środa, 28 grudnia 2016

Fundamenty - Rozdział V

Dyskusja o polityce krajowej, międzynarodowej, a nawet lokalnej trwała jeszcze z co najmniej dwie godziny. Przerywana była tylko mniej lub bardziej z nią związanymi żartami. Artur wrócił do pensjonatu około trzeciej w nocy. Pamiętał, że nastawił sobie budzik na ósmą. Film mu się urwał mniej więcej w momencie, gdy położył się do łóżka. Kiedy się obudził, czuł się tak jakoś przyjemnie. Trochę pewnie z powodu tego, że tak łatwo zintegrował się z nowymi kumplami, trochę z powodu Małgosi. Fajna jest –  pomyślał wstając z łóżka. Nawet nie zorientował się, kiedy na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Pamiętał te jej spojrzenia. Mało która kobieta tak na niego patrzyła. A jeśli już patrzyła to bardzo, bardzo dawno. Czasem czuł, jakby czegoś mu w życiu brakowało. Jednak kiedy wzywano go do tragicznie zakończonej awantury domowej, jeszcze bardziej utwierdzał się w swojej decyzji. Zresztą nie wyobrażał sobie tego za bardzo. Nie zarabiał dużo. W zasadzie zarabiał mało. Jak miałby z tego utrzymać rodzinę? Jak każdy mężczyzna, źle by się czuł, gdyby ten obowiązek spadł na jego żonę. Poza tym był jeszcze jeden powód, być może najważniejszy ze wszystkich.
Był policjantem. To była niebezpieczna robota. Miał tę świadomość, że któregoś dnia może wyjść z mieszkania po raz ostatni i już nie wrócić. Tak, jak to było z Magdą. Nie chciał, że ktoś przez niego cierpiał, płakał po nim. Poza tym trafiali się różni szaleńcy. Co by było, gdyby ktoś postanowił skrzywdzić jego żonę, dzieci? Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Nie dałby rady żyć ze świadomością, że coś im się stało przez niego, przez to co robi. Po prostu się bał. Do tego jakoś za bardzo nie potrafił się zakochać tak na serio. Owszem, miał dwie – trzy dziewczyny. Ale nie czuł chyba w zasadzie nigdy tego czegoś. W ogóle był bardzo powściągliwy w okazywaniu uczuć. Zawsze starał się być twardy. Nawet wtedy, gdy w wieku siedmiu lat stracił ojca. Oczywiście wtedy nie wychodziło mu to tak dobrze jak teraz. Potem, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że chce pracować w policji, starał się jeszcze bardziej. Gdy składał przysięgę, zorientował się, że praktycznie utracił zdolność okazywania uczuć. Stał się jakby człowiekiem z żelaza. W pierwszych latach zdarzało mu się jeździć do wypadków samochodowych. To duże przeżycie, kiedy jest się tam na miejscu. Zupełnie inaczej, gdy widzi się to w telewizji albo czyta o tym w gazecie. Wtedy ma się do czynienia z suchymi, okrojonymi z emocji, faktami. Na miejscu wypadku są jednak ludzie, jest płacz, ból, rozpacz, śmierć. Każde takie zdarzenie zapadało mu w pamięć. Przeżywał je, ale tylko wewnątrz. Na zewnątrz nigdy po sobie niczego nie pokazywał. Może właśnie dlatego wszystko przeżywał tak długo. Czasem miał wrażenie, że inni już całkiem zapomnieli, kiedy jemu śniło się to po nocach. Doskonale pamiętał wypadek na wyjeździe z Białegostoku. Jeden z pierwszych, do którego go wezwali. Byli w pobliżu, więc ruszyli z pomocą. Na miejscu zastali samochód roztrzaskany o ciężarówkę. Wszyscy, którzy jechali osobówką zginęli na miejscu. Pamiętał chłopca siedzącego na tylnym siedzeniu ze smutnie opuszczoną głową. Kiedy opadała adrenalina, akcję ratunkową przejęli strażacy, zobaczył łzy w oczach swojej koleżanki z patrolu. On nie uronił ani jednej. Przez cały czas zachowywał zimny, wręcz lodowaty spokój i opanowanie. Nawet na twarzach strażaków, którzy teoretycznie częściej mają do czynienia z tak przygnębiającymi widokami i ludzkimi tragediami, było widać ten smutek, współczucie. Czachor jednak nic nigdy po sobie nie pokazywał. Był jakby z kamienia.
