sobota, 6 maja 2017

Fundamenty - Rozdział XXXII

Rozdział może zawierać elementy nieodpowiednie dla osób poniżej 18. roku życia.

– No dobrze, rozumiem, że zatrzymaliście Szymańskiego, bo próbował uciekać. Do tego w piwnicy jego domu znaleźliście trochę kartonów z papierosami pochodzącymi z przemytu –  mówiła prokurator Cieślak.
– Trochę... – szepnął Przemek, kręcąc z irytacją głową i jednocześnie spoglądając z ukosa na kobietę.
– Ale chyba macie coś jeszcze? – Odwróciła wzrok w kierunku podinspektora Górskiego. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że próbuje sobie ułożyć teraz w głowie wszystkie informacje,  o których przed chwilą się dowiedział.
Naczelnik nie wiedząc, co powinien jej odpowiedzieć, spojrzał znacząco w kierunku trójki siedzących naprzeciwko niego policjantów. Maciek i Przemek również popatrzyli po sobie. Tylko Czachor wydawał się być w ogóle niezainteresowany tym, co działo się wokół niego. 
Siedział ze spuszczoną głową i tylko od czasu do czasu zerkał na akurat mówiącą osobę. Cały czas myślał o wczorajszym wieczorze. Próbował przestać, skupić się. Ale po prostu nie potrafił. 
Miał wrażenie, że wszystko zepsuł. Definitywnie zniszczył. Kiedy wyszedł wczoraj od Małgosi, czuł się jak skończony kretyn. Przecież to musiało ją straszliwie zaboleć. Wiedział, że chciała to z nim zrobić już od jakiegoś czasu. Nie robiła jednak ze względu na niego. Czekała. Dawała mu szansę na pozbycie się tych jego pieprzonych obaw i lęków. Czemu on do cholery musiał taki być? Miał już trzydzieści jeden lat. Chyba każdy w jego wieku miał to już za sobą. Tylko nie on. Czuł się teraz jak taki palant, takie kompletne zero. Nawet jak mu się już coś udawało, to i tak musiał to, prędzej czy później, spieprzyć. Jak on to mógł w ogóle spieprzyć?

Kiedy wsiadł wczoraj do samochodu spojrzał w lusterko. Czemu ty, kurwa, musisz taki być? – zapytał na głos sam siebie. Popatrzył jeszcze raz na swoje odbicie, a następnie kilkukrotnie uderzył z całej siły w kierownicę.
– Ty jebany debilu! Ty pierdolony jebany debilu! – krzyczał.
Gdyby ktoś go wtedy zobaczył, uznałby go pewnie za jakiegoś wariata. I chyba by się zbytnio nie pomylił. Bo tylko skończony wariat, mógłby zrobić coś takiego. Wyjść w taki momencie. Powiedzieć: "Sorry, muszę już iść. Taka praca" i wyjść. Po prostu wyjść. Zostawić ją tam samą. Taką rozpaloną, taką piękną, zmysłową. Kogoś, kto był tam tylko dla niego. To tak, jakby wykopać skrzynkę ze złotem, a następnie ją zostawić. Tak mógł zrobić tylko wariat. 
Jadąc na komendę próbował się uspokoić. Wmawiał sobie bezskutecznie, że wcale się na niego nie zezłościła, że zrozumiała, że nie było jej przykro. Ale czy gdyby on był na jej miejscu, to czy jemu nie byłoby przykro? Gdyby ktoś go tak potraktował... Rozpalił namiętność, a potem gwałtownie ją zgasił, jak gdyby nigdy nic. Jadąc na Pułaskiego cały czas o niej myślał. O tym jak bardzo ją zranił. Zastanawiał się, co teraz robi. Kiedy pomyślał, że może przez niego płakać... 
Zawsze starał się być w porządku w stosunku do innych ludzi. Dzisiaj miał jednak wrażenie, że nie zachował się ani trochę w porządku. Zachował się jak ostatni prosiak, cham, buc. Z drugiej jednak strony, gdyby nie pojechał porozmawiał z synem Szymańskiego przez resztę nocy dręczyłyby go zapewne podobne wyrzuty sumienia. 
