czwartek, 26 stycznia 2017

Beztroskie życie kiedyś się kończy. Czasem w jedną chwilę... (pobierz e-booki)


Kilka dni temu skończyłem pracę nad opowiadaniem I nie cieszy się z niesprawiedliwości. E-book, podobnie jak Nic o mnie nie wiecie, możecie pobierać całkowicie bezpłatnie bez podawania żadnych danych z serwisu Beezar.pl (linki wewnątrz wpisu). 
Przyznam się, że zanim oddałem tekst w Wasze ręce, trafił on "przedpremierowo" do paru osób. Jedna z Czytelniczek powiedziała, że czytając w niektórych momentach miała łzy w oczach. Z jednej strony, zrobiło mi się trochę głupio. W końcu, mało fajna sprawa, kiedy ktoś przez ciebie płacze. I to jeszcze na dodatek sympatyczna dziewczyna. Z drugiej jednak, wiedziałem, że udało mi się pokazać te emocje, które sam przed paroma laty przeżyłem.





Pamięci ofiar wypadków samochodowych. 

Niektórych widoków nigdy się nie zapomina...
sierpień 2013 r.  

Tak właśnie brzmi tekst dedykacji, którą umieściłem na drugiej stronie. Zgadza się. Wiedziałem dokładnie, o czym piszę. Aż za dokładnie. Sądząc po opiniach Czytelników, które do mnie dotarły, fragmenty, opisujące miejsce wypadku, wyszły bardzo realistyczne. Mimo to, do tej pory nie jestem do końca pewien, czy nie wolałbym nie posiadać doświadczeń, pozwalających na konstruowanie tego typu obrazów. 

Pamiętacie wpis Najlepsze 365 dni ? Pisałem w nim przede wszystkim o zmianach, które zaszły w moim życiu w ciągu ostatniego roku. Czy 2016 był dla mnie przełomowy? Myślę, że pod wieloma względami tak. Jednak bardzo znaczący, o czym chyba nigdy tak otwarcie nie mówiłem, był też rok 2013. Wtedy również się sporo zmieniło. 

Dzieciństwo to podobno ciągła beztroska, zero poważnych problemów, zmartwień, dylematów.  O wielu rzeczach się nie myśli, nie zastanawia się nad pewnymi sprawami, do niektórych podchodzi się ze sporą naiwnością, infantylnością. Prawda. Ten okres trwał w moim przypadku 14 lat. Skończył się dosyć szybko. W zasadzie, to w ciągu paru sekund.

Zaczęło się przyjemnie...


Ostatnio wspominaliśmy ze znajomym wakacje właśnie sprzed czterech lat. Paradoksalnie zaliczam je do jednych z najlepszych. Pierwszy dłuższy wyjazd bez rodziców, jakichś szkolnych opiekunów. Mega zabawa. Masa przygód. Nowi znajomi. I "to coś". To przyjemne uczucie. Po raz pierwszy. Lepiej nie można było tego zaplanować.

Dwa tygodnie zleciały jednak bardzo szybko. Trzeba było wrócić. Zostawić wszystko gdzieś tam daleko. Daleko... Dzisiaj, kiedy mam własne auto, to raczej śmieszna odległość. Ale niestety nie wtedy.

Utrzymywaliśmy kontakt. Było fajnie. Zmieniło się moje dziecinne podejście do pewnych spraw. Nawet nie wiedziałem, jak szybko zmieni się w stosunku do kolejnych.

Marzenia małego chłopca


Jak chyba każdy mały chłopiec, uwielbiałem czerwone wozy strażackie, radiowozy, czołgi itp. Chciałem być strażakiem, policjantem, żołnierzem. Norma. Większość z tego wyrasta. Mi jednak tej dziecięcej pasji trochę jeszcze w wieku 14 lat pozostało. Wypadek, pożar - to było dla mnie coś interesującego, ekscytującego. Do czasu.

Zwykle zdarzenia na drodze widziałem już "po fakcie". Nie dostrzegałem ludzkich tragedii. Nie myślałem o ludziach, którzy brali w tym udział. Wszystko zmieniło się w ciągu jednego dnia. Znienacka. Zupełnie niespodziewanie.

Widziałem, jak gaśnie ludzkie życie


Sierpień 2013 roku. Nieważne gdzie. Nieważne z kim. Nieważne w jakiej roli. Nie chcę potem usłyszeć, że buduję historię na czyjejś tragedii. Mam jeszcze pewne zasady. 
To miało być kolejne ciekawe wydarzenie. Tylko wyszło zupełnie inaczej. Niektórych widoków nigdy się nie zapomina. I rzeczywiście, tego, co wtedy zobaczyłem, do tej pory nie potrafię zapomnieć. Najpierw było zdziwienie. Oprócz rozbitych aut, samochodów służb ratunkowych na drodze ktoś leżał. Człowiek. Miał zdjętą koszulę. Potem szok. Ratownik medyczny energicznie uciskał jego klatkę piersiową. Reanimował go. Ten człowiek umierał. Obok stała jedna, może dwie kobiety. Żona, córka? Nie wiem. Mężczyzna nie przeżył. To była chyba niedziela. Rano. Towarzyszące mu osoby były dosyć elegancko ubrane. Jechał do kościoła? Może. To najprawdopodobniej nie była jego wina (pomimo poszukiwań nie udało mi się później dotrzeć do informacji o wynikach śledztwa). Najprawdopodobniej zginął przez młodzieńczą brawurę innego kierowcy, który z całego zdarzenia wyszedł bez szwanku.

