piątek, 30 grudnia 2016

Fundamenty - Rozdział VII

Czachor stał obok Wojciechowskiego, który już trzeci raz, z niemałą irytacją, naciskał dzwonek domu, sąsiadującego z działką posła Strzelińskiego. Coraz bardziej odczuwał, palące go w krótko przystrzyżoną  głowę, lipcowe słońce. Komisarz uznał, że są jednak jakieś plusy tego "zesłania". Wkrótce miała nadejść fala upałów, sięgających nawet trzydziestu paru stopni. Mając jezioro kilkaset metrów od pensjonatu, mógł się w nim przynajmniej schłodzić. Postanowił, że w najbliższym czasie musi odwiedzić tę, jak to określiła pani Mazur, urokliwą plażę. Może podczas porannego joggingu? Tak. W końcu trzeba było wrócić do biegania. Zadbać o siebie.
– Na chuj te domy takie duż... –  zaczął poirytowany Wojciechowski po kolejnym naciśnięciu dzwonka, gdy akurat otworzyły się drzwi.
Stała w nich około trzydziestoletnia kobieta o całkiem zgrabnej sylwetce. Na ich widok zdziwiła się, może nawet trochę wystraszyła.

– Eee... –  zmieszał się nieco Przemek. –  Podkomisarz Przemysław Wojciechowski, Komenda Miejska  Policji w Suwałkach, wydział kryminalny –  przedstawił się, po czym dodał: –  A to jest komisarz Artur Czachor z Komendy Wojewódzkiej. Pani?
– Joanna Przybysz. Chodzi o ten szkielet, tak? –  zapytała raczej znudzona, tak jak gdyby takie rzeczy zdarzały się w tej małej wioseczce niemal codziennie.
– Możemy wejść? –  odpowiedział jej pytaniem Wojciechowski.
– Zapraszam –  rzuciła, przesuwając się w drzwiach i gestem zapraszając ich do środka.
Zaprowadziła policjantów do salonu. Usiedli na białej, wyglądającej na dosyć drogą, skórzanej sofie.
– Napiją się panowie czegoś?–  zapytała od niechcenia.
– Kawę  –  poprosił Przemek.
– A pan? –  Obrzuciła Czachora wzrokiem.
– Dziękuję. –  Uśmiechnął się uprzejmie.
– Aha –  odburknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
– Hoho. –  Przemek trącił łokciem kolegę. –  Wredne babsko, ale dupę to ma nie powiem.
W tym momencie w progu stanęła Joanna Przybysz. W rękach trzymała talerzyk z ciasteczkami. Słysząc słowa podkomisarza prawie się zatrzymała, rzuciła mu groźne spojrzenie, a na koniec, o dziwo, uśmiechnęła się, jakby była zadowolona z tego co właśnie usłyszała.
– Dziękuję –  powiedziała z ironią, stawiając ciastka na dosyć niskim szklanym stoliczku kawowym. Czachor miał wrażenie, że nieco przesadnie się przy tym nachyliła, eksponując nawet całkiem zgrabne, opięte w ciasnych dżinsach pośladki.
– O kurwa... –  szepnął Wojciechowski rozbawiony, kiedy znów wyszła.
– Jak ładna to pozdrów! –  dobiegł ich krzyk Przybysz.
Czachor uśmiechnął się, ledwo powstrzymując śmiech, po czym rzucił srogie spojrzenie podkomisarzowi. Ten zrobił niewinną minę pięcioletniego dziecka, które właśnie narozrabiało, również ledwo powstrzymując rozbawienie. Po chwili pani Joanna wróciła niosąc na tacy dwie filiżanki kawy. Jedną postawiła przed Przemkiem, drugą wzięła sobie, siadając, w zapewne równie drogim jak sofa, fotelu wykonanym, na oko, z tej samej skóry.
– Jak pan słodzi, to proszę sobie posłodzić swoimi komplementami. –  Spojrzała na niego niemalże jadowitym wzrokiem, jak gdyby miała za chwilę go co najmniej zwyzywać.
– Przepraszam za kolegę –  wtrącił z powagą Czachor.
Wojciechowski popatrzył na niego nieco zdziwiony.
– Nie musi pan. –  Podniosła dłoń. –  Mężczyźni. Wiem jacy jesteście. Powinnam was teraz wyrzucić, ale wy sami wychodzicie, kiedy się wam znudzi. Tak jak, mój mąż...
– Jeszcze raz naprawdę panią przepraszam –  przerwał jej Czachor w obawie, że przez kilka głupich słów będą musieli wysłuchać za chwilę jakiegoś feministycznego wywodu. Przed nimi było przecież jeszcze co najmniej z dziesięć domów. –  Przejdźmy do rzeczy. –  Uśmiechnął się przyjaźnie  szturchając Przemka w ramię na znak, że to on poprowadzi rozmowę, a Wojciechowski ma siedzieć cicho i w razie potrzeby notować.
Podkomisarz zrozumiał. Wyciągnął notatnik i długopis.
– Jak pan sobie chce. –  Machnęła lekceważąco ręką. –  Co panowie chcieliby wiedzieć? Od razu oświadczam, że nie pomogę zbyt wiele, gdyż mieszkam tu od ośmiu lat. A wasze znalezisko jest, jak mniemam, nieco starsze –  oznajmiła zarozumiałym tonem.
– Być może –  stwierdził Artur. –  Chciałbym jednak panią zapytać, czy nie słyszała pani o jakichś podejrzanych zaginięciach w okolicy, może kiedyś ktoś podejrzany kręcił się na tej działce? –  Wskazał ręką na okno, przez które widać było fragment ziemi, należącej do posła.
– Podejrzane zaginięcia? –  uśmiechnęła się. W wyrazie jej twarzy nie było jednak niczego miłego, przyjemnego. Było za to poczucie wyższości, jakaś niewytłumaczalna zawiść. 
– Tak. –  Czachor zachęcił ją gestem ręki do mówienia.
– Wiecie panowie, kiedy się tutaj wprowadziliśmy z mężem... –  zaczęła. Po chwili jednak przerwała.
– Mhm?
Uniosła dłoń, dając znak, żeby chwilę zaczekał.
– Zuzia! –  krzyknęła, odwracając głowę w kierunku drzwi.
Po chwili w progu stanęła ubrana w błękitną sukienkę dziewczynka.
– Dzień dobry –  przywitała się nieśmiało.