Chłopak od ponad dziesięciu lat przechodzi ogromny dramat, a on kazałby mu czekać do rana... Kiedy wysiadał z samochodu wydawało mu się, że czego by nie zrobił i tak byłoby źle. Po prostu miał takie popieprzone życie...
– Artur wczoraj przesłuchał syna Szymańskich – odezwał się po chwili ciszy Wojciechowski.
Komisarz na dźwięk swojego imienia wyrwał się z odrętwienia. Nie wiedząc jednak do końca o czym mowa, spojrzał pytająco na Przemka.
– Mamy już może protokół? – zapytała Cieślak.
Podkomisarz szturchnął Czachora w ramię. Ten otworzył usta chcąc coś odpowiedzieć, ale nadal nie wiedział, czego od niego oczekują. Bolała go strasznie głowa. Pulsujący ból przeszywał okolice skroni. Chciało mu się spać. Co chwila ziewał, przymykając oczy. Do tego wydawało mu się, że dzisiaj jest niemiłosiernie gorąco. Słowa docierały do niego jak przez mgłę. Poczuł, że jest cały spocony. Co chwilę wycierał dłonie o materiał spodni. Miał wrażenie, że za chwilę albo zwymiotuje, albo zemdleje. 
Do pensjonatu wrócił wczoraj dobrze po drugiej. Przez większą część nocy nie dał rady zasnąć. Cały czas myślał o Małgosi. Udało mu się zdrzemnąć dopiero około piątej nad ranem. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż wpadające przez okno promienie letniego słońca skutecznie utrudniały mu odpoczynek. Na śniadanie zjadł tylko połowę bułki z marmoladą, ponieważ po przebudzeniu męczyły go mdłości. Spróbował nawet napić się kawy, jednak po dwóch, z trudem przełkniętych, łykach musiał zrezygnować, gdyż miał wrażenie, że w przeciwnym razie zwróciłby zjedzoną przed chwilą bułkę. Zastanawiał się nawet, czy nie zostać dzisiaj w pensjonacie. 
Przespałby się jeszcze trochę, potem pojechałby do miasta, kupiłby ogromny bukiet róż i poszedłby ją przeprosić. Nawet na kolanach, jeżeli trzeba by było. Był gotowy zrobić wszystko, byleby tego nie kończyć. Obawiał się jednak, że jego wczorajsze zachowanie mogło już wszystko definitywnie przekreślić. 
Ostatecznie jednak zdecydował się pojechać na komendę. Miał tutaj przecież pracować. Pracować, a nie biegać za kobietami – powtarzał. – Jeżeli nie będzie już chciała, to trudno. Może nie jest dla ciebie – próbował sobie wmawiać. 
Nie potrafił już jednak. Nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Nie umiał o niej zapomnieć. Cały czas, mimo usilnych prób skupienia się tylko na pracy, o niej myślał. Łudził się, że jeszcze nic nie jest skończone, że wszystko można jeszcze naprawić. 
– Z miny pana komisarza wnioskuję, że nie mamy – stwierdziła charakterystycznym sobie tonem prokurator. 
– Znaczy... – odezwał się w końcu. 
Próbował się teraz maksymalnie skupić. Musisz to zrobić – mówił sobie. – Ktoś czeka na prawdę, na sprawiedliwość. Tak, musiał to zrobić. Dla tych ludzi. Jego osobiste problemy nie mogły sprawiać, że ktoś, być może nigdy, nie dowie się, co stało się z jego ukochaną osobą. Był policjantem. Miał służyć ludziom. Służba wymaga poświęceń i wyrzeczeń. I to właśnie musiał w tym momencie zrobić. Zapomnieć o tych wszystkich swoich problemach. Choćby na chwilę. Do czasu, kiedy wyjdzie z komendy. Tak. Musiał to zrobić.
Cieślak popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
– Prosimy, komisarzu – zachęciła go, jakby nawet się uśmiechając, bez nuty właściwej jej ironii i poczucia wyższości.
– Chłopak... – Otworzył notatnik. – Karol Szymański, osiemnaście lat – przeczytał. – W 2005 roku, czyli wtedy kiedy zaginęła jego matka Katarzyna Szymańska, miał siedem lat. Jest przekonany, że w dniu zniknięcia między kobietą, a jej mężem Pawłem Szymańskim doszło do dużej kłótni. 
