wtorek, 27 grudnia 2016

Fundamenty - Rozdział IV

Wysiedli z nowiutkiej hondy civic, którą Przemek zaparkował za budynkiem klubu i ruszyli do wejścia. Czachor był nieco zdziwiony, że policjant jeździ takim samochodem. Nie był może bardzo drogi, ale z pewnością przekraczał możliwości finansowe polskiego policjanta. Samotnego  policjanta –  uświadomił sobie po chwili. Większość funkcjonariuszy w jego wieku miało przecież żony, które, często lepiej zarabiające, w znaczącym stopniu finansowały męskie zachcianki swoich mężów. Jemu odpowiadało jednak tak, jak było. Nie miał zamiaru tego zmieniać.

Ku zaskoczeniu komisarza, idący przodem Przemek i Maciek minęli ludzi, stojących w kolejce i bez  pardonu wepchnęli się na sam przód. Stojący przy bramkach ochroniarz uśmiechnął się tylko, wpuszczając ich bez najmniejszego problemu. Przeszli obok parkietu, na którym w rytm głośnej, zbasowanej muzyki oraz migoczących kolorowych świateł tańczyli młodzi ludzie. Skierowali się do stolików, stojących w bardziej "zacisznym" miejscu lokalu. Kiedy mijali bar Przemek podniósł dłoń w geście przywitania do barmana. Usiedli na samym końcu, tak że mieli doskonały pogląd na wszystko, co działo się na sali. Policjanci. Zawsze muszą dokładnie obserwować otoczenie.
– Nie patrz tak na mnie. –  Zaśmiał się Wojciechowski, kiedy rozpinał bluzę. –  Mają u mnie dług. Kiedyś prowadziłem taką sprawę...
W tym momencie podeszła do nich młoda dziewczyna z notesikiem w ręku.
– O, cześć chłopaki. –  Uśmiechnęła się na widok suwalskich policjantów–  Co podać?
– Ja wezmę stek z frytkami–  odpowiedział Przemek. –  Ty, Artur?
– Ja poproszę piwo.
– Tylko? Dawaj, młody dzisiaj stawia. –  Klepnął Maćka w ramię.
Czachor zastanowił się przez chwilę. Był najedzony, ale skoro proponowali... Będzie się zdrowo odżywiał od jutra.
– To jeszcze frytki jakieś.
– Mhm. –  Kelnerka zapisała w notesiku ich zamówienia. –  A Ty? –  Popatrzyła na aspiranta.
– Eee...–  Zastanawiał się, patrząc w drewniany stół. –  To ja to samo, co Przemo.
– Dobra. –  Skończyła zapisywać zamówienie, po czym odeszła w kierunku baru.
– Kasia. –  Przemek cmoknął, patrząc najpierw na Maćka, potem na Artura. –  Wpadała młodemu w oko. Tylko od miesiąca nie wie jak zagadać –  wyjaśnił, śmiejąc się i klepiąc go w ramię. –  Oj młody, młody. Co to z tobą będzie... –  Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. –  Ty masz żonę? –  zwrócił się do Czachora.
Komisarz pokręcił przecząco głową.
– Aj... –  Przemek znowu cmoknął, ale jakby w trochę inny sposób. –  To musicie się z młodym bardziej postarać – stwierdził, znowu klepiąc Króla po ramieniu. –  A ciebie to przysłali tylko na chwilę, czy na dłużej z tego Białego?
– Na razie do tego waszego szkieletu. A potem chyba wracam –  odparł jakby nie do końca pewny swojej odpowiedzi.
– Co, nabroiłeś coś pewnie?
– No trochę. –  Uśmiechnął się krzywo.
Trzeba było zmienić temat. Rozmowa zmierzała w złym kierunku. Sprawy miłosne, "zesłanie". To nie było zdecydowanie to, o czym Artur chciał teraz rozmawiać.
– A słuchajcie –  zwrócił się do nowych kolegów. –  O co chodziło z tym... no... ta prokurator, mówiła, że sprawa jest... no tego...  polityczna?
