niedziela, 25 grudnia 2016

Fundamenty - Rozdział II

Był niezadowolony. Nie chciał brać niczego trudnego. Nie chciał też wyjeżdżać. Dlaczego nie mógł mu dać jakiegoś zabójstwa kuchennego albo pijackiej awantury, która zakończyła się śmiercią jednego z jej uczestników? Pojedzie do Suwałk i co? Najpierw spędzi kupę czasu przeglądając zgłoszenia o zaginięciach i odwiedzaniu rodzin zaginionych. Jeżeli w końcu uda się zidentyfikować zwłoki, to kolejne mnóstwo czasu spędzi na próbie odtworzenia wydarzeń sprzed pięciu, dziesięciu, może nawet piętnastu lat. A sprawa i tak zakończy się pewnie umorzeniem. Mieli sam szkielet i pozostałe na nim rozkładające się ubrania. Praktycznie zero śladów, zero punktów zaczepienia. Do tego miejsce. Mała wioseczka. Znał specyfikę śledztw w takich miejscach. Ludzie nawet jeśli coś wiedzą, to i tak tego nie powiedzą. Albo ze strachu, albo z niechęci do policji. Czasami zastanawiał się, ile spraw udałoby się rozwiązać, gdy złamać tę cholerną zmowę milczenia. Bezsensowną zmowę milczenia, z którą zapewne znów przyjdzie mu się zmierzyć. W grę wchodziły też jakieś gangsterskie porachunki z lat dziewięćdziesiątych albo początków dwudziestego pierwszego wieku. W takim wypadku sprawa była raczej z góry skazana na niepowodzenie. W myśl starej zasady –  oczy widzą, uszy słyszą, usta milczą – nie dowiedzą się zupełnie niczego. W takim przypadku dochodziły także wątki zagraniczne ze względu na bliskość granicy białoruskiej oraz litewskiej. Jeżeli zabójstwo miało związek, z jakże tutaj popularnym, przemytem, wykrycie i ujęcie sprawcy będzie niezwykle trudne. Komisarz miał zresztą cichą nadzieję, że sekcja mimo wszystko wykaże, iż zgon nastąpił z przyczyn naturalnych lub też w związku z brakiem możliwości ustalenia danych denata, sprawa trafi do umorzenia, a on, po góra tygodniu, wróci do Białegostoku.

