czwartek, 5 stycznia 2017

Fundamenty - Rozdział IX

Po powrocie do pensjonatu zjadł przygotowany przez panią Halinę obiad i znużony letnim upałem wrócił do swojego pokoju. Uchylił okno dachowe. Położył się na łóżku, szeroko zakładając ręce za głowę. Myślał trochę o śledztwie. Rzeczywiście, nie było różowo. Ostatnią deską ratunku były sprawy niewyjaśnionych zaginięć. Tylko, że... W Polsce, nawet teraz, rzadko kiedy pobierano DNA od rodzin i wprowadzano je do bazy. A co dopiero jakieś dziesięć lat temu... Przez ręce mogłyby im nawet teoretycznie przejść właściwe akta, ale nikt nie dawał gwarancji, że zobaczą to, co powinni, że skojarzą, powiążą ze sobą jakieś fakty. Nie byli przecież w stanie odwiedzić każdej rodziny, która w przeciągu dziesięciu lat zgłosiła zaginięcie kobiety w wieku do trzydziestu lat. Czachor wiedział, że jest tego mnóstwo. Najczęściej, tak jak zapewne w przypadku Pauliny Wiśniewskiej, były to zwykłe ucieczki, nagłe zerwanie kontaktu z rodziną i znajomymi. Policja nawet w przypadku odnalezienia takiej osoby, nie miała obowiązku informowania rodziny, jeżeli zaginiony nie wyraził takiej woli. Były też zaginięcia tajemnicze,  które już pewnie na zawsze pozostaną niewyjaśnione. Człowiek był jednego dnia, drugiego już go nie było. Kiedyś mieli w Białymstoku sprawę chłopaka, który wyszedł pobiegać. Ponieważ mieszkał na obrzeżach, nagrała go tylko sklepowa kamera, kiedy zaczynał trening. Potem jak gdyby zapadł się pod ziemię.
Był zdolnym studentem. Dostał propozycję dobrze płatnego stażu w firmie informatycznej. W wynajmowanym przez niego mieszkaniu znaleźli pierścionek zaręczynowy. Chłopak po prostu nie miał powodu, aby uciec. Nie znaleziono jednak żadnych śladów. Nie namierzono telefonu. Przy pobliskich ulicach nie było żadnych dowodów świadczących, o tym że mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku. Pies nie znalazł niczego w znajdującym się nieopodal lesie. Zakładano wtedy kilka hipotez. Potrącenie przez samochód i ukrycie zwłok, porwanie z bliżej nieokreślonego powodu, ucieczka bądź samobójstwo spowodowane jakimś problem, o którym nikt oprócz zaginionego nie miał pojęcia. Komisarz znał teorie spiskowe o zorganizowanych grupach przestępczych porywających ludzi, których zabijano, aby móc handlować ich organami. Zastanawiał się czasem, czy jest to rzeczywiście możliwe. Podobno był to świetny biznes. W końcu, nie było wątpliwości, że takie coś się na świecie odbywało. Nie można było zatem stwierdzić z całą pewnością, że w Polsce nie działa podobna grupa lub może nawet grupy. Musiałyby być jednak perfekcyjnie zorganizowane, skoro do tej pory nie popełniły żadnej gafy. No cóż, jeżeli rzeczywiście istniały, pozostawało tylko cierpliwie czekać aż ją popełnią. 
Dopiero teraz zorientował się, że na ścianie naprzeciw jego łóżka zawieszono niewielki płaski telewizor. Rozejrzał się za pilotem. Leżał na stoliczku. Nacisnął przycisk i zaczął skakać po kanałach. Ku jego zdziwieniu było ich całkiem sporo. Zatrzymał się na Eurosporcie. Właśnie zaczynała się transmisja z Tour de France. Czachor lubił kolarstwo. Lubił sporty wytrzymałościowe. Ponieważ jednak kolarstwo było dla niego zbyt drogim sportem, wybrał, wymagające znacznie mniejszych nakładów finansowych, bieganie. Wyścigi rowerowe pozostawało mu zatem podziwiać w telewizji. O ile się nie mylił to był drugi etap. Pierwszy, drużynowa jazda na czas, rozegrano chyba wczoraj. Dzisiaj zapowiadały się trzy godziny nudów, aby na koniec zobaczyć, być może emocjonujący, pojedynek sprinterów. Zawsze było mu żal kolarzy, którzy uciekali od początku etapu i od samego początku byli z reguły skazani na porażkę.  Ze wszystkich wyścigów jakie oglądał, a było ich trochę, uciekającym zawodnikom na płaskim etapie udawało się dojechać samotnie do mety zaledwie kilka razy. Zwykle byli łapani przez rozpędzony peleton jakieś dziesięć kilometrów przed metą. O ile zostać dogonionym na dziesiętnym kilometrze nie wydawało się Arturowi jakąś ogromną tragedią, o tyle naprawdę szczerze współczuł zawodnikom, którzy zostali dopadnięci na ostatnich metrach. A takie przypadki też się zdarzały. 
Rozłożył się na łóżku jeszcze wygodniej i wpatrzył się w, na razie spokojnie jadący, kolorowy peleton.
Kiedy kolarze mieli jeszcze jakieś czterdzieści kilometrów do mety, a przewaga ucieczki zaczęła momentalnie topnieć, w kieszeni Czachora zawibrował, a później zapikał telefon. Wyjął, wysłużonego już nieco smartfona i odblokował ekran. Miał jedną nową wiadomość. Pewnie znowu coś wygrałem –  pomyślał znudzony i wyświetlił sms'a. Numer był za długi, jak na należący do konkursowych naciągaczy. Nie miał go zapisanego w kontaktach. Do tego wiadomość, już na pierwszy rzut oka, była zbyt krótka.
Okolica zwiedzona?
O co chodzi? – zastanawiał się nieco skonsternowany. Jaka okolica? Kto to był? Zbliżył powoli palec do dotykowego ekranu.
Kto pisze?
Gosia :) Byłeś już nad jeziorem?
Chłopaki robili sobie z niego jaja? Przecież nie miała jego numeru. Wtedy przypomniał sobie Przemka, który opowiadał w klubie o tym, że dziewczyna w bliżej niewytłumaczalny sposób potrafi zdobywać różne informacje.
Skąd masz ten numer?
Wyczarowałam :) Co z tym jeziorem?
Mimowolnie się uśmiechnął. Nie potrafił wytłumaczyć sobie z jakiego powodu.
Nie byłem.
Leń :P
Na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. Tym razem jednak bardziej wyrazisty.
Zajęty byłem.
Teraz już nie jesteś. Leń :P
Skąd ona to wszystko wiedziała? Pewnie rozmawiała z chłopakami. O ile to naprawdę była ona...
No i?
Nie wiedział dlaczego, ale postanowił pociągnąć tę konwersację, zapominając jednocześnie o tym, że każda wysłana wiadomość kosztowała go jakieś dwadzieścia groszy.
No i za pół godziny idziesz nad jezioro :)
Nie wydaje mi się...
Kąciki jego ust cały czas pozostawały uniesione. Nie wiedział dokładnie dlaczego. Tak po prostu.
Za pół godziny pod sklepem, leniu :P
Gdzie to?
Taki policjant, a nie wie :P Po prawej, jak na drogę wyjdziesz. Przyjdziesz??
Zastanowił się chwilę. Za pół godziny będzie po wyścigu. Zresztą, była ciekawsza perspektywa. Podniósł telefon i napisał szybko:
Przyjdę :)
Kiedy już odłożył aparat, ten znowu zawibrował i zadźwięczał.

