środa, 21 grudnia 2016

Nic o mnie nie wiecie cz. II (pilot)

Dziewczyna była niezła. Pociągało go jej smukłe, ładnie wyrzeźbione ciało. I ten ujmujący, magnetyczny wzrok. Na początku czuł się trochę głupio. Nawet bardziej niż trochę. W końcu miał żonę. Ale przecież nie robił nic złego. Tylko patrzył. Coraz chętniej. Jego, wygaszone od wielu miesięcy, pożądanie zaczynało teraz dochodzić do głosu. Chciał, żeby jak najczęściej obracała się w jego stronę. Chciał na nią patrzeć. Mogłaby mu dać to, czego już od dawna, nie potrafiła jego Ela. Chciałby ją... Bał się to nazwać. Oddalał od siebie tę myśl. Chociaż z każdą minutą spędzoną w tym klubie, było mu coraz trudniej. Szczególnie dlatego, że jego żądze zaczynały się już przejawiać nie tylko w postaci duchowej.

Poprawił pozycję na skórzanej sofie. Byłoby głupio, gdyby teraz wstał i okazałoby się, że co nieco widać – pomyślał zakłopotany. Wziął jeszcze jeden łyk whisky. Spojrzał na siedzącego obok prokuratora. Sądząc po jego minie, świetnie się bawił. Nie był stary, ale nie był też młody. W tym wieku ma się już raczej żonę. Przyjrzał mu się uważnie. Nie mylił się. Nawet nie zdjął obrączki. Świnia – przemknęło mu mimowolnie przez myśl. Po chwili jednak uświadomił sobie, że wcale nie jest lepszy.
Czując najwyraźniej na sobie spojrzenie nowo poznanego policjanta, prokurator oderwał w końcu wzrok od młodej tancerki.
–  Widzisz jak mamy tutaj dobrze? Tam na tym zadupiu na pewno takich atrakcji nie miałeś. – Starał się przekrzyczeć grającą muzykę.
Inspektor tylko uśmiechnął się pod nosem. Nawet nie wiesz jakie miałem tam atrakcje – zaśmiał się w duchu.
Białystok jednak niczym nie odstawał od miejsca jego poprzedniej pracy. Co więcej, zapowiadało się co najmniej równie dobrze jak tam. Żyć nie umierać.
–  Musimy już wracać – oznajmił prokurator.
Policjant spojrzał na prawie opróżnioną szklankę. Lewandowski zauważył jego wahanie.
–  Przestań, to tylko jedna szklaneczka.
–  Nie będzie żadnych kłopotów?–  Chciał się upewnić.
–  W tym mieście, to ja jestem od robienia kłopotów innym. –  Wstał, zapinając rozjeżdżającą się w pasie marynarkę. – Zresztą, mamy to. – Uśmiechając się, zamachał mu przed oczyma legitymacją.
Na zewnątrz padał deszcz. Porywy jesiennego wiatru, nieprzyjemnie huczały w uszach. Inspektor czuł się jakoś głupio. Nie powinni tego robić. W ogóle. Nie przejmował się jednak. Zawsze tak miał chwilę po. Jutro nie będzie już żadnych wyrzutów sumienia. 
–  Czego? –  Lewandowski odebrał telefon.
Prokurator odszedł na bok. Można było chyba zapalić. Tak dla odstresowania. Nim jednak zdążył włączyć zapalniczkę, jego towarzysz pojawił się z powrotem.
–  Po drodze zajedziemy w jeszcze jedno miejsce – zakomunikował, ruszając w stronę opla, którego pożyczyli z parkingu komendy wojewódzkiej.

–  Panie kierowco, samochód jest zaparkowany w nieprawidłowy sposób. Może pan dzwonić po kogo chce, mandat i tak będzie – oświadczył nieco zarozumiałym tonem posterunkowy Michał Wójcik.
Stojący dwa kroki za nim, sierżant Rafał Wieczorek przyglądał się całej rozmowie w milczeniu. On by już pewnie dawno odpuścił. Ale skoro młody chciał drążyć... No cóż, jego wybór.
–  Co się tutaj dzieje? –  Usłyszał za sobą niski, poważnie brzmiący głos.