Niby zupełnie człowieka nie znałem (do wypadku nie doszło w województwie podlaskim), a już na sam widok resuscytacji chciało mi się płakać. Po prostu nie spodziewałem się, że to tak wygląda. Nie myślałem nigdy o skutkach takich zdarzeń. Bólu. Cierpieniu. Śmierci. Ta ostatnia jakoś dla mnie za bardzo nie istniała. Może i to normalne w tym wieku... Wiem tylko, że od czasu tego sierpniowego dnia to się zmieniło.

Później widziałem kilka wypadków. W tym te z udziałem kilkuletnich dzieci. Ratownicy mówią, że to najgorszy typ zdarzeń. Rzeczywiście, kiedy słyszę płacz dziecka, widzę jego obrażenia, coś we mnie pęka. Podświadomie czuję, że to niesprawiedliwe, że tak nie powinno być.

Chłopaki nie płaczą


Może to i błąd. Może gdybym wtedy, w 2013, nie krył się ze swoimi emocjami, nie próbował na siłę zgrywać twardziela, byłbym nieco inny. Stwierdziłem wówczas, że pora dorosnąć, spoważnieć. Nie chciałem też przywiązywać się do osób, miejsc. Kiedy wróciłem z wyjazdu, tęskniłem. Potem zobaczyłem na własne oczy, jak łatwo i szybko ludzie odchodzą. Wystarczy parę ułamków sekundy. Nie chciałem już drugi raz za kimś tęsknić. 

Stałem się chłodny, nie dopuszczałem do siebie nikogo zbyt blisko. Miałem różne dziwactwa, typu - nie będę robił prawa jazdy. Przyznam, że od tego czasu nabrałem o wiele więcej respektu do drogi. Bałem się. Nie chciałem znaleźć się w podobnej sytuacji. Wiedziałem doskonale, jak może skończyć się chwila czyjejś nieuwagi, zapomnienia - niekoniecznie z mojej strony.

Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Z czasem. Nie "na siłę".


Czas leczy rany. Może akurat w tym konkretnym przypadku, to nie do końca trafione stwierdzenie. Czas jednak na pewno pozwala nabrać pewnego dystansu. Wypadek, pożar, czy nawet widok ludzkich zwłok nie robi już na mnie takiego wrażenia. Owszem, jest współczucie, ale nie paniczny strach.

Dzisiaj, jako dziennikarz, trafiam w różne miejsca. Tutaj nie ma tak, że jak jesteś nowy i młody, to zajmujesz się tylko lekkimi tematami. Od czasu do czasu stykam się z ludzkim cierpieniem. I wcale, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie szukam w tym wszystkim sensacji. Jeżeli to możliwe, staram się przede wszystkim pomóc. Nie naginam zasad. Nie robię drastycznych zdjęć. Ale też nie zakłamuję rzeczywistości. Publikując zdjęcia z wypadku, chcę przestrzec. 

Pisząc I nie cieszy się z niesprawiedliwości miałem podobny cel. Przestrzec. Pokazać skutki. Takie, jakimi są. Może niektórzy powiedzą, że jestem młodym gówniarzem i nic nie wiem. Proponuję zatem przeczytać jeszcze raz powyższe akapity.     

Nic o mnie nie wiecie (pobierz e-book)


I nie cieszy się z niesprawiedliwości (pobierz e-book)

2 komentarze:

  1. Widać, że to co opisałeś musiałeś w jakiś sposób przeżyć. Mam nadzieję, że to, że udało Ci się to opisać będzie dla Ciebie ulgą? Może nie ulgą, ale może to właśnie te opowiadania będą też takim Twoim cichym płaczem, ukojeniem emocji, nie tylko przestrogą. Myślę, że naprawdę mało osób dałoby sobie z czymś takim radę i dziękuję Ci za to, że właśnie te łzy sprawiły, że patrzę teraz na niektóre sprawy zupełnie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy widzi się coś nagle, po raz pierwszy, i to na dodatek tak drastycznego, to zawsze spore przeżycie. Z czasem jednak da się zapanować nad pewnymi emocjami, nabrać właściwego dystansu. Błędem jest tylko, gdy próbuje się całkowicie, w stu procentach, "uodporniać" na tego typu widoki, bo to prędzej czy później i tak zadziała w odwrotną stronę. Trzeba być empatycznym, ale mieć też świadomość, że świat nie zawsze jest kolorowy i nic z samym tym faktem nie da się niestety zrobić.

      Usuń

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.