sobota, 4 lutego 2017

Fundamenty - Rozdział XXI

  Z prokuratury, mieszczącej się tuż obok komendy, wyszli około siedemnastej. Mimo stosunkowo wczesnej pory Artur czuł się jak gdyby była co najmniej dwudziesta trzecia. Temperatura musiała wynosić teraz z jakieś trzydzieści stopni. Do tego zero wiatru, zero wilgoci. Ogromna duchota. Komisarz najchętniej wskoczyłby do jakiegoś jeziora albo po prostu zasnął. Rozmowa z prokurator Jolantą Cieślak nie należała do przyjemnych. Z trudem udało im się ją przekonać do przedstawienia zarzutu posiadania pornografii dziecięcej synowi Strzelińskiego. Samego posła mieli przesłuchać jutro, ale z wyraźnym zastrzeżeniem, że mają zrobić to w jej obecności. Czyli tym razem jakiekolwiek próby wzbudzania strachu czy rzucania dwuznacznych słów całkowicie odpadały. Zresztą, Czachor wątpił, że takie metody poskutkowałyby na posła. Jak większość osób, zasiadających w polskim sejmie, miał zapewne poczucie bezkarności, którą w pewnym stopniu dawały mu, na pierwszym miejscu, pozycja społeczna, a dopiero na drugim, immunitet.

Na przesłuchanie dziewczynki trzeba było nieco zaczekać. To bardziej skomplikowana czynność. Oni sami nie mogli jej przeprowadzić. Musiał to zrobić sąd. Zuzia, jak twierdziła policjantka, która była z nią w szpitalu, była podobno w dobrym stanie psychicznym. Należało jednak trochę zaczekać. Dać jej zapomnieć o nieprzyjemnych badaniach, które musiała przejść. Prawdopodobnie nie do końca rozumiała całą tę sytuację. I to była właśnie jedna z tych rzeczy, która komisarza najbardziej denerwowała. Jeżeli dorosła zdrowa kobieta, jest gwałcona, to wie, że to co się dzieje jest złe. Próbuje się bronić, krzyczy, walczy z napastnikiem, zgłasza sprawę policji. Natomiast małemu dziecku można było wmówić, że taki zboczeniec to dobry wujek i to co z nim robi jest całkowicie normalne. Nie ma w tym nic złego. To było chyba z tego wszystkiego najgorsze. Ta biedna dziewczynka nie wiedziała nawet, że ci ludzie, ci zwyrodnialcy, robią jej krzywdę. Niszczą jej dzieciństwo. Niszczą jej przyszłe życie. Kilka razy w ciągu swojej służby miał do czynienia z ofiarami pedofilów. Nawet w ich oczach z daleka było widać ciągły strach, brak zaufania do kogokolwiek. Te skurwysyństwo niszczyło im całe życie. Utrudniało w znaczący sposób wejście w jakąkolwiek bliską relację z człowiekiem.
– Podrzucić cię gdzieś? – zapytał Przemek, kiedy wyszli z gmachu prokuratury.
– Nie, dzięki. Przyjechałem swoim.
Spojrzał na podkomisarza, oczekując na informację, czy coś jeszcze będą dzisiaj robić.
– No to by było chyba na tyle, stary – stwierdził smutno.
Stali przez chwilę w milczeniu, jak gdyby nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić. To było to czego nie lubił żadne policjant. Poczucie, że nie zrobiło się wszystkiego. Jeżeli będą mieli odrobinę szczęścia to oczywiście uda im się doprowadzić tę sprawę do końca. Jednak pozostawał niedosyt. Przecież wszystko mogło się już dzisiaj zakończyć. Ktoś mógł się przyznać. Cieślak nie zgodziła się na postawienie zarzutów Joannie Przybysz. Na razie mogli ją jeszcze trzymać u siebie. Ale co potem? Co jeśli nie zdążą i będą musieli ją wypuścić? To najgorsze, co mogło się zdarzyć. Patrzeć jak ktoś, kto zrobił coś tak okropnego, z uśmiechem na twarzy opuszcza policyjną komendę. Gdyby nie ten cholerny poseł... Wtedy Czachor by się pewnie w ogóle nie przejmował. Ale przecież mogło być różnie... Układy, koneksje... Nie darowałby sobie chyba, gdyby tę sprawę jakimś cudem zamieciono pod dywan. Do tego nie mógł po prostu dopuścić. Nie mógł.