Momentalnie się odwrócił. Stał przed nim wysoki mężczyzna, ubrany w czarny elegancki płaszcz. Niemal identyczny jak ten, który miał na sobie facet od samochodu. 
Powinien chyba coś mu teraz odpowiedzieć. Cholera, czy ten debil nie mógł odpuścić?
–  Proszę nie utrudniać interwencji–  wyrecytował, powtarzaną dosyć często, formułkę.
Nieznajomy uśmiechnął się szeroko.
–  Prokurator Wojciech Lewandowski. –  Przedstawił się. – Zapytam raz jeszcze, co się tutaj dzieje?
Kurwa –  zaklął w myślach sierżant. Po co im to było?
–  Ten pan pozostawił na parkingu nieprawidłowo zaparkowany pojazd. 
–  W jaki sposób?
Wieczorek spojrzał wymownie na młodszego kolegę. Chciał, to niech teraz gada z tym typem –  uznał.
–  Pojazd zajmował dwa miejsca–  poinformował posterunkowy.
Prokurator bez słowa, zbliżył się do krzywo zaparkowanego audi a4.
–  Cześć Andrzej–  przywitał się z właścicielem auta, jednocześnie pochylając się nad wyznaczoną linią. – Co tam u ciebie?–  zapytał, jak gdyby nigdy nic.
– Dzieciaka mi dzisiaj ktoś, kurwa mać, pobił, a tych dwóch nierobów –  Wskazał oskarżycielsko na policjantów. – jeszcze się czegoś do mnie przypierdala.
Lewandowski pokiwał tylko głową, po czym zwrócił się do zdezorientowanych funkcjonariuszy:
–  Te linie są źle wyznaczone.
Wieczorek i Wójcik popatrzyli po sobie jeszcze bardziej zdziwieni.
–  Mógłbym zobaczyć pana legitymację? – odezwał się po chwili namysłu posterunkowy.
Prokurator zaśmiał się z wyraźnym lekceważeniem. 
–  Proszę bardzo. –  Wyjął z kieszeni płaszcza dokument i pokazał go policjantom.
–  Z całym szacunkiem, panie prokuratorze, ale ten pojazd jest zaparkowany w nieprawidłowy sposób. –  Młody funkcjonariusz nie dawał za wygraną.
–  Ok. Chwileczkę. –  Uśmiechnął się przepraszająco.
Wyciągnął telefon, przewinął listę kontaktów i wybrał numer.
–  Janusz, chodź tutaj na sekundkę. – Poprosił. – No super, czekam.
Po chwili przy samochodzie pojawił się kolejny mężczyzna. Nieco niższy i bardziej przysadzisty.
–  Co jest?
Wieczorek poczuł wyraźną woń alkoholu.
–  Słuchaj, jaka historia – zaczął rozbawionym tonem. –  Mówię im – Pokazał na policjantów. – Rozumiesz, ja prokurator, mówię im, że tutaj na tym jebanym parkingu są, kurwa, linie źle wyrysowane i temu oto tutaj obywatelowi – Ręką wskazał swojego znajomego. – nie należy się z tego tytułu żaden mandat.
Inspektor ze zrozumieniem kiwał co raz głową, lekko się przy tym chwiejąc.
–  I ci, rozumiesz, prości krawężnikowie mówią mi – zaintonował ostatni wyraz – że ja, pan prokurator, kurwa, nie mam racji.
Towarzysz Lewandowskiego zmarszczył czoło. Bolała go już lekko głowa. Nawet do końca nie rozumiał, co tamten do niego mówi. Ok, może i zabrał go do fajnego klubu, ale powoli stawał się już irytujący. Prokurator, to jednak prokurator.
–  Wiecie kto to jest? –  Lewandowski zapytał o stojącego obok inspektora.
Policjanci popatrzyli po sobie niepewnie.
–  Kurwa! Wy nawet na ulice się nie nadajecie, głąby – pacnął posterunkowego w daszek czapki. 
– Panie inspektorze, proszę wytłumaczyć tym oto funkcjonariuszom co następuje, jeżeli ja mówię, że te linie są źle narysowane.