– Młody, tłumacz. –  Zaśmiał się podkomisarz.
– Chodzi o to, że działka, na której odkopano ten szkielet –  zaczął Maciek –  należy do posła Strzelińskiego. Kupił ją jakiś czas temu i zaczął budować dom dla syna, tak? –  Spojrzał na Przemka.
– Ta –  odparł beznamiętnie.
– No i sam rozumiesz, jak to jest. –  Popatrzył na Artura, oczekując jego zrozumienia. Ten pokiwał głową.
– Chodzi o to –  wtrącił Wojciechowski tonem z wyczuwalną nutą ironii –  że poseł - sroseł należy do jedynej słusznej partii w tym kraju, która pewnie wygra następne wybory. Gość podobnież szykuje się na ministra sprawiedliwości, czy czego tam, i nasza wspaniała pani prokurator Cielak–  Przeciągał przesadnie. –  nie chciałaby mieć nieprzyjemności –  powiedział, jak gdyby chciał ją przedrzeźniać.
– To nieźle –  stwierdził Czachor z lekkim westchnieniem. –  Jak ona ma na nazwisko? – Wydawało mu się, że się przesłyszał.
– Cielak? –  Przemek parsknął śmiechem. –  Cieślak. Ale to niezła suka. Mówię ci, stary. Nie wiem jakich masz tam prokuratorów w Białym, ale ta jest po prostu wredną, zgryźliwą sukwą. Te jej, kurwa, cyce obwisłe widziałeś?
Na szczęście w tym momencie kelnerka przyniosła ich zamówienie, przerywając nieco niezręczną dla komisarza dyskusję. 
– Kto dziś prowadzi? –  zapytała.
– Młody stawia, młody odwozi do domu.
Dziewczyna zaśmiała się i postawiła przed Przemkiem kufel piwa z ogromną pianą.
– Kasiu –  zwrócił się do niej Wojciechowski. –  Poznaj naszego nowego kolegę. To jest Artur. Komisarz. –  Słowa wymawiał tak, jakby miał się zaraz roześmiać.–  Artur, to jest Kasia –  nasza najwspanialsza kelnerka. –  Puścił do dziewczyny oczko.
Ta zachichotała i wyciągnęła dłoń do Czachora. 
– Kaśka –  przedstawiła się.
– Artur.
Kiedy odeszła, Przemek znowu cmoknął z niezadowoleniem.
– Oj panowie, panowie... –  Raz spoglądał na Artura, raz na Maćka. –  Tak fajna dziewczyna, taka fajna dziewczyna... –  powtarzał, kręcąc przy tym głową. –  A wy co?
Tamci popatrzyli po sobie nieco rozbawieni. Dziewczyna rzeczywiście była ładna. Miała kruczoczarne, lekko pofalowane włosy opadające do ramion, oczy pełne iskierek oraz kształtne i całkiem spore piersi. Czachor zapamiętał przede wszystkim jej uśmiech. Taki prosty, szczery, a zarazem było w nim coś niezwykłego, magicznego. Na chwilę nawet zapomniał o tym, jaki ma stosunek do kobiet.
– Ale, ale! –  Zaczął Przemek. –  Zaraz przyjdzie też fajna dupcia. I to całkiem wolna. –  Mrugnął okiem do Artura. –  Wolna jak ptak! –  prawie że zaśpiewał. –  Młody już sobie kelnereczkę wypatrzył. –  Znowu solidnie poklepał go po ramieniu. –  Ale dla ciebie będzie w sam raz. –  Uśmiechnął się szeroko do komisarza, a następnie wziął spory łyk piwa. –  Trochę młodsza, ale nie dużo. Ile masz?
– No nie wiem... –  Zaśmiał się Artur, kręcąc głową. –  Trzydzieści jeden.
– No!–  zawołał radośnie, biorąc tym razem nieco mniejszy łyk. –  A Małgorzatka ile ma, młody?
– Dwadzieścia osiem – opowiedział mu z nutą zadziorności, ale też i rozbawieniem, kobiecy głos.
