziorkiem, bym ją przeleciał. Powiem ci coś. Ona wie dużo o innych. Ale ja wiem, jak ona na ciebie patrzyła, stary. Ona tylko czeka, żebyś ją tam odwiedził. Tak dogłębnie.
Komisarz zastanawiał się, co powinien mu odpowiedzieć. Zażartować czy rzucić ciętą ripostę. Jego rozmyślania przerwał jednak Maciek.
– Przemek –  poprosił podkomisarza.
Ten odwrócił się, patrząc na aspiranta z głupkowatym wyrazem twarzy.
– Zobacz. – Skierował monitor w jego stronę.
Z twarzy Wojciechowskiego momentalnie zniknęła cała radość.
– Kurwa mać... – szepnął.
Czachor wstał. Maciek miał włączoną stronę internetową jednego z portali informacyjnych. Na samej jej górze widniało zdjęcie Strzelińskiego, a pod nim żółty pasek z napisem: "Poseł Strzeliński ugodzony nożem. DZ: Podejrzewamy zamach".
– No to się, kurwa, zaczęło –  powiedział ze złością Przemek, odjeżdżając do tyłu na swoim fotelu.

=> Rozdział XV

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.