Wziął kolejny głęboki wdech. Zastanawiał się, czy tych dwóch wie, że jest pijany. Pewnie tak. No i co z tego? Był oficerem. A oni? Zwykłym ulicznym gównem. Nie ważne, gdzie się było. Młodszy nie miał prawa ruszać starszego.
–  Panowie – odchrząknął. – Jak pan prokurator mówi, że pierdolona linia jest źle narysowana to jest, kurwa, źle narysowana. I waszym, kurwa, zadaniem, jest znaleźć właściciela tego jebanego parkingu i go, kurwa, odpowiednio za to ukarać.
–  Ale... –  wtrącił się zmieszany Wójcik. 
–  Żadnego, kurwa, ale. Pan prokurator mówi, znaczy się tak jest. Wyższa instancja, rozumiecie kurwa?
Nie wiedział dlaczego, ale czuł się teraz zdecydowanie lepiej. W zasadzie, to powinien być z siebie dumny. Dał przecież tym niedoświadczonym szczeniakom cenną lekcję. A do tego w wyśmienity sposób się rozładował. Szkoda tylko, że na miejscu tego posterunkowego, nie było jakiejś tępej babeczki. 
–  Mógłbym zobaczyć pana legitymację? –  usłyszał w odpowiedzi na swoje „nauki”.
Nim jednak zdążył odpowiedź, Lewandowski odparł wyraźnie poirytowany:
–  Andrzej, ile tego mandatu chcą ci wjebać?
–  Stówę – odpowiedział mężczyzna, który całej sytuacji przyglądał się ze swego rodzaju rozbawieniem.
Prokurator, z pewnymi trudnościami, wyciągnął z kieszeni spodni portfel. Następnie rzucił na ziemię stuzłotowym banknotem.
–  Macie, kurwa, debile. Śmiało! –  Splunął przy tym na asfalt.
–  Ale punkty mi dadzą. Jeszcze trochę i stracę prawko. – Protestował nadal mężczyzna.
–  Kurwa! Prawo jazdy też weźcie. To ja, kurwa, zaparkowałem! Prokurator, kurwa!
Po chwili w stronę policjantów poleciał plastikowy dokument. Wójcik, który jedną rękę trzymał na radiu, popatrzył niezdecydowany na starszego stopniem kolegę. Wieczorek wzruszył tylko ramionami. 

Kolumna była coraz bliżej celu. Jednak poranne korki sprawiały, że pokonywanie nawet stosunkowo niewielkich odległości, było o tej porze dosyć czasochłonne.
–  To nieźle nam się ruszyło, co? –  zagadnął Zajączkowski, który prowadził, jadącą z tyłu toytę.
Agnieszka tylko westchnęła. Siedzący na tylnej kanapie Czachor, nie wiedział co o tym sądzić. Z min tej dwójki, wnioskował, że raczej nie byli zadowoleni z takiego „postępu”.  
–  Czemu on się w ogóle tym zainteresował? –  zapytała od niechcenia policjantka, gdy komisarz zatrzymał się na czerwonym.
–  Ten dzieciak... Jak on... Maciek Wysocki ma dzianych rodziców – wytłumaczył. –  Nie zdziwiłbym się, gdyby to byli jacyś znajomi Lewandowskiego.
–  Jakoś mi się to nie widzi – stwierdziła, wpatrując się w drzwi VW Transportera, który stanął przed nimi.
–  Dobra, Aga, wiesz jak jest. Nic nie poradzimy na fanaberie tych idiotów. Mówcie lepiej jak było u tej korepetytorki. – Zręcznie zmienił temat.
Aspirant nie do końca wiedział w czym rzecz. Rano, kiedy tylko zjawił się na komendzie, usłyszał, że jadą do szkoły, w której uczy się pobity nastolatek. Dziwiło go tylko, że razem z nimi jedzie tam jeszcze dziesięciu policjantów, w tym przewodnik z psem. Wydawało mu się, że nie ma jeszcze wystarczających podstaw, aby podejmować takie działania. I sądząc po rozmowie Zajączkowskiego z Łapińską, miał rację. 