– Ale z tego co rozumiem – przerwała mu – to w tym domu cały czas dochodziło do jakichś awantur.
– Owszem – odpowiedział po chwili namysłu. – Ale według Karola Szymańskiego tego dnia, to jest 14 marca, kłótnia miała szczególnie burzliwy przebieg. Chłopak ostatni raz widział matkę, kiedy ta odprowadzała jego i jego siostrę Marzenę Szymańską do ich pokoju na górnej kondygnacji budynku. Katarzyna Szymańska miała być wówczas zakrwawiona, z podbitym okiem, a jej ubranie miało być poszarpane, co jednoznacznie wskazuje na to, że doszło do rękoczynów.
– Jeżeli chłopak mówi prawdę – wtrąciła Cieślak.
– Zeznał także – kontynuował. Nie chciał się wdawać z tą kobietą w żadną dyskusję. Nie teraz. –  że słyszał później kilkukrotnie głośny huk.
– Nasza ofiara nie miała chyba ran postrzałowych? – Spojrzała na niego pytająco.
– Nie potrafił jednak określić, jakiego rodzaju był to huk – odparł komisarz. – Być może był to odgłos padającego na ziemię ciała bądź uderzenia jakimś narzędziem.
– Poza tym, kula mogła nie naruszyć kości – zauważył Przemek.
– No ale technicy przecież przesypali ziemię przez sito, tak? – zapytała protekcjonalnym tonem.
– Mógł ją przecież postrzelić z wiatrówki – Bronił się podkomisarz. – Śrut rozpada się wtedy na drobniutkie kawałeczki. Wówczas są marne szanse, żebyśmy go znaleźli.
– Jak zwykle za dużo "może", "mógł" i tym podobnych – stwierdziła z wyższością prokurator.
Czachor odniósł wrażenie, że jej głos działa dzisiaj na niego dzisiaj wyjątkowo drażniąco. Cały czas starał się jednak pamiętać, aby nie wdać się z nią ani nikim innym w żadne słowne potyczki, dopóki nie będzie to konieczne.
– Przy szkielecie znaleźliśmy empe trójkę – odezwał się Górski. – Pokazałeś ją chłopakowi? –  zwrócił się do Artura.
– Pokazałem mu zdjęcia empe trójki i ubrań, które miała na sobie ofiara. Chłopak jednak twierdzi, że matka nie miała takiego urządzenia – przyznał. – A co do ubrań, to nie potrafił określić, czy należały do zaginionej.
– Czyli nie mamy nic, oprócz paru kartonów z papierosami –  podsumowała beznamiętnie Cieślak.
Artur poczuł, że coś się w nim gotuje. Jak to, kurwa, nic? – pomyślał ze złością. To po co wczoraj przyjeżdżał tutaj wieczorem, siedział do późna i być może przy okazji spierdolił najpiękniejszą rzecz jaka mu się w życiu przytrafiła? Po to, żeby te wredne babsko powiedziało teraz coś takiego?! Przecież nawet nie zdążyli przesłuchać głównego podejrzanego. Więc co niby mogli takiego mieć?! Rozumiał, że zeznania kogoś, kto w chwili zdarzenia miał siedem lat, to nie jest jakiś niezbity dowód, ale... Nie powinna była tak mówić. Miał ochotę coś jej odpowiedzieć. Zapytać co ona, niby zrobiła, co ona ma. 
Działo się z nim chyba coś niedobrego. Zawsze panował nad swoimi emocjami. Nigdy ich przecież nie okazywał na zewnątrz. Teraz jednak z trudem powstrzymał się od wygarnięcia tej bezczelnej wrednej pizdowatej babie tego, co niej sądził.
– Myślę, że teraz powinniśmy przesłuchać Pawła Szymańskiego – odparł ze spokojem, biorąc przy tym głęboki oddech.
Musisz nad sobą panować – powtarzał w myślach. – Nie daj się sprowokować. Nie pokazuj, że coś jest nie tak. Innym nic do tego.
– Dobrze – odpowiedziała po chwili. – Ale wiecie, że jeżeli nie dacie mi czegoś nowego, to będziecie musieli go wypuścić? Żaden sąd za kilka karto...