Czachor odwrócił głowę w bok. Przed ich stolikiem pojawiła się młoda, ładna dziewczyna w skąpej spódniczce i ażurowych rajstopach. Ubrana była w białą bluzeczkę ze, sprawiającego wrażenie bardzo delikatnego, materiału oraz czarny żakiet w nowoczesnym, modnym kroju. Całości dopełniała mała, elegancka torebeczka z czarnej skóry. Na twarzy miała wyraźny makijaż. Stała, trzymając się pod boki z widocznym rozweseleniem na twarzy.
– Małgorzatka! –  wykrzyknął Przemek, klaszcząc przy tym radośnie w dłonie i zaraz potem biorąc kolejny łyk piwa.
Dziewczyna pocałowała Wojciechowskiego i Króla w policzek na przywitanie, po czym stanęła przed Czachorem.
– A to ten wasz gość, tak? –  zapytała, uśmiechając się przyjaźnie i mrugając zalotnie rzęsami. –  Gosia. –  Wyciągnęła dłoń na przywitanie.
– Artur –  przedstawił się, wstając.
Zajęła miejsce naprzeciwko niego, z drugiej strony stołu. Po chwili zjawiła się Kasia. Dziewczyny przytuliły się, po czym Gosia zamówiła drinka. Czachor zastanawiał się, kiedy niby ustalą plan na jutro. Przecież nie będą chyba rozmawiać o sprawie z jakąś swoją koleżanką. Nie za bardzo rozumiał, po co ją zaprosili. Przemek zauważył jego zdziwienie.
– Spokojnie, stary. –  Uśmiechnął się szeroko. –  Małgorzatka, to swoja kobita, nie?
Dziewczyna zaśmiała się, odgarniając kosmyk ciemnobrązowych włosów.
– Co już o mnie naopowiadali? –  zwróciła się do Artura ze śmiechem.
Miała ładny uśmiech. Ale inny niż obsługująca ich kelnerka. Ten miał jakby więcej polotu, nuty zalotności, może nawet trochę zadziorności.
– Jeszcze chyba nie zdążyli. –  Również się zaśmiał.
Komisarz postanowił, że nie może wyjść na sztywniaka, snoba z komendy wojewódzkiej, który nie ma za grosz poczucia humoru, ani nie potrafi się bawić. Przecież mieli w zasadzie już plan na najbliższe dni. Skoro proponowali mu zabawę, to trzeba było w końcu się rozerwać.
– Taaa na pewno... –  Delikatnie stuknęła Wojciechowskiego łokciem w ramię.
– Spokojnie, Małgorzatka. –  Zaczął się śmiać. –  Zaraz wszystko nadrobimy. Człowieku –  zwrócił się rozbawiony do Czachora –  ona jest gorsza od policji. Ja bym, kurde, nie chciał do niej na przesłuchanie trafić.
– Czemu?–  zapytał komisarz, wkładając do buzi kilka frytek naraz.
Dziewczyna przewróciła tylko oczyma.
– Żeby tam u was płacili lepiej to czemu nie...–  Śmiała się. –  Komisarz Małgorzata Sobczyk, niezłe.
Czachor zastanawiał się, czym zajmuje się dziewczyna. Jest adwokatem? Dziennikarką? Może prywatnym detektywem?
– Człowieku, ona takich rzeczy potrafi się dowiedzieć, że mi to się w głowie nie mieści. I wolę nie myśleć, w jaki sposób ona to robi –  stwierdził Przemek.
– Oj tam. Też byś tak potrafił, ale nie każdy ma ten urok osobisty... –  zachichotała, mrugając oczami.
– A czym się zajmujesz? –  zapytał Artur.
– Ohoho! –  Zaśmiał się głośno Wojciechowski, biorąc kilka większych łyków. –  Patrz, Gośka, jak od razu z grubej rury poleciał. Dobrze, stary! Ta moja honda sama się nie kupiła.
Wszyscy parsknęli śmiechem. 
– Dziennikarką jestem –  poinformowała go dziewczyna. –  Lokalną – dodała.