–  Szczerze, to nic ciekawego – odparła Aga. –  Lekcja zaczyna się o piętnastej dwadzieścia. Chłopak przychodzi zawsze piętnaście minut wcześniej, bo dojeżdża autobusem z Supraśla. Jej zazwyczaj nie ma jeszcze w domu, więc wpuszcza go jej mąż. Wczoraj było identycznie. Przez godzinę rozwiązywała z nim zadania, potem po prostu wyszedł. Autobus miał o siedemnastej pięć. 
–  Czyli wyszedł z mieszkania mniej więcej o szesnastej dwadzieścia. Gdzie miał przystanek?
–  Pewnie na Legionowej.
–  Ile czasu może zajmować dojście na Legionową z Białówny?
–  Ja wiem... –  zastanowiła się Łapińska. – Miał pewnie trochę wolnego czasu.
–  Pytanie co zazwyczaj z nim robił. –  Komisarz podrapał się po głowie. –  Nie mówiła, żeby  dziwnie się zachowywał, czy coś?
–  Wspominała, że był jakiś taki rozkojarzony, ale to raczej normalne w jego wieku. Też nigdy nie lubiłam matmy. – Zaśmiała się.
–  Pytam, bo gadałem wczoraj z jego matką w szpitalu. Ogólnie to rozhisteryzowana i tak dalej, ale udało mi się coś od niej wyciągnąć. –  Zrobił pauzę, jak gdyby chciał stopniować napięcie. –  W dniu, w którym doszło do pobicia, nasz Maciek zdążył już wcześniej oberwać.
–  Jak to?
–  Rodzice zabierali go ze szkoły, bo został podobno pobity przez kilku uczniów. Zdaniem matki, notorycznie gnębili jej syna.
–  Mówiła dlaczego?
Zajączkowski uśmiechnął się, a następnie spojrzał, z wręcz teatralnym politowaniem, na koleżankę.
–  Gdyby ktoś zaczepiał twojego Krzysia w przedszkolu i ja bym cię zapytał dlaczego to robi, to co byś powiedziała?
–  Bo jest niewychowanym gówniarzem–  odpowiedziała natychmiast.
Komisarz obrócił się na chwilę do, przysłuchującego się rozmowie, aspiranta i porozumiewawczo mrugnął okiem. 
–  Nawet młody załapał.

Nie do końca był przekonany, czy to co robi właśnie Tupalski jest dozwolone. Raczej nie. Raczej zdecydowanie nie.
–  Co to, kurwa, jest, pytam?! –  po raz kolejny uderzył chłopaka w głowę. Nie mocno. Ale jednak.
Czachor, podobnie jak Aga i Zajączkowski, milczał. Wtrącanie się w tej sytuacji nie było na pewno najlepszym pomysłem. 
–  No co jest, kurwa? – Naczelnik nachylił się nad nim. – Co, gdzie się podziała twoja odwaga? No gdzie, kurwa?!
W końcu ośmielił się podnieść na niego wzrok. Dog. Taką miał ksywę. Chyba głównie ze względu na masywność ciała. Był całkiem nieźle umięśniony. Z drugiej strony, co sam przyznawał, był też po prostu zalany. Kiedyś usłyszał wprawdzie, że ma psi ryj, ale wtedy bardzo szybko przekonał swojego źle wychowanego rozmówcę, że ten się myli. Szczególnie, że po ich „konwersacji” twarz tamtego wyglądała na pewno zdecydowanie gorzej.
Większość się go bała. I dobrze. Każdy powinien znać swoje miejsce. Każdy.
Teraz jednak wydawał się zdecydowanie mniej pewny siebie niż zwykle. Siedział skulony, niepewnie zerkając na policjantów. Gdyby zobaczył go ktoś znajomy, mógłby odnieść wrażenie, że Dog schudł o co najmniej kilkanaście kilogramów.
– Powiem ci, gnojku, co to, kurwa, jest. – Tupalski wymawiał teraz bardzo powoli każde słowo. – To jest amfa. Amfa! –  Zmachał mu przed oczyma niewielkim plastikowym woreczkiem. –  Jesteś, kurwa, jebanym handlarzem. Dilujesz tym gównem w szkole!
–  Nieprawda.
Nadkomisarz obrócił się na chwilę w stronę pozostałych funkcjonariuszy, wykonując udawane gesty rozbawienia.