– To co? – westchnął Wojciechowski. – Trzeba chyba trochę odpocząć, nie?
– No – przytaknął mu smętnym głosem. – Słuchaj, tutaj obok jest jakaś kawiarnia?
– Jest, jest . – Kąciki jego ust powędrowały znacząco ku górze. – Małgorzatka?
Pokiwał głową.
– Co jej... – zaczął ostrożnie. – No wiesz... Co jej można...
– Powiedzieć? – dokończył za niego. – Wszystko, na co masz ochotę. Ona nie napisze o niczym, na co jej nie pozwolimy. No chyba, że dowie się tego nie od nas. Wtedy to już jest cięższa sprawa. – Zaśmiał się. – Fajna z niej dziewczyna, ale jak się uprze... – Pokręcił z rozbawieniem głową. – Ale pomogła nam już tyle razy, że możesz mówić wszystko jak na spowiedzi. – Puścił do niego oko.

Czachorowi nie zostawało chyba zatem nic innego, jak pożegnać się z Przemkiem i choć na kilka godzin zapomnieć o całej tej sprawie. Wypatrując kawiarenki, miał świadomość, że za chwilę zostanie dokładnie przepytany o przebieg śledztwa i dzisiejsze wypadki. Nie przejmował się tym jednak. Liczyło się to, że będzie przepytywany przez fajną, ładną, sympatyczną, słodką, uroczą dziewczynę. Tylko to się liczyło. Kiedy wychodzili z gabinetu Cieślak, wysłał jej esemesa. Zastanawiał się, kto tym razem będzie pierwszy. Znowu on, czy tym razem to ona będzie na niego czekała. Słyszał kiedyś, że kobiety spóźniają się specjalnie. Zawsze ciekawiło go, czy ta i wiele innych opowieści o przedstawicielkach płci pięknej są prawdziwe. Zapewne, jak w każdej legendzie, kryło się w nich ziarnko prawdy.
Przytrzymał się przy małym, pomalowanym na kremowobiały kolor budynku z subtelnym różowym szyldem Cookie Cafe. To musiało być tutaj. Wszedł przez przeszklone drzwi do całkiem przyjemnie urządzonego wnętrza, w którym roznosił się zapach kawy i świeżo wypiekanych ciast. Rozejrzał się po sali. W środku siedziało kilka osób. Z zadowoleniem zauważył, że lokal jest klimatyzowany, co było miłą odmianą w stosunku do dusznej sali przesłuchań, w której spędził dzisiaj dobre kilka godzin. Siedziała przy ostatnim stoliku. Na jego widok uśmiechnęła się. W ten cudowny, pociągający go sposób. Kiedy szedł w jej kierunku zauważył, że kąciki jego ust z każdym krokiem wędrują coraz bardziej ku górze.
– Cześć – przywitała się.
– Cześć.
– Tylko tyle? – Udała zawiedzioną. – Choć tutaj. – Delikatnym ruchem ręki przyciągnęła go ku sobie i pocałowała prosto w usta.
Od razu przypomniał mu się sobotni wieczór. Ten cudowny moment. Kiedy była tylko ona, i tylko on. Zapomniał już chyba całkiem o swoich dotychczasowych poglądach, o tych wszystkich obawach i uprzedzeniach. Musiało być w niej coś wyjątkowego. Coś, co go tak silnie do niej ciągnęło. Cały czas o niej myślał. Podświadomie czekał na esemesa, telefon. Czuł to przyjemne uczucie, którego nie da się bliżej opisać.
– Co podać? – Podeszła do nich młoda, dosyć elegancko ubrana, kelnerka.
– Latte macchiato i do tego szarlotkę z bitą śmietaną i lodami – poprosiła Małgosia, podnosząc wzrok znad trzymanej w swoich zgrabnych gładkich dłoniach karty.
– Dla pana?
– Też szarlotkę...– Zastanowił się. – I do tego... może jakaś czekolada? – Spojrzał na dziewczynę.
– Mrożoną?
– Poproszę.
Kelnerka zapisała zamówienie i oddaliła się w kierunku baru.
– Nie pijesz kawy? – zapytała Gosia.
– Jakoś tak...– Uśmiechnął się, będąc nieco zmieszanym. – Jak już coś to wolę łyknąć jakiegoś energetyka.