– To moja córka –  wyjaśniła, po czym zwróciła się do dziewczyny: –  Idź pobaw się na podwórek.
– Ale, mamo...–  jęknęła.
– To na spacer, do koleżanki idź, cokolwiek.
– Jakiej koleżanki? Tu nie ma żadnych...
Matka rzuciła córce groźne spojrzenie nieznoszące sprzeciwu. Zuzia spuściła głowę i wyszła z salonu. Gdy usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi, Joanna Przybysz kontynuowała:
– Kiedy się wprowadziliśmy, mieszkała tutaj taka paniusia. Ja miałam może z dwadzieścia pięć lat, a gówniara miała może z dwadzieścia. Szła wtedy chyba na studia –  prychnęła. –  Lafirynda pieprzona.
Przemek zaczął notować.
– Zaszła w ciążę. Urodziła. –  Zaśmiała się nieprzyjemnie. –  I wie pan co?–  zatrzymała się.
Artur spojrzał na nią pytająco.
– I zniknęła! –  niemal wrzasnęła, nachylając się ku funkcjonariuszom.
– Rozumiem... –  Czachor chwilę się zastanowił.
– I zniknęła pieprzona lafirynda! –  mówiła podniesionym głosem. –  Z moim mężem. Z tą pierdoloną świnią! Zuzia jest do mnie, panów zdaniem,  podobna?–  zapytała ciszej.
Czachor nic nie odpowiadał. Patrzył na nią i zastanawiał się co za moment usłyszy. Obawiał się, że właśnie stracili dobre piętnaście minut na słuchanie opowieści o niewiernym mężu i jego kochance. Przemek notował energicznie, co jakiś czas podnosząc wzrok i spoglądając na Przybysz. Starał się jednak, aby nie spotkać jej spojrzenia.
– Nie jest! –  prychnęła ze złością. –  To bękart. Nie mogę na nią czasem patrzeć. –  Mówiła, coraz bardziej nachylając się w ich stronę. –  Tak bardzo przypomina mi tę zdzirę. Rozmiecie –  Spojrzała Czachorowi prosto w oczy. –  urodziła, podpierdoliła mi męża, podrzuciła dziecko i na koniec spierdolili huk wie gdzie! –  krzyknęła, energicznie gestykulując rękoma. Na szczęście zdążyła wcześniej odstawić filiżankę.
Wojciechowski spojrzał pytająco na komisarza. Ten zastanowił się chwilę. Trzeba było to trochę pociągnąć. Tak dla świętego spokoju.
– Kiedy wyjechali? –  zapytał spokojnym, pozbawionym emocji, głosem.
– Kiedy? –  Zamyśliła się. –  Ta pizda uwiodła go prawie na samym początku, kiedy przyjechaliśmy do tej pierdolonej wiochy. "Kochanie, tutaj będziemy mieli ciszę, spokój". Skurwiel jebany. Jakieś sześć, pięć lat temu –  stwierdziła już całkiem spokojnie.
– Gdzie wyjechali?
– Do Anglii.
– Mogę prosić nazwisko męża i jego, no...–  Starał się odpowiednio dobrać słowa. –  kochanki?
– Wie pan co jest dziwne?
Czekał na odpowiedź.
– Że po tym co mi ten gnój zrobił, ja dalej noszę jego nazwisko. Wiecie panowie, że ja nadal formalnie jestem mężatką?
Czachor spojrzał w notatnik, aby upewnić się czy Przemek zapisał nazwisko.
– Gnojek przysyła pieniądze, paczki dla małej. –  Dodała. –  Jesteśmy w takim związku na odległość –  stwierdziła, gorzko się przy tym śmiejąc. –  Taki pierdolony związek na odległość. Tylko on sobie tam pieprzy, a ja...
– A nazwisko kochanki? –  przerwał jej komisarz. Czuł się już nieprzyjemnie w obecności tej kobiety. Być może rzeczywiście nie miała lekkiego życia, ale jej zachowanie wobec policjantów było przesadzone, nawet biorąc pod uwagę wpadkę Przemka. Chciał to jak najszybciej zakończyć.
– Tej zdziry? –  Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. –  Paula... Paula... A nie pamiętam. –  Zachichotała nienaturalnie. –  Tam po drugiej stornie mieszkała, mniej więcej po środku wioski –  dodała już nieco grzeczniej, jak gdyby zorientowała się, że jest nieprzyjemna dla swoich rozmówców i chciała im to jakoś wynagrodzić.
– Dobrze... –  zaczął powoli powoli chcąc, aby ochłonęła. –  A czy widziała kiedyś pani kogoś podejrzanego na działce, z którą sąsiaduje pani dom? Może podjeżdżały tutaj jakieś samochody, ktoś coś kopał?
– Nie –  odparła obojętnie, wzruszając ramionami.
– Na pewno? Może wtedy, gdy się państwo wprowadziliście, zaobserwowaliście coś dziwnego?
– Przecież mówię, że nie... –  odpowiedziała z irytacją. 
Odgarnęła z twarzy kosmyk złotych włosów i spojrzała wyczekująco na policjantów.
– Coś jeszcze? –  rzuciła nieuprzejmym tonem.
Czachor pomyślał sekundę. Spojrzał na Przemka. Ten, czując na sobie wzrok komisarza, pokręcił przecząco głową.
– Nie. Dziękujemy. To wszystko. –  Uśmiechnął się krzywo Artur.
– Ma pan żonę, panie... jak to tam było... podkomisarzu?
Przemek popatrzył na nią zdziwiony.
– Mam... –  odpowiedział z pytającym wyrazem twarzy.
– Mój mąż wyglądał podobnie...–  Uśmiechnęła się z nieskrywaną złośliwością.
Czachor w obawie przed tym, że Wojciechowski wda się z tą dosyć nieprzyjemną kobietą w dyskusje, położył niedostrzegalnie dla ich rozmówczyni rękę na jego kolanie, dając jednocześnie znak, aby podkomisarz milczał.
– Zostawił dom, samochód. Kasę przysyła... –  Mówiła w zamyśleniu, bardziej sama do siebie niż do nich. –  Tylko bachora mógł zabrać. Ale wy tacy jesteście. Wszyscy. Nieodpowiedzialne świnie.
Czachor bez słowa wstał. Przemek poszedł w jego ślady.
– No właśnie... –  powiedziała pod nosem patrząc na nich z ukosa.
– To wszystko. Dziękujemy –  poinformował chłodno komisarz.
Obaj ruszyli do wyjścia.