–  To skąd to się niby, kurwa, wzięło?
Dog milczał. Przez ułamek sekundy zerknął na drzwi, jak gdyby rozważał próbę ucieczki.
–  No właśnie... –  Policjant uśmiechnął się złośliwie. –  Dobra, zmieńmy temat. Dlaczego pobiłeś wczoraj Maćka Wysockiego?
–  Bo to pedał jest – stwierdził od razu.
Tupalski wymierzył mu policzek. Agnieszka lekko się poderwała. Zajączkowski położył jej rękę na kolanie, stanowczo kręcąc głową.
–  Czemu, pierdolony gówniarzu, wyzywaliście go od pedałów, co? Tacy, kurwa, odważni byliście? Jak cię, kurwa, wsadzę to celi z jakimś jebanym w chuj prawdziwym pedałem, to dopiero zobaczysz, kto to, kurwa, pedał! –  wrzasnął. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej czerwony na twarzy. Z kolei chłopak wyglądał tak, jakby miał się za moment rozpłakać.
–  Ale... –  zaczął niepewnie.
–  Co, kurwa, ale?! –  Przerwał mu, uderzając ręką o blat ławki. – Czemu mówiłeś na niego pedał? No mów, kurwa!
–  Jak on naprawdę był pedałem! Kiedyś zajeba... znaczy –  zabraliśmy mu telefon i on tam miał zainstalowaną taką aplikację. Taką dla pedałów, że można czatować z facetami – powiedział jednym tchem.
Tupalski przez chwilę się zawahał. Spojrzał na Zajączkowskiego. Komisarz wzruszył ramionami.
–  I ty oczywiście nic nie wiesz o wczorajszym pobiciu Maćka? –  zapytał już nieco łagodniej.
–  No nie. Znaczy o tym w szkole, to tak. Ok, przyznaję się. Ale to potem, to nie ja.
–  Powiedz mi... Rafałku, tak?
Dog skinął głową.
–  Powiedz mi, Rafałku, dlaczego miałbym ci uwierzyć? Co takiego robiłeś wczoraj między szesnastą dwadzieścia a siedemnastą?
Chłopak momentalnie się wyprostował. Może nawet się delikatnie uśmiechnął. Wrócił stary, dobry Doggu.
–  Miałem wizytę kuratora – odparł zadowolony. –  Wpadł akurat tak jakoś znienacka, sprawdzić co tam u mnie.
Nadkomisarz westchnął zrezygnowany. Spojrzał na trzymany woreczek. Jeszcze zobaczymy, kto będzie miał powód do radości – pomyślał, mimo wszystko usatysfakcjonowany.
–  Nazwisko kuratora – poprosił. Z pewnością mu się przyda.

Jeden gram amfetaminy. Dwa jointy. To jedyne, z czym wrócili ze szkoły. Oprócz tego nie dowiedzieli się nic. Cichy, spokojny, przeciętny uczeń. Idealna ofiara dla szkolnych chuliganów. Jego rodzince pojawiali się w szkole po kilka razy w miesiącu. Zwykle chodziło o jakieś drobne przepychanki. Raz, ktoś pociął mu kurtkę nożyczkami. Sprawcy nie udało się ustalić. Tak przynajmniej twierdziła Monika Twardowska, dyrektorka gimnazjum, do którego chodził Maciek. 
Zwykle dokuczały mu te same osoby. Dog, Czapi, Bogacz. Każdy, na dzień pobicia, miał mocniejsze bądź nieco gorsze alibi. Czachor, choć nie miał w zasadzie jeszcze żadnego doświadczenia, szczerze wątpił, żeby to któryś z nich napadł na Wysockiego. Wizyty u dyrektorki, rodzice wzywani do szkoły to była dla nich norma. Dlaczego akurat tym razem mieliby się mścić w jakiś szczególny sposób? Po co mieliby się specjalnie fatygować pod kamienicę nauczycielki? Poza tym, wszyscy trzej twierdzili, że nie wiedzieli gdzie i do kogo Maciek chodzi na korepetycje.