Podróż ciągnęła się niemiłosiernie. Ford mondeo komisarza z 2007 mozolnie pokonywał kolejne kilometry krajowej ósemki, wypełnionej o tej godzinie po brzegi ciężarówkami. W pewnych momentach Czachor miał po prostu ochotę ustawić na dachu niebieskiego koguta. Nie miał jednak ani chęci, ani chyba wystarczających umiejętności, aby manewrować pomiędzy ciągnącymi się z obydwu stron sznurami samochodów na wąskiej i dosyć krętej drodze. Dodatkowo denerwował go fakt, że to wszystko można było kiedyś zmienić. Przecież były plany. Gdyby wtedy powstała obwodnica Augustowa, dziś zapewne mieliby piękną, szeroką, dwupasmową drogę od Białegostoku aż do granicy z Litwą. Niestety grupa ekologów, nazywana przez Czachora ekoterrorystami, zniszczyła marzenia komisarza i wielu innych podlaskich kierowców, organizując protesty i przywiązując się do drzew. Artur nie rozumiał ich postulatów, nie rozumiał przedkładania życia zwierząt nad życie i bezpieczeństwo ludzi. Mało kto to rozumiał. Szkoda tylko, że ktoś kto był wtedy na górze się ugiął –  pomyślał komisarz mijając, drugi już tego dnia, wypadek. A ptaszki, boberki i inne żyją długo i szczęśliwie, kurwa–  zaklął w myślach.
Po prawie trzech godzinach uporczywej jazdy wreszcie zaparkował przed budynkiem Komendy Miejskiej Policji w Suwałkach. Wszedł do środka, pokazał siedzącej na recepcji młodej policjantce legitymację i wyjaśnił jej, że ma być tutaj konsultantem z ramienia Komendy Wojewódzkiej. Dziewczyna podniosła słuchawkę i wybrała numer. 
– Koledzy zaraz do pana zejdą –  powiedziała uprzejmie, kiedy skończyła rozmawiać.
– Dziękuję. –  Uśmiechnął się do niej.
Po paru minutach w przeszklonych drzwiach pojawiło się dwóch, ubranych po cywilnemu, mężczyzn. Jeden był na oko w wieku Czachora, drugi jakieś pięć lat młodszy.
– Cześć, Przemek jestem. –  Wyciągnął rękę starszy z policjantów.
– Artur. –  Czachor uścisnął mu dłoń.
– Maciek –  przedstawił się drugi.
Komisarz przywitał się, po czym spojrzał pytająco na kolegów "po fachu". Spodziewał się raczej przywitania przez naczelnika wydziału niż przez dwóch, znajdujących się zapewne pośrodku hierarchii, funkcjonariuszy. Przemek spojrzał na zegarek.
– Słuchaj, Artur –  zwrócił się do komisarza. –  Sorry, że tak, ale dochodzi już czwarta, a my jesteśmy umówieni z patologiem. Pojedziesz teraz z nami, a kawka, herbatka, ciasteczka będą później, ok?
– Tak, jasne. Chodźmy.
Wyszli tylnym wyjściem na parking służbowy. 
– Samochodem jesteś? 
Artur pokiwał głową.
– Jak wrócimy, to możesz sobie tutaj przestawić – rzucił, otwierając zaparkowaną srebrną kia'e ceed,  w zasadzie chyba taką samą, której Czachor używał w Białymstoku.
Jak tak dalej pójdzie, to te samochody przestaną być już "tajne"–  przemknęło mu przez myśl. 
Jechali około pięciu minut, co w porównaniu z niedawną podróżą, wydało się Arturowi zaledwie krótką chwilką. Zajął miejsce z tyłu. Był tu gościem i dobrze o tym wiedział. Nie miał zamiaru się wtrącać. Będą prosić o pomoc –  spróbuje pomóc. Nic więcej.
Zaparkowali na małym parkingu z tyłu szpitala wojewódzkiego. Przy wejściu przywitał ich starszy mężczyzna w białym fartuchu. Miał całkiem spory brzuszek oraz przerzedzone siwiejące włosy. Na ich widok szeroko się uśmiechnął.
– Witam panowie! –  Rozłożył szeroko ramiona w przyjacielskim geście. –  Zapraszam, zapraszam.
Każdemu z nich uścisnął dłoń. Zatrzymał się przy komisarzu.
– O!–  Uniósł lekko brwi. –  Widzę mamy kogoś nowego. Zenon Chmielewski, lekarz medycyny sądowej –  przedstawił się.
– Komisarz Artur Czachor, Komenda Wojewódzka.
– Hoho! –  zagwizdał Chmielewski. –  Widzę poważna sprawa z tym kościotrupem, co?–  zwrócił się do policjantów z Suwałk.
Ci popatrzyli tylko po sobie, trochę ze zdziwieniem, trochę z rozbawieniem.
– Dobrze, proszę, proszę. –  Poprowadził ich wąskim korytarzykiem o białych ścianach wgłąb budynku.
Miły facet –  uznał Czachor. W Białymstoku trafiał z reguły na nadętych, posępnych profesorów, którzy traktowali go z wyższością i dużą rezerwą.
Stanęli przed drzwiami do sali sekcyjnej. Doktor Chmielewski wręczył każdemu z nich parę lateksowych rękawiczek oraz maseczkę.
– No. –  zaśmiał się patolog. –  Już myślałem, że będziemy mieli tutaj dużo sprzątania...–  Spojrzał w kierunku, siedzącej przy biurku kobiety, prawdopodobnie jego asystentki. –  A tu proszę, komenda wojewódzka!
Komisarz uśmiechnął się z grzeczności.
– Pani Irenko –  zwrócił się do niej lekarz. –  Pani prokurator dzwoniła, że się spóźni. Wpuści ją pani, dobra?