– Wiemy – przerwał jej zirytowany komisarz, jednocześnie podnosząc się z krzesła. 
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Czachor przez chwilę nawet zastanawiał się nad wdaniem się z prokurator w dyskusję, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Ktoś tu musi być mądrzejszy –  pomyślał. W tym samym momencie odwrócił się i bez słowa ruszył do drzwi.
– Idziecie? – zapytał z nieskrywanym zniecierpliwieniem, kiedy chwycił za klamkę.
Spojrzeli po sobie nieco skonsternowani zachowaniem komisarza.
– Idziemy – odparł po chwili Przemek, wstając energicznie.
Chyba tylko on go rozumiał...         
Czachor szybkim krokiem pokonywał kolejne metry wąskiego korytarzyka, prowadzącego do pokoju przesłuchań. Tego cholernego, pieprzonego, wąskiego w chuj korytarzyka. Ile razy już nim szedł odkąd tutaj przyjechał? Kilka. I co z tego wynikło? Które z przesłuchań przyczyniło się do tego, żeby zrobili chociaż krok naprzód w tej cholernej sprawie. Cały czas błądzili. Babrali się w jakiś brudach.
Owszem, udało im się złapać pedofila i kobietę, która "użyczała" mu dziecka, znajdującego się pod jej opieką. Przy okazji pewnie narazili się grupie najporządniejszych, najuczciwszych, najsprawiedliwszych i najbardziej prawowitych obywateli w tym kraju. I pewnie przy bliższej, bądź dalszej okazji się o tym dobitnie przekonają. Zresztą, nawet tej sprawy nie udało im się do końca zamknąć. Przybysz i młody Strzeliński trafili do aresztu, ale poseł – człowiek, który finansował chore fantazje swojego zboczonego synalka, nadal pozostawał na wolności. Nie złożono nawet wniosku o uchylenie immunitetu. Komisarz miał niepokojące przeczucie, że ten drań po prostu się im wywinie.
Echo jego kroków brzęczało w bolącej niemiłosiernie głowie. Oddychał ciężko. Wszystko go drażniło. Zapach. Kolor ścian. Te wąskie przejście. W pewnym momencie, nie wiedząc nawet do końca kiedy, uderzył pięścią z całej siły w ścianę. 
Był wciekły. Miał już dosyć tego miejsca. Chciał wracać. Z powrotem do Białegostoku. Pieprzyć to – myślał teraz. Przyjechał tu wczoraj w wolnym czasie. Spierdolił taki piękny moment w swoim życiu. A na koniec usłyszał, że nic nie robi, że nic nie ma. Wszystko to brał do siebie. Słowa prokurator Cieślak odbierał tak, jakby były wymierzone wprost w niego, w jego osobę, jak gdyby chciała mu dopiec, zrobić na złość. Wredna suka – pomyślał o kobiecie. Wszystko było mu już obojętne. Najlepiej niech sami go stąd odeślą. Niech wypierdolą na zbity pysk. Jak Szymański się nie przyzna, to nawet nie będzie ruszał sprawy od tego kutasa z czarnego bmw. „Nie – myślał –  koniec tego. Koniec tego angażowania się. Koniec starania się. Jak coś im się nie podoba, to niech się pierdolą.”
– Ej, ej, ej! – Poczuł, że ktoś ciągnie go za ramię.
Przemek. Weszli do jakiegoś, pustego akurat, pomieszczenia, w którym stało tylko biurko z jasnego drewna i trzy zwyczajne, najprostsze krzesła. Zapewne było to miejsce, w którym również odbywały się przesłuchania. Czachor spojrzał na podkomisarza wzrokiem wściekłego mordercy. Po chwili jednak wyraz jego twarzy złagodniał. Nie chciał, żeby wszyscy wiedzieli o jego problemach. Nie chciał być też niemiłym dla Przemka. On go doskonale rozumiał. Grali w jednej drużynie.  Kłótnia z nim, to było coś, czego potrzebował teraz najmniej.
– Co jest, stary? – zapytał z troską.
– Nic. – Westchnął, odwracając wzrok. – Wszystko jest ok.
Już miał ruszyć do drzwi, kiedy poczuł, że Wojciechowski znowu łapie go za ramię.