–  Nasza klasa, Facebook, kilka gierek, jakieś zwykłe fotki, wyczyszczona historia przeglądarki – Łapińska odłożyła, zabezpieczony dzień wcześniej, smartfon na biurko. –  Żadnej aplikacji do czatowania.
–  Czyli gówniarz wszystko zmyślił? –  zapytał Zajączkowski.
–  Kiedy koledzy zobaczyli jaką aplikacje ma w telefonie, mógł ją po prostu skasować – wtrącił Artur.
–  SMS-y? –  zaproponował komisarz.
–  Też nic.
Agnieszka zaczęła obrać telefon w dłoniach. Zarówno ona, jak i Zajączkowski mieli niewyraźne miny. 
–  Daj go technikom, może coś znajdą – stwierdził w końcu. –  A ty – Zwrócił się do Czachora. – masz jakiś pomysł?
Aspirat przez chwilę milczał. Nie wydało mu się, aby Dog kłamał odnośnie telefonu Maćka. Przynajmniej, według aspiranta, nic nie zdradzał swoim zachowaniem. W sumie, to by tłumaczyło, dlaczego tak chętnie dokuczali chłopakowi. Gejów raczej nie tolerowano w polskich gimnazjach. A na pewno nie robiły tego osoby, z którymi rozmawiali godzinę temu. 
Tylko nawet jeśli Wysocki był gejem, to jaki mogło mieć to związek z jego pobiciem? Umówił się z kimś na czacie pod kamienicą, gdzie chodził na korepetycje? Nie było w tym żadnej logiki.
–  Jeżeli ten Dog mówił prawdę, to Maciek mógł się rzeczywiście komuś narazić – powiedział ostrożnie. –  Moim zdaniem powinniśmy sprawdzić, z kim pisał na czacie. Nie wiem... może to trochę absurdalne... –  Zawiesił głos, zastanawiając się, czy warto kontynuować.
–  Śmiało, młody. – Zachęcił Zajączkowski.
–  Co jeśli na czacie poznał kogoś, kto tylko podszywał się pod geja? Może jakiś świr chciał po prostu wyładować się na jakimkolwiek geju.
Popatrzył niepewnie po, siedzących naprzeciw, policjantach. Aga nadal bawiła się telefonem, wpatrując się w blat biurka. Komisarz jakby się uśmiechnął. Czachor nie potrafił jednak wyczytać, czy jest to oznaka aprobaty z jego strony, czy raczej rozbawienia nieco absurdalną teorią.
–  Może i tak... –  zamyślił się. –  Nie wiem jak wy, ale ja bym obejrzał jeszcze pokój chłopaka.

Czuł się zawsze jakoś niekomfortowo, wchodząc do czyjegoś domu w butach. A już na pewno idąc po lśniących, wypolerowanych na błysk drewnianych panelach. Jolanta Wysocka zaprowadziła ich na pierwsze piętro swojego domu. Zatrzymali się przed ciemnobeżowymi, jednolitymi drzwiami.
–  Naprawdę nie rozumiem, jaki jest cel tej wizyty – stwierdziła, nieco poirytowana, kobieta.
–  Spokojnie. Szukamy czegoś, co mogłoby nam pomóc w śledztwie – odparł Zajączkowski.
–  Czyli czego? –  Wysocka obrzuciła ich nieprzychylnym spojrzeniem.
–  Jeszcze nie wiemy, ale bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby nam pani pomogła – wtrąciła łagodnym tonem Agnieszka.
–  Proszę – odpowiedziała zrezygnowana, otwierając drzwi od pokoju syna.
Weszli do środka. Pokój był co najmniej dwa razy większy od tego, w którym praktycznie od dzieciństwa mieszkał Czachor. Nad łóżkiem na nienagannie białych ścianach wisiało zdjęcie Maćka, na pierwszy rzut oka jeszcze z przedszkola, oraz pamiątkowy obrazek z pierwszej komunii. Po przeciwnej stronie stał spory regał zapełniony książkami i jakimiś figurkami. 
Wszyscy troje założyli lateksowe rękawiczki.
–  Mogłaby nas pani na chwilę zostawić samych? –  Zwrócił się do kobiety Zajączkowski.