– No bardzo. Musi dobre haki mieć na tych lokalnych obywateli, skoro wszystko jej tak wyśpiewują. A pan komisarz, Małgorzatko, ma odpowiedni urok osobisty?
– No nie wiem... –  Udała, że się zastanawia mierząc go wzrokiem. –  Pan komisarz. To wyżej niż ty, co Przemuś?
– No ja jestem pod, a on, jest no...–  Uśmiechnął się głupkowato. – ...no na górze jest.
Zaśmiali się.
– No to, jak jest tam u was na górze, Przemuś, to i zarabia pewnie więcej–  stwierdziła. –  No nie wiem... Całkiem całkiem. –  Puściła oczko do Czachora.
Ten wyprostował się dumnie, szeroko przy tym się uśmiechając. Pierwsze lody zostały przełamane. Teraz to byli jego kumple. Nie ważne, że przyjechał z Białego.  
– Przemuś –  powiedziała ciszej, nieco udawanym słodkim głosem, kiedy wyjęła z ust słomkę od drinka. –  A co mi dzisiaj ciekawego opowiesz?
– Hmm... –  Zastanowił się. –  A co byś chciała?
– Hmm...–  Zachichotała. –  Na przykład bajkę o pośle i wykopanym na jego podwórku szkielecie? –  Uniosła kilka razy brwi, po czym dodała nieco poważniej: –  Kiedy będę mogła o tym napisać?
Czyli ze sobą współpracują –  uznał Czachor. Nie był za bardzo przekonany do informatorów, a już na pewno nie do "układania się" z, jak to on nazywał, hienami. Ale skoro tutaj tak to robili, postanowił nie protestować. Zresztą z rozmowy wynikało, że dziennikarka potrafiła docierać do informacji, do których oni nie byliby w stanie pozyskać. Mogła się zatem przydać. Szczególnie w takiej sprawie i w takim miejscu. Być może miejscowi będą bardziej przyjaźnie nastawieni do młodej, ładnej dziewczyny niż do policjantów.
– Daj nam jeszcze trochę czasu, Małgorzatka, ok? –  odpowiedział jej Wojciechowski. –  Cielak już jest cięta na tę sprawę. Jak w poniedziałek przeczyta o tym w gazetach, to zatruje mi cały dzień. A ja zamiast szukać zabójcy będę się z nią użerał.
– Ale macie już coś? –  zapytała całkiem poważnie. –  Powiedziałeś zabójcy. Czyli to było zabójstwo?
– No sam widzisz. –  Uśmiechnął się do Artura. –  Niezła jest. –  Puścił oczko do dziewczyny. –  Tak, to było zabójstwo. Prawdopodobnie. Chmielewski znalazł pęknięcie na czaszce i zarysowania na kościach.
– Ale skąd wiadomo czy to nie jest, no, na przykład, nie wiem...–  Zastanowiła się chwilę. – ...ofiara UB?
– Bo... –  przerwał, jak gdyby chciał stopniować napięcie –  ofiara UB nie miałaby raczej przy sobie empe trójki.
– Czyli macie zabójstwo. –  Pokiwała głową.
– No, kurwa, niestety tak –  przyznał podkomisarz z nieco zasępioną miną. –  Tylko chociaż, zlituj się, nie pisz, że to zabójstwo. Ta menda by mnie wtedy chyba zjadła. –  Skrzywił się na samą myśl o takim rozwoju wydarzeń, po czym sięgnął po prawie pusty już kufel i zaczął kroić swój stek.
– I nie wiecie, kto to mógł być?
Maciek pokręcił przecząco głową.
– A Strzeliński? 
– Na razie spokój –  stwierdził Król. –  Ale wiesz jak to jest. W poniedziałek jak zrobi z tego aferę, to ludzie będą się tym jarać cały tydzień.
– No nieźle...
– A słuchajcie –  zaczął Czachor –  ten Strzeliński to z jakiej partii jest?