– Przecież widzę. Co się stało? – naciskał.
– Nic – odburknął, odwracając się do wyjścia.
– Stary, kurwa. – Zatrzymał go w progu. – Rozumiem, że Cielak cię wkurwiła, ale nie musisz się tak zachowywać. Ja ci przecież nic nie zrobiłem.
Zastanowił się przez chwilę. Powiedzieć mu? Zwierzyć się? To było do niego niepodobne. Nigdy nie mówił nikomu o swoich problemach. To były jego i tylko jego problemy. Ale też nigdy nie pokazywał, że je ma.
– No co jest? – dopytywał się.
– Spieprzyłem. – Cofnął się, zamykając za sobą drzwi, tak aby nikt ich nie słyszał. – Spieprzyłem to wszystko. Rozumiesz, kurwa? – Spojrzał mu prosto w oczy. W pewnym momencie poczuł się tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
– Chodzi o Małgorzatkę? – Nieco uśmiechnął się Przemek. – Słuchaj, stary, laski czasem tak po prostu mają... – próbował bagatelizować. 
– Nic, kurwa, nie rozumiesz – niemal krzyknął. – Spieprzyłem to. Kurwa jebana mać, spieprzyłem! – oddychał ciężko. 
Miał wrażenie, że głowa mu za chwilę eksploduje. Próbował zebrać myśli. Wciąż zastanawiał się, czy powinien w ogóle o tym komukolwiek mówić. Odczuwał jednak dziwną obawę, że sam sobie z tym nie poradzi. To było po prostu śmieszne. Idiotyczne. Radził sobie z widokiem zmasakrowanych zwłok, z widokiem martwych, niczemu winnych dzieci, a nie potrafił poradzić sobie z takim czymś. Próbował się opanować, uspokoić. Dzisiaj jednak nie potrafił tego zrobić. W ogóle.
– Byłem u niej – zaczął powoli. – Weszliśmy do mieszkania. Zaczęliśmy się całować. Rozebrałem ją. Ona mnie. Było... Było... – Poczuł ukłucie z lewej strony klatki piersiowej. – tak... tak... zajebiście. Zajebiście, rozumiesz? 
Przemek patrzył na niego nieco zdziwiony, wyczekując dalszej części opowieści.
– I wtedy – kontynuował Artur – zadzwonił telefon. Pierdolony telefon. Raz. Drugi. W końcu odebrałem. Dzwonił dyżurny. Chciał, żebym przyjechał pogadać z tym chłopakiem. No i rozumiesz, co ja, kurwa, zrobiłem? Jak ostatni palant, ubrałem się i wyszedłem. Zostawiłem ją tam samą. Rozumiesz, kurwa?
Podkomisarz powoli wypuścił powietrze z ust.
– Dzwoniłeś do niej potem, pisałeś? – zapytał po chwili namysłu.
– Nie – odparł.
– To zrób to – odpowiedział szybko. – Nie wiem... Kup bukiet róż. Przeproś ją po prostu. Wytłumacz to wszystko.
Ale ty jesteś debilem – powiedział komisarz w myślach sam do siebie. – Nawet idioto, nie zadzwoniłeś przeprosić. Jesteś po prostu jebanym idiotą.
– I tak na przyszłość – zaczął ostrożnie Przemek – to... to nie przyjeżdżaj. Chłopak zaczekałby do rana. Naprawdę, nic by się nie stało... – Popatrzył na niego, jak gdyby obawiał się jakiegoś wybuchu z jego strony.
"Zaczekałby do rana. Nic by się nie stało" – powtórzył ze złością komisarz. – Czyli nawet ty jesteś przeciwko mnie... – pomyślał o stojącym przed nim podkomisarzu. – Ciekawe czy tak byście mówili, gdybym nie przyjechał. Ciekawe co by powiedziała ta wredna jędza...
– Może... – odezwał się znowu, odczuwając jednocześnie ulgę, że jego poprzednie słowa nie wywołały u komisarza jakiegoś kolejnego napadu wściekłości. – Może wziąłbyś dzisiaj wolne, co? Spałeś w ogóle? Nie wyglądasz najlepiej.
– Dam radę – odparł niemal od razu i wyszedł z powrotem na korytarz.