Tym bardziej dziwił się, że wczoraj tak łatwo przełamał lody. Wejście w jakąkolwiek bliższą relację z innymi zajmowało mu z reguły więcej czasu. Wczoraj jednak, już po niecałej półgodzinie, rozmawiał z nowo poznanym towarzystwem, jak gdyby byli dobrymi kumplami od co najmniej kilku lat. Ciągle mimowolnie zadawał sobie jedno pytanie. Czy Małgosia sobie z niego nie żartowała? Czy to jak na niego patrzyła, jak do niego mówiła było na serio? Wprawdzie nie padły żadne wielkie słowa. W zasadzie nic się nie wydarzyło. Mimo wszystko Czachor czuł te przyjemne, rzadko nawiedzające go, uczucie. Nie uważał się za szczególnie atrakcyjnego, chociaż nie należał też do najbrzydszych. Pomimo ostatnich zaniedbań, jego ciało  nadal wyglądało na wysportowane i całkiem dobrze umięśnione. Miał nieco ponad metr osiemdziesiąt i ważył prawie osiemdziesiąt kilo. Do tego kości policzkowe, jego rysy twarzy, krótko przycięte ciemne włosy oraz zadbany (zanim przestał troszczyć się o swój wygląd) delikatny zarost sprawiały, że można było go zaliczyć do tych raczej przystojnych. Kobiety jednak nie zwracały na niego szczególnej uwagi. Może przez wiek. Większość trzydziestolatków miała już najczęściej pozakładane rodziny. Być może wychodziły z założenia, że jest już zajęty. Czasem udawało mu się zaobserwować mniej lub bardziej dyskretne spojrzenia w jego kierunku, ale nigdy nic z tego nie wynikało. Zresztą, rzadko kiedy miał okazję poznać prywatnie jakąś kobietę. Po pracy siedział najczęściej w domu przed telewizorem. Rano wychodził tylko, aby pobiegać. Wbrew pozorom, nie miał ciekawego życia. Dlaczego więc ktoś miałby się nim zainteresować? Zresztą on raczej tego nie potrzebował. Raczej... Przynajmniej tak sobie mówił. Jednak cały czas o niej myślał, o wczorajszym spotkaniu. Pamiętał jej ponętny uśmiech. Słodkie spojrzenie. Ale może mu się tylko wydawało. Może z jej strony to była tylko zwykła ciekawość. Może dziennikarki tak mają. Nie wiedział. Uznał, że nie powinien o tym myśleć. Miał robotę do wykonania. Przecież kiedy tu jechał, obiecywał sobie, że załatwi to jak najszybciej będzie się dało. Coś jednak sprawiło, że poczuł się tutaj dobrze. O dziwo, teraz jakoś nie myślał o powrocie. To przez udany wieczór? Nowych kolegów? Sympatyczną Małgosię? Nie wiedział.
Kiedy prawie kończył już brać prysznic zorientował się, że nie zamknął drzwi od środka. Cholera –  pomyślał. Przecież łazienka była wspólna. Przed pensjonatem widział jeszcze kilka samochodów. No cóż, może będzie miał szczęście i zdąży wyjść spod prysznica, zanim ktoś wejdzie do środka. W momencie kiedy zakręcał wodę i już  jedną nogę miał postawioną na błękitnych kafelkach z wzorkami, ktoś nacisnął na klamkę. Drzwi się otworzyły. Odruchowo zasłonił okolice intymne trzymanym w dłoni ręcznikiem. A jednak –  westchnął w duchu, nieco zły na samego siebie. Co gorsza, drzwi otworzyła młoda dziewczyna. Miała na sobie zwykłą białą koszulkę i niebieskie dżinsy. W ręku trzymała opakowanie papieru toaletowego. Widząc Czachora, momentalnie się zaczerwieniła i odruchowo zrobiła krok w tył.
– Przepraszam –  powiedziała lekko zawstydzona. –  Tylko papier zostawię –  wyszeptała prawie niedosłyszalnie, a następnie pośpiesznie wyszła.
Komisarz, również nieco zażenowany, podszedł do drzwi i przekręcił w nich zamek. 
– Cholera –  stęknął pod nosem, nieco się przy tym uśmiechając.

=> Rozdział VI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.