W głowie świtało mu to nazwisko, ale nie był do końca pewien jaką opcję polityczną reprezentuje poseł. Obawiał się jednak, że jest to jedna z tych opcji, za którymi nie przepadał. Przepadały za to tak zwane moherowe berety, których Czachor, mimo dużego szacunku do ludzi starszych, nie lubił. Ostatnimi czasy zaobserwował, że liderzy, przede wszystkim Dobrej Zmiany, stają się dla tych ludzi niemal drugimi bóstwami. Niektórzy potrafili siedzieć całymi dniami w kościele, a następnie chodzić na manifestacje i z niemalże dzikim fanatyzmem wykrzykiwać obraźliwe hasła pod adresem ludzi o odmiennych poglądach oraz wymachiwać transparentami z napisami o podobnej treści. Artur był praktykującym katolikiem, co niedzielę chodził do kościoła, ale w żadnym wypadku nie należał do elektoratu Dobrej Zmiany –  partii, która deklarowała się jako wyznająca i propagująca chrześcijańskie wartości. Uważał, że tak naprawdę DZ jest daleko od tych wartości, a jedyne w czym jest dobra, to dzielenie Polaków i podsycanie wzajemnej nienawiści. 
– Z Dobrej Zmiany –  odpowiedział Król niezbyt wesołym głosem.
Czyli jego obawy się potwierdziły...
– To chyba nie najlepiej, co? –  Czachor postanowił wybadać "teren".
– Nie najlepiej? –  obruszył się Przemek. –  Stary, to jest, kurwa, przejebane! Ja, kurwa, nie mogę patrzeć na nich. Czego oni nie obiecują! A kurwa, te głupie Polaczki, w to wierzą! Oni chyba, kurwa, serio wierzą, że ta Lisowska nie będzie premierem, tylko ten młody pajac... Jak on?
– Rudnicki –  podpowiedziała Gosia.
– No Rudnicki, kurwa. Widziałeś go, stary? On się, kurwa, uśmiecha tylko. A ta jędza stara stoi obok. Tak, kurwa, pół kroku za nim, i szepcze mu do ucha te popierdolone obietnice. Prawda jest taka, że durne Polaczki nabiorą się na tego Rudnickiego, a i tak będzie rządzić te tępe babsko!
Artur uznał, że podkomisarz ma całkowitą rację. On sam, może był bardziej powściągliwy w słowach, ale miał podobne zdanie na ten temat. Przywódcą partii była postarzała siwa babcia, dosyć niskiego wzrostu, Jadwiga Lisowska. Otaczało ją jeszcze kilku, podobnych wiekiem, polityków o dosyć radykalnych, rzekomo prawicowych (chociaż Czachor tak by tego nie nazwał) poglądach.  Lubowali się w  składaniu, delikatnie mówiąc, dosyć nierealnych obietnic. Wcześniej formacją dowodził Janusz Michniczewski, ale dwa lata temu popełnił samobójstwo i władzę w partii przyjęła Lisowska. Od tego czasu się zaczęło. Mimo że wszyscy wiedzieli, że Michniczewski leczył się psychiatrycznie, miał problemy z alkoholem oraz kłopoty finansowe, liderzy Dobrej Zmiany uznali i wmówili tysiącom, jak i nie milionom, Polaków, że to nie było samobójstwo, a morderstwo dokonane z zimną krwią przez polskie służby specjalne na zlecenie rządu Koalicji Demokratycznej. Wysnuwano coraz to bardziej absurdalne teorie. Wraz z nimi rosły też o dziwo słupki w sondażach i wszystko wskazywało na to, że w przyszłym roku KD pożegna się z władzą i na dodatek "zostanie rozliczona za zamordowanie Michniczewskiego". Czachor przypomniał sobie, że Wojciechowski mówił o tym, że Strzeliński ma zostać ministrem sprawiedliwości. Zastanawiał się teraz, czy to on będzie rozliczał obecną władzę. Musiał należeć do młodszej części partii, bo Artur za bardzo go nie kojarzył z telewizji. Był pewnie tak jak Rudnicki, zupełnie nową twarzą, na którą mieli nabrać się wyborcy. Ciekawe, kto za nim będzie się krył i wydawał mu polecenia, kiedy wygrają. Podobno Lisowska była profesorem prawa...