Mijając próg dodał po cichu, tak że nikt go nie słyszał:
– Jakoś muszę...

Pod salą czekał już na nich Maciek. Po pani prokurator nie było ani śladu. I niech potem spróbuje coś jeszcze powiedzieć – pomyślał nadal zdenerwowany komisarz. 
Szymański był wewnątrz. Siedział, nerwowo rozglądając się po pokoju. Czyli masz coś na sumieniu, pijaczku – uznał Czachor, a po chwili sam siebie zganił. Nie mógł tak myśleć. Dla niektórych ludzi sam widok policjantów jest stresujący, a co dopiero zatrzymanie. Był zły, ale nie powinien się wyładowywać na tym człowieku, czegokolwiek by tamten nie zrobił. Musiał zachować profesjonalizm. Coś co do tej pory przychodziło mu z, niespotykaną u większości jego kolegów, łatwością. Przemek, podobnie tak jak jego partner z Białegostoku – Borowski, bywał zbyt porywczy. Czym innym było odgrywanie złego gliny, a czym innym zwykła przysłowiowa jazda bez trzymanki. Czachor natomiast zawsze zachowywał obojętność. Nie pokazywał, po czyjej stronie stoi. Interesowała go tylko prawda. To co naprawdę się wydarzyło. Suche fakty. Zero emocji. 
Czasem oczywiście trzeba było coś zagrać. Powiedzieć do podejrzanego: "Słuchaj ja cię nawet rozumiem. Nie mam nic do ciebie. W zasadzie, to gramy do jednej bramki. Obaj chcemy, jak najszybciej to wszystko zakończyć". Ale nigdy nie pozwalał sobie na przekraczanie jakichkolwiek granic. Nigdy nie zastraszał. Jeżeli przeklinał, robił to z umiarem. Uważał, że tak po prostu należy się zachowywać w oficjalnej sytuacji, którą było przesłuchanie, z którego sporządzano protokół. Inne zasady gry oczywiście obowiązywały poza komendą, tak jak na przykład w przypadku rozmowy z tym świrem Teodorczykiem. Jednak nawet wtedy Artur pilnował, aby nie zrobić kroku za daleko. 
Doszedł do nich Przemek. Przez chwilę w milczeniu obserwowali Szymańskiego. Dopóki nie masz dowodów, gość jest niewinny – powtarzał sobie komisarz, obserwując grubawego mężczyznę, który właśnie ocierał wielką tłustą dłonią pot z czoła. –  Jesteś zły, ale to są twoje prywatne sprawy. Teraz jesteś w pracy.
Popatrzył pytająco na podkomisarza.
– Pójdę z Maćkiem – powiedział, czując na sobie jego wzrok.
– Mogę iść – odparł pospiesznie komisarz.
Nie chciał, aby jego poranne zachowanie doprowadziło do odsunięcia go na boczny tor. Zresztą, i tak już się na nim znajdował... W końcu go tutaj odesłali.
– Młody musi się uczyć. – Zaśmiał się delikatnie Wojciechowski, jak gdyby próbując rozładować napiętą atmosferę. – Ty się poprzyglądaj i powiesz potem, co o tym sądzisz, ok? 
– Ok... – odpowiedział niemal bezgłośnie.
– Dobra. Młody, idź do środka. Ja za chwilę do ciebie przyjdę.
Kiedy aspirant zniknął za drzwiami pokoju przesłuchań, Wojciechowski zwrócił się do  wpatrującego się w lustro weneckie komisarza:
– Słuchaj – zaczął pewnie – nie możesz tego robić w takim stanie...
– Ok – przerwał mu Czachor. – Przecież mówię, że rozumiem.
– Najlepiej by było, gdybyś... Gdybyś urwał się dzisiaj z roboty. Naprawdę nie ma sensu, żebyś w takim stanie...
– Dam radę – odparł ze stanowczością w głosie.
Przemek otworzył usta, tak jakby miał mu coś odpowiedzieć, ale najwyraźniej w ostatniej chwili zrezygnował i także ruszył w stronę pokoju.
– Powiesz potem co o tym sądzisz – dodał.
– Mhm... – wybąknął smętnie, kiedy podkomisarz zniknął za drzwiami. 