– To niezdrowo, komisarzu. – Popatrzyła na niego kokieteryjnie.
– Kawa też jest niezdrowa – droczył się z nią.
– Oj tam... – Zachichotała. – Lepiej opowiadaj, jak ci minął dzień?
– Szczerze? Do d... – W ostatniej chwili ugryzł się w język. – Fatalnie. Najpierw zawinęliśmy chłopaka, a potem kilka godzin w tych dusznych pokojach do przesłuchań. I w zasadzie, to marne efekty... – westchnął.
– Nie chciał się przyznać, co?
– No nie... Widocznie nie mamy wystarczającego uroku osobistego. – Zaśmiał się. – A jak tam u ciebie?
Na słowa o uroku osobistym uśmiechnęła się słodko. Uwielbiał ten jej uśmiech. Te jej piękne usta. Jej piękna, cudowna twarz.
– Gorąco – zażartowała. – Cały dzień dzisiaj spędziłam w redakcji. Nic ciekawego.
Kelnerka przyniosła ich zamówienie, stawiając je na stoliku. Na chwilę przerwali rozmowę, kosztując szarlotki. Artur musiał przyznać, że była całkiem dobra. Szczególnie, że jednym posiłkiem, który zjadł od rana był czekoladowy batonik.
– A o co chodzi z tą aferą? – zapytała dziennikarka, biorąc łyk kawy.
Czachor rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie powinien... Ale stoliki obok były puste. Nikt nie ich raczej nie usłyszy. Zresztą, nie miałby nic przeciwko temu, gdyby informacja o wynikach śledztwa trafiła nieco wcześniej do opinii publicznej. Małgorzata zauważyła jednak jego wahanie.
– Jak chcesz – powiedziała ściszonym głosem. – to możemy o tym porozmawiam... hmm... – Posłała mu tajemniczy uśmiech. – w bardziej ustronnym miejscu.
Zastanowił się. Zapraszała go do swojego mieszkania. Miała na niego ochotę, czy tylko mu się tak wydawało? Może wszystko przesadnie wyolbrzymiał? Może przestawał już myśleć racjonalnie? Cholera... Trochę za szybko. Głupio się przyznać, ale on tego nigdy nie robił. Jakoś tak wyszło... Nie wiedział, czy by w ogóle potrafił. Zresztą, to nie było do końca zgodne z jego zasadami, przekonaniami. Co jeśli zaliczyliby "wpadkę"? Na razie znajomość z dziennikarką traktował jako swego rodzaju przygodę. Nie chciał stawiać zbyt wielkich kroków. To chyba nie był jeszcze ten moment. Tylko co jeśli wszystko przez to zepsuje...
– Myślę... – zaczął ostrożnie. – że możemy porozmawiać o tym tutaj – dokończył nieśmiało.
Teraz wyczekiwał jej reakcji. Obrazi się? Będzie smutna? Rozczarowana? A może po prostu wyjdzie? Nie chciał tego zepsuć. Nie mógł tego zepsuć. Ale nie chciał też działać wbrew sobie.
– Ok. – Uśmiechnęła się delikatnie. W jej głosie, mimo szczerych chęci, komisarz nie dostrzegł żadnej nuty urazy czy rozgniewania. Czyli przesadzał. Ulżyło mu.
– To o aferę pytasz, tak? – odezwał się po krótkiej chwili ze zdecydowanie większą pewnością siebie niż przed momentem.
Małgosia pokiwała głową, odgarniając jednocześnie kosmyk włosów.
– No to rano zawinęliśmy chłopaka...
– Skąd wiedzieliście, że będzie w parku? – przerwała mu.
– Pomógł nam adres IP
– O widzisz. – Zaśmiała się. – Czyli pomogłam?
– Dokładnie – przytaknął. – Że tak powiem, dzięki temu mieliśmy możliwość wywarcia większego wpływu na Teodorczyka.
– Rozumiem. – Subtelnie zachichotała.
Jak ona pięknie się śmieje... – pomyślał z rozmarzeniem komisarz.
– No i zawinęliśmy go w tym parku – kontynuował. – Próbował nam zwiać, ale na szczęście się nie udało. Na początku nie chciał z nami gadać, twierdził, że nic nie wie o ataku na ojca. Ale jak dowiedział się, że jesteśmy w posiadaniu jego pendrivów, to stał nieco bardziej rozmowny.