– Ale dla nas podwyżkę obiecali. –  Zaśmiał się Król.
– Ta, kurwa... –  odpowiedział mu Przemek. –  Oni, kurwa, nawet nie wiedzą, że żeby dać podwyżkę, to najpierw będą musieli mi podatku więcej dojebać. Ciekawe czy chociaż pieniądze potrafią liczyć. Podwyżkę... –  prychnął. –  Już mnie pewnie gdzieś agenci Maciory nagrali. Z roboty mnie wypierdolą, a nie podwyżkę dadzą. Zobaczycie, kurwa, wrócą stare czasy. Co za różnica czy będziemy się nazywać policja, czy milicja. Ważne, że DZ-ciarze będą u władzy. A Ty, Artur, kurwa, masz odpowiednie poglądy? Bo my tu z młodym to jak nic, za rok na zbity pysk wylecimy.
– Ty–  zwrócił się do niego Czachor –  chyba razem do PUPu pójdziemy się zapisać za rok.
Roześmiali się.
– A ty, Małgorzatka, też się, kurwa, nie śmiej. Ta gazeta twoja to zalicza się do wartościowych mediów?
– Oczywiście –  zachichotała. –  Sama kilka razy w kościele zdjęcia robiłam.
– Pfu!  A co niedzielę... Co ja mówię... Codziennie relacja ze mszy jest? Nie ma!
– Ale my tygodnikiem jesteśmy. –  Pokazała mu język.
– No i co? –  Wzruszył ramionami. –  Jeszcze za tę swoją gazetkę, redaktory propagadnowe, siedzieć pójdziecie! I tyle dobrych zmian zza krat zobaczycie! –  Pokazał siedzącym figę.
– Z wami mogę siedzieć, misiaczki. – Roześmiała się słodko. –  Prawda panie komisarzu? –  przymrużyła oczy, wpatrując się w Czachora i jednocześnie odgarniając włosy do tyłu. Wszyscy oprócz Króla byli już trochę podpici.
– Ta... –  odpowiedział, uśmiechając się do niej. Była całkiem ładna. I sympatyczna. I od początku rozmowy co chwila na niego zerkała, nawet wtedy kiedy mówił ktoś inny.
– Ta. –  przedrzeźniała Artura. –  A co pan, panie komisarzu –  Nachyliła się w jego stronę, prawie przewracając drinka. –  sądzi o moim uroku osobistym? Może być? –  Uśmiechnęła się zawadiacko, patrząc wprost na niego.
– Oczywiście. –  Odwzajemnił uśmiech. Zastanawiał się, czy sobie z niego żartowała, czy właśnie próbowała go poderwać.
– Oczywiście... –  Spuściła wzrok, udając zmartwioną i nieusatysfakcjonowaną odpowiedzią. –  Oczywiście... –  powtórzyła ciszej.
– No, gościu –  Przemek spojrzał w jego stronę, zjadając ostatnie frytki. –  Powiedz Małgorzatce, że fajna z niej dupcia. –  Uniósł brwi.
Dziewczyna posłała mu udawane groźne spojrzenie, po czym znowu popatrzyła na Czachora, jak gdyby oczekując, że powtórzy jej to, co powiedział Przemek. Nic się takiego jednak nie stało, bo Maciek, mimo że pił tylko colę, jakby na chwilę odpłynął i wyrwany z odrętwienia wtrącił się do rozmowy całkowicie zmieniając temat:
– A wiecie co jest fajne w tej Dobrej Zmianie chociaż?
– Nie wiemy –  odparła rozweselona Gosia, wciąż patrząc na komisarza i cały czas bawiąc się kosmykiem włosów.
– Chociaż tych Arabusów nie wpuszczą do Polski.
– Ta, kurwa... –  odezwał się nieco bełkotliwym już głosem Wojciechowski.
– Jak oni na pewno nie chcą nawet tu przyjeżdżać –  wtrącił się Czachor, odwracając głowę w stronę chłopaków, jednocześnie uciekając przed wzrokiem dziennikarki.


=> Rozdział V


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.