Przesłuchanie rozpoczęło się od standardowych formułek. W tym czasie Czachor wyciągnął swojego smartfona. Odblokował ekran. Po chwili namysłu wszedł w sms'y. Utworzył nową wiadomość. Jako adresatkę dodał Małgorzatę. Powinien był to już zrobić wczoraj. Zadzwonić, wytłumaczyć wszystko. Teraz jednak nie czuł się na siłach, aby prowadzić rozmowę. Musiał coś napisać. 
Tylko co? – zastanawiał się. Zastygł z gotowymi do pisania palcami nad dotykowym wyświetlaczem telefonu. Próbował coś wymyślić, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał znowu zabrzmieć jak jakiś idiota. Jesteś idiotą, więc jak niby masz zabrzmieć? – pomyślał zły sam na siebie. Zaczął powoli:
Małgosiu, bardzo Cię przepraszam za wczoraj...
Co dalej? Nie, to brzmi idiotycznie, tak strasznie nienaturalnie – stwierdził, kasując napisane przez siebie zdanie. Znowu poczuł przeszywający ból w skroniach. Dodatkowo zrobiło mu się strasznie sucho w gardle. Na widok plastikowych kubeczków z wodą, stojących po drugiej stronie lustra weneckiego, momentalnie zachciało mu się pić. Do tego ta gorąc... Skup się – powtarzał w myślach. – Nawaliłeś, to teraz musisz chociaż jakoś ładnie ją przeprosić.
– Dobrze, panie Szymański. – Dobiegł go głos Króla, wydobywający się z głośniczka. –  Przejdźmy do pierwszego pytania. Dlaczego próbował pan wczoraj uciekać?
Czachor popatrzył uważnie na mężczyznę. Milczał, nerwowo wiercąc się na krześle i spoglądając w różne strony. Może rzeczywiście ma za uszami coś znacznie więcej niż kartony z fajkami –  pomyślał komisarz. 
Wrócił do pisanego przez siebie sms'a. Nie miał pojęcia, jak powinien to zrobić. W ogóle powinien był to robić w taki sposób? Pisząc sms'a? Tak się chyba nie powinno kogoś przepraszać. Kogoś, kogo się tak bardzo skrzywdziło. Kogoś tak wspaniałego, wyjątkowego. Zdecydowanie nie powinno się. No ale co w takim razie powinien zrobić? Wdrapać się na klęczkach na piętro, na którym mieszkała, z bukietem róż w zębach? Zaczął nerwowo obracać telefon w dłoniach. Co robić? Co robić? – powtarzał cały czas to pytanie.
– Panie Szymański? – Znów usłyszał głos, tym razem, Przemka.
Spojrzał jeszcze raz na smartfona. Nie. Tak nie wypadało. Chyba rzeczywiście zostawał mu już tylko wariant z bukietem róż. Przez moment delikatnie się uśmiechnął. Zresztą, dla niej mógł zrobić wszystko. Byleby tylko mu wybaczyła. Westchnął, chowając telefon do kieszeni. Teraz musiał się skupić. Bez względu na to jak bardzo ją kochał, jak bardzo mu na niej zależało, musiał chociaż na chwilę stać się starym zimnym profesjonalnym Czachorem.
– Przecież już mówiłem – odburknął na pytanie podkomisarza Szymański.
– Dobrze, ale chcielibyśmy usłyszeć jeszcze raz odpowiedź na to pytanie – odpowiedział mu uprzejmie Król.
– No te... – Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego. – Te no... fajki miałem.
– Mówi pan o papierosach, zgadza się? – upewniał się aspirant.
– Ta.
– Nie uciekał pan chyba jednak z powodu posiadanych papierosów.
– No przecież wiecie. – Mężczyzna popatrzył na Wojciechowskiego, oczekując zrozumienia.
Podkomisarz jednak na razie nie wtrącał się do rozmowy.
– Co to były za papierosy, panie Szymański? – naciskał Maciek.
Szymański po raz kolejny nerwowo rozejrzał się po pokoju, wycierając przy tym wielkie krople potu z czoła. Czując jednak na sobie wzrok policjanta oraz będąc świadomym o braku możliwości ucieczki z tej sytuacji, wykrztusił z siebie wreszcie:
– No ruskie... 