– Co było na tych pendrivach? – spytała, patrząc wprost na niego.
– Porno – powiedział szeptem. Jednocześnie nieco zawstydzony jej spojrzeniem, popatrzył nieco w dół.
– Czyli to prawda...
– Mhm – odparł posępnie. – Ale to nie jest najgorsze. Przyznał się, że dźgnął ojca nożem. Problem pojawił się tylko z odpowiedzią na pytanie "dlaczego" – zatrzymał się.
– No i dlaczego? – zapytała zaintrygowana.
Jeszcze raz rozejrzał się po sali. Siedzący bliżej nich klienci już wyszli. Pozostali siedzieli po przeciwnej stornie lokalu. Nie powinien jej o tym mówić... Ale skoro miejscowi policjanci twierdzili, że nie ma powodu do obaw... A ona była taka...
– Tylko obiecaj, że na razie o tym nie napiszesz, ok? – Spojrzał jej w oczy. Przepełniała je ciekawość, zafascynowanie. Wydały mu się w teraz jeszcze bardziej piękne niż dotychczas.
– Jasne – niemal szepnęła.
– Sprawdziliśmy, co poseł robił w komputerze zanim dostał nożem. I okazało się, że wykonywał przelew na konto znanej nam już kobiety z Bachmatówki.
– Czyli jednak...
– Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Młody Strzeliński całą swoją agresję wyładował właśnie na komputerze. I to mnie najbardziej zastanowiło. Co poseł robił? Dlaczego chłopak tak się wściekł? Przejrzeliśmy wyciąg z konta posła. Okazało się, że przelewy robił regularnie, co miesiąc. Coś mnie wtedy tknęło, żeby przejrzeć te pendrivy – opowiadał, starając się na nią dyskretnie zerkać. – I tak przeglądam, przeglądam. I coś mi nie daje spokoju. Przypominam sobie wizytę w domu tej kobiety. W pewnym momencie do salonu weszła dziewczynka, którą ona się opiekuje. Podobno nie jest jej matką. Dziecko zostało jej podrzucone przez męża i jego kochankę, ale to też na razie sprawdzamy – wyjaśnił.
Dziennikarka słuchała uważnie, co chwilę potakując.
– Okazało się, że to ona jest na większości zdjęć. I wtedy wszystko skojarzyłem. Przypomniałem sobie z jaką nienawiścią ta kobieta mówiła o dziewczynce. Pomyślałem o chorych fascynacjach młodego Strzelińskiego i o strachu jego ojca przed ich ujawnieniem.
– Czyli – weszła mu w słowo. – on płacił jej, a chłopak...
– Tak – potwierdził ponurym głosem. – Na ciele dziewczynki lekarze znaleźli ślady wykorzystywania seksualnego.
– Przyznali się?
– Właśnie nie. I to jest najgorsze. W takich sprawach wszystko można podważyć. Na dodatek ten poseł...
– Rozumiem. Myślisz, że mogą zamieść to pod dywan?
– Nie wiem. Zrobię wszystko, żeby się tak nie stało. Ale... – zawiesił głos. Jednak opowiadanie o tym wszystkim jego bardziej go przygnębiło.
– Dasz radę. – Uśmiechnęła się.
Odwzajemnił się jej smutnym, zmęczonym uśmiechem. Było jej go żal. Było jej też teraz strasznie głupio. Chyba trochę przesadziła... Ciekawiła ją ta sprawa. Chciała wiedzieć o niej jak najwięcej. Ale przede wszystkim chciała spędzić czas z NIM. Z tym fajnym, nieco zagubionym policjantem. Tym jej bohaterem, który w sobotę uratował człowieka, a potem pozwolił przeżyć jej ten cudowny moment. Coś, o czym marzyła chyba każda kobieta. Romantyczny pocałunek w strugach deszczu.
Nie potrzebowała już więcej informacji na temat śledztwa. Zauważyła, że już ją to wcale nie interesuje. Teraz chciała być z nim. Mimo tego, że ją tak wczoraj zbył. Mimo tego, że zbył ją dzisiaj, kiedy zaprosiła go do siebie. Ale na to przyjdzie jeszcze czas – pomyślała. – Jeszcze będzie mój. I tylko mój.

– A jak tam skończył się wczorajszy wyścig? – Zmieniła temat, nie odrywając od niego ani na chwilę swojego wzroku.

Rozdział XXII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.