Tylko się nie spóźnij, bo bd mandacik, komisarzu :P
Prawie zaśmiał się na głos. Czy to było rzeczywiście aż takie śmieszne? Chyba nie... Ale Czachor doskonale wiedział, że człowiek potrafi robić czasem różne dziwne rzeczy i trudno to racjonalnie wyjaśnić. Poprawił się nieco na łóżku, założył nogę jedną na drugą i ponownie wpatrzył się w ekran telewizora, na którym mógł mógł zobaczyć sporą kraksę w peletonie. Jednak nie to go teraz najbardziej interesowało. Cały czas zadawał sobie to samo pytanie –  "Robi sobie z niego jaja, czy to tak na serio?" Czasami miał wrażenie, że – i tak nieliczne –  kobiety, które z nim flirtowały, robią to dla  żartów i jest to dla nich świetna zabawa. Dlatego nigdy nie wchodził w żadną głębszą relację. Z braku pewności. Ale jeśli to było na serio? Czy on ma ochotę się w to bawić? Czy ma na to czas? Przecież przyjechał tu służbowo. Z drugiej strony, przyjechał też odpocząć. Nie wiedział. Nie chciał myśleć. Dzisiaj naprawdę nie miał chęci na rozważanie wszystkich za i przeciw. Robił to  setki, jak nie tysiące razy, kiedy samotnie zasypiał na pojedynczym łóżku w swoim ciasnym pokoju. Nie. Nie dzisiaj. Jeżeli miało się coś wydarzyć, to niech się wydarzy. Dzisiaj miał po prostu ochotę miło spędzić czas.
Tak jak przewidział, etap zakończył się pojedynkiem sprinterów. Ucieczkę dogoniono już  dwanaście kilometrów przed metą. Dalszy scenariusz był już do przewidzenia. Najmocniejsze ekipy ustawiały się na przodzie pędzącego peletonu i rozpędzały go do jeszcze większych prędkości. Na końcu takich "pociągów" jechali sprinterzy, którzy mieli szansę zabłysnąć dopiero na ostatnich metrach. Dzisiejsza walka była nawet emocjonująca. Przez ostatnie sto metrów Greipel i Cavendish szli ramię w ramię, zostawiając pozostałych nieco za sobą. Ostatecznie zwyciężył ten pierwszy, zwany w kolarskim świecie Gorylem ze względu na dosyć masywną budowę ciała, potwierdzając jednocześnie, że jest w dobrej formie. Polacy nie mieli niestety wśród siebie dobrych sprinterów. Kwiatkowski, były mistrz świata, zafiniszował "dopiero" w okolicach dwudziestego miejsca, co przy prawie dwustu zawodnikach i tak wydawało się przyzwoitym wynikiem.
Spojrzał na zegarek. Od esemesowania z Małgosią minęło nieco ponad półgodziny. I tak pewnie jeszcze jej nie ma –  uznał, zwlekając się z łóżka. Kiedy miał wychodzić, zorientował się, że ma na sobie nieświeżą, trochę przepoconą koszulę. Przydałoby się wziąć prysznic, ale teraz nie było już na to czasu. Zdjął szybko koszulę i wytarł nią skórę pod pachami. Następnie użył antyperspirantu, a po chwili namysłu, z kosmetyczki wyjął także dezodorant w szklanej buteleczce i psiknął nim w okolicach uszu po dwa razy z każdej strony. Nałożył świeży, pachnący płynem do prania, bawełniany zielony T– shirt nieco lepszej marki. Spojrzał po sobie pobieżnie. Teraz może być –  stwierdził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.