Wysocka skrzywiła się na twarzy. Nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, włączyła się Łapińska:
–  Chciałabym z panią trochę porozmawiać o Maćku.
Podeszła bliżej gospodyni, cały czas delikatnie się uśmiechając. Choć Czachor miał mieszane uczucia, co do służby kobiet w policji, akurat w takich przypadkach ich obecność bywała bezcenna.
–  Przecież już rozmawialiśmy... –  westchnęła, spoglądając na komisarza.
–  Wiem – odpowiedziała ze spokojem policjantka. –  Miałabym jednak jeszcze kilka pytań.
Wysocka omiotła pomieszczenie wzrokiem, po czym wzruszyła ramionami.
– Dobrze, zapraszam na dół – odparła, niemal natychmiast obracając się do nich tyłem.
Kiedy zostali sami, Zajączkowski zamknął drzwi.
–  Ok, młody. – Niemal bezgłośnie klasnął w dłonie. –  Na początek sprawdzę komputer, a ty zerkniesz za łóżko. Wiesz o co mi chodzi, nie?
Aspirant mimowolnie się uśmiechnął. Wiedział doskonale. Sam posiadał kiedyś, skrzętnie skrywaną przed matką, kolekcję.
Podszedł do łóżka. Najpierw zajrzał pod materac. Nic. Podniósł pokrywę. W środku była kołdra, poduszki, jakiś koc. Odsunął mebel od ściany.
–  Bingo – oznajmił zadowolony.
–  Masz? –  zapytał komisarz, nie odrywając wzroku od monitora.
Artur zaczął wyciągać ukryte czasopisma. Pride. Rainbow Magazine. Było też jedno zwykłe lifestylowe pismo z umięśnionym mężczyzną na okładce. 
–  W szkole mówili prawdę. –  Położył przed komisarzem znalezione gazety.
Zajączkowski popatrzył na nie z wyraźnym niesmakiem.
–  Wygląda na to, że tak. Chłopak nie wylogował się z Naszej klasy. Zobacz, co znalazłem. –  Odsunął się nieco, tak aby Czachor miał lepszy dostęp do komputera.
–  Było świetnie :) Nie już się doczekać :) Do zobaczenia w czwartek :*
–  Też nie mogę się doczekać :) Trochę bolało, ale było mi tak dobrze, przyjemnie
–  Wiem, na początku zawsze boli :( Ale potem będzie wspaniale, zobaczysz :)
–  Muszę już spadać :( Będę w czwartek o wpół do trzeciej :) Pa :*
–  Leć, leć :) Słodkich snów :* Pa :*
–  Jest tego więcej – odezwał się policjant, przewijając do góry. – Wygląda na to, że chłopak pieprzył się z jakimś... –  Przechylił się w stronę ekranu. –  Grzegorzem Dąbrowskim – przeczytał.
Aspirant przyjrzał się jeszcze raz danym mężczyzny. To imię coś mu mówiło. Nazwisko też.
–  Poczekaj chwilę – rzucił, wychodząc z pokoju.
Zszedł na dół. Były w salonie. Łapińska właśnie przepytywała matkę Maćka.
–  Agnieszka, mogę cię na chwilę prosić – przerwał ich rozmowę.
–  Przepraszam na chwilę. –  Policjantka podniosła się z miejsca.
Wyszli na korytarz. Po chwili wrócili.
–  Pani Jolanto, czy Maciek w czwartki wracał do domu ze szkoły przed korepetycjami?
– W czwartki? –  zdziwiła się. –  Nie, na pewno nie – zaprzeczyła stanowczo. –  Kończył lekcje przed drugą, a korki zaczynał dziesięć po. Wcześniej miał na inną godzinę, ale nauczycielka ją zmieniła, bo coś jej nie pasowało – wyjaśniła. 
–  A w dniu, kiedy odebrała go pani z mężem ze szkoły? –  Zadała natychmiast następne pytanie.
–  Nie wracaliśmy do domu. Znaczy, zjedliśmy razem obiad i Maciek poszedł na lekcję. Dlaczego pani pyta? –  Spoglądała teraz  na Łapińską z niepokojem. 
Funkcjonariusze popatrzyli po sobie. Czachor miał już pewną hipotezę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.