Asystentka pokiwała tylko głową, po czym wróciła do uzupełniania dokumentów. No pięknie –  pomyślał Artur –  kobieta prokurator. Po prostu super. Zaraz jednak uznał, że to nie do niego będą kierowane ewentualne pretensje, które zapewne się wkrótce pojawią.
Weszli do pomieszczenia, wyłożonego zielonymi kafelkami. Artur nie przepadał za sekcjami, ale zdążył się do nich przyzwyczaić. Podeszli do jednego z metalowych stołów. Znajdowały się na nim starannie ułożone pożółkłe kości. Obok na mniejszym stoliczku, leżały zapakowane w foliowe worki  resztki ubrań. Doktor popatrzył po zebranych i zaczął:
– To co panowie mi tutaj przysłali to najprawdopodobniej szkielet młodej kobiety, najprawdopodobniej do trzydziestego roku życia, wzrost około metra siedemdziesięciu.
Przemek szturchnął lekko Maćka, który zaraz wyciągnął notatnik i zaczął notować. Chmielewski zaczekał chwilę, po czym kontynuował:
– Biorąc pod uwagę stan rozkładu kości, jak i rozkład ubrań, które miała na sobie denatka, mogę stwierdzić, że zgon nastąpił jakieś pięć, góra dziesięć lat temu. Jest to jednak wartość szacunkowa, na którą mogło wpłynąć wiele czynników.
– Przyczyna zgonu? –  zapytał Przemek.
– Najprawdopodobniej... –  Chmielewski podniósł dłoń w górę, a następnie wziął leżącą na stole czaszkę i obrócił ją potylicą w stronę policjantów. –  Najprawdopodobniej uraz czaszki w okolicach potylicy. Widzą tutaj panowie wyraźne pęknięcie. Ofiara albo uderzyła ob coś solidnie, albo, i to jest bardziej prawdopodobne, ktoś ją czymś solidnie uderzył. – Akcentował teraz każde wypowiadane słowo.
– Coś jeszcze?
– Tak –  odparł. –  Jak powiedziałem, jest to najbardziej prawdopodobna przyczyna zgonu. Na kościach rąk oraz żeber znalazłem wyżłobienia świadczące o tym, że przed śmiercią ofiara mogła zostać okaleczona ostrym narzędziem, na przykład nożem. Nie stwierdziłem złamań, ani uszkodzeń w okolicach odcinka szyjnego, więc raczej wykluczyłbym uduszenie, aczkolwiek...–  Spojrzał na policjantów. Ci pokiwali tylko porozumiewawczo głowami.
– Ubrania, które zdjąłem z ciała prześlę do laboratorium. Do Białegostoku, tak? –  zwrócił się do Przemka.
– Tak, do Białego.
– No cóż panowie, więcej wam chyba niestety nie pomogę –  stwierdził, zdejmując maseczkę oraz lateksowe rękawiczki i wrzucając je do metalowego pojemnika. Pozostali poszli w jego ślady.
W pomieszczeniu, znajdującym się przed salą sekcyjną, stała, wyglądająca na czterdzieści kilka  lat, kobieta. Była ubrana w białą bluzkę i ciemne, luźne spodnie. Prokurator –  wywnioskował Czachor.
– O! Witam pani Jolu! Witam serdecznie! –  Ucałował jej dłoń. –  Właśnie skończyliśmy. Raport prześlę na poniedziałek do prokuratury, dobra?
Pokiwała głową, a następnie uścisnęła dłoń każdemu z policjantów.
– Prokurator Jolanta Cieślak –  przedstawiła się Arturowi. –  Pan Czachor, prawda?
– Tak. Komisarz Artur Czachor. Miło mi. –  Uśmiechnął się do niej.
Doktor Chmielewski odprowadził ich na zewnątrz budynku, po czym pożegnał się i wrócił do swoich obowiązków.
– Dobrze, panowie –  odezwała się Cieślak, kiedy zostali sami. –  Jaki mamy plan?
– No, myślę, że najpierw zaczniemy od okolicznych mieszkańców. Trzeba pojeździć, popytać.  Może ktoś coś będzie wiedział –  zaczął tłumaczyć Przemek. –  Potem, jeżeli to nic nie pomoże, zajmiemy się zaginięciami z ostatnich dziesięciu lat.
Prokurator westchnęła.
– Dużo tego.
– Wiem, ale może akurat coś podpasuje –  stwierdził z entuzjazmem policjant. –  A jak nie, to...–  zwiesił głos.
– Umorzymy –  dokończyła za niego. –  Tylko, panowie... –  zwróciła się do nich. –  Wiecie, że sprawa jest... hmmm... jakby to powiedzieć... polityczna. Nie lubię tego słowa. Wiecie, kto buduje się na tej działce i wiecie, że trup nigdy nie wygląda dobrze. Za rok będą wybory i wiecie, że to różnie może być –  spojrzała na nich wymownie.
Artur nie do końca zrozumiał, o co jej chodziło. Postanowił, że dopyta się o to później nowych kolegów.
– Tak, tak. Oczywiście –  potwierdził Przemek.
– Tak rozumiecie, dyskretnie, z wyczuciem, żeby pismaki się nie dorwały –  powiedziała ściszonym głosem. –  Rozumiemy się?
– Tak jest.
– A pan, komisarzu –  zwróciła się do Czachora. –  Ma pan jakiś pomysł?
Zastanowił się chwilę nad tym, co powiedział Przemek. Wszystko się zgadzało. Zrobiłby zupełnie tak samo.
– Nie –  odparł. –  Myślę, że na początek zrobimy to, co zaproponował kolega.
– Dobrze –  uśmiechnęła się. –  W takim razie zostawiam panów. Chciałabym w poniedziałek już coś mieć –  dodała udając się do zaparkowanego w pobliżu mercedesa.


=> Rozdział III

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.