– Ja pierdolę –  odezwał się Wojciechowski, kiedy wyszli za bramkę.
Spojrzał na dom. Stała w oknie. Patrzyła na nich. Kiedy zauważyła, że policjant spogląda w jej stronę, schowała się za firanką 
– Co za wredny babsztyl – kontynuował. – Nie dziwię się, że nikt nie chce się z nią pieprzyć. Jak była taka wcześniej, to nie dziwię się jej mężowi. Chociaż ma niezły tupet facet –  przyznał. –  tak bachora podrzucić.
– Biedny dzieciak –  powiedział pod nosem Czachor.
– Co mówisz? No w zasadzie...–  zamyślił się, naciskając klamkę furtki drewnianego płotu. –  Ja tam nie mam bachora i się cieszę. U mnie jest same jebanko. –  Uśmiechnął się od ucha do ucha, kiedy szli  ścieżką, wyznaczoną dosyć luźno ułożonymi, pojedynczymi płytami chodnikowymi, nieco zzieleniałymi od upływu czasu. –  Dzidziuś będzie, jak będzie trzecia gwiazdka. Taki sobie prezent zrobię –  wyjaśnił, a po chwili dodał: –  Ale na razie, jakiś rok, dwa, będzie jebanko.
Stanęli przed drzwiami starej, ale w miarę zadbanej drewnianej chaty. Przemek westchnął ciężko. Popatrzył na komisarza.
– Gotowy na kolejną, równie fascynującą opowieść? –  zapytał, tonem obwieszczającym komisarzowi jego znudzenie.
Czachor bez słowa wychylił się nieco zza kolegi w kierunku drzwi i energicznie postukał pięścią w drzwi. Otworzył im starszy mężczyzna, w wieku co najmniej osiemdziesięciu paru lat, z równie zdziwionym i zaniepokojonym wyrazem twarzy, jaki miała przed chwilą Joanna Przybysz. Tym razem to Artur wziął głęboki wdech i zaczął od niezmiennej formułki powitalnej:
– Komisarz Artur Czachor, Komenda Wojewódzka Policji, wydział kryminalny... 

=> Rozdział VIII

2 komentarze:

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.