Po chwili dodał jeszcze:
– Przemycane.
– Ale z tego co wiem – mówił Król – to moi koledzy nie przyszli do pana z zamiarem dokonania przeszukania. Dlaczego więc pan właściwie uciekał? – Nadal nie odpuszczał.
– Tak jakoś... tego – wydukał, biorąc do ręki plastikowy kubeczek.
Czachor zauważył, że mężczyźnie drży ręka. Zastanawiał się, czy jest to efekt stresu, czy też przymusowego odstawienia alkoholu. A jeżeli stresu – to czym spowodowanego? Obawą przed odpowiedzialnością za handel kontrabandą czy może za coś więcej?
– Ok – odpowiedział aspirant, kiedy ten skończył pić. – Wierzę panu.
Po twarzy Przemka przemknęło zdziwienie. 
Próbuje go podejść – zauważył komisarz. Chce, żeby facet się uspokoił, żeby poczuł się pewnie. Wtedy jest większa szansa, że popełni jakiś błąd. Powie coś, czego nie powinien. Dobry jest ten młody – stwierdził z uznaniem Czachor. Rzeczywiście, w aspirancie Królu widział troszeczkę samego siebie. Spokojny, stonowany. W zasadzie to nawet profesjonalny. Może tylko za mało pewny siebie. Za rzadko się udziela. Ale ma jeszcze czas –  pomyślał Artur. Jak to mówią – wyrobi się.
Sam podejrzany również wydawał się być zaskoczonym. I to już powinno dać im do myślenia –  stwierdził komisarz, cały czas uważnie obserwując zachowanie mężczyzny. Skoro mówił prawdę, to dlaczego miałby się dziwić temu, że mu wierzą? 
– Czyli... – Popatrzył na stojący przed nim prawie pusty kubek. – Mogę już... – Spojrzał na aspiranta.
– To nie jest takie proste – odpowiedział, doskonale wiedząc, o co ten chce zapytać. – Przemyt papierosów bez polskich znaków skarbowych i handel nimi w takich ilościach to przestępstwo, panie Szymański. Na razie musimy zaczekać na decyzję prokuratora, co do zarzutów, które panu przedstawi – poinformował, dodając po chwili: – Korzystając jednak z okazji, chcielibyśmy teraz przejść do sedna sprawy, czyli porozmawiać o tym, o czym nie chciał pan z nami wczoraj porozmawiać.
Strach. Chwilowy, ale jednak dla kogoś kto przeprowadził już sporo przesłuchań, dostrzegalny nawet zza lustra weneckiego. Czachor zastanawiał się czy jego koledzy też zauważyli reakcję mężczyzny.
– Nie chciałby pan wiedzieć o czym? – zapytał Maciek, nieco udając zdziwienie.
– No że niby co? – odburknął, spoglądając na nich spode łba.
– Rok 2005, marzec 14. – mówi to coś panu? – odezwał się Przemek.
Szymański spojrzał na niego z podejrzliwością. 
– Ja nie mam z tym nic wspólnego – powiedział twardo.
– Z czym? – zapytał Król.
– Ze zniknięciem tej jędzy. – Poprawił się na krześle. Z coraz większą intensywnością rozglądał się po pomieszczeniu, jak gdyby mimo wszystko, szukał z niego drogi ucieczki.
– Ma pan na myśli swoją żonę Katarzynę Szymańską?
– No a kogo? – Nachylił się w kierunku siedzących naprzeciwko niego policjantów. – Przecież mnie już szmuglowaliście za to – powiedział z wyrzutem.
– Jeżeli już coś – zaczął powoli Wojciechowski – to maglować, a nie szmuglować. Szmuglował to pan fajki przez granicę. Policja to co najwyżej pana przesłuchiwała.
– Przesłuchiwała! Ot! – krzyknął, uderzając dłonią w blat stołu, za którym siedział. – W pierdlu mnie, skurwysyny zamknęły! – Momentalnie zrobił się cały czerwony na twarzy.
– Po pierwsze, to żadne skurwysyny, tylko policjanci. Po drugie, zacznij odpowiadać na pytania, bo twoja sytuacja jest dosyć nieciekawa, wiesz? – Podkomisarz uśmiechnął się do niego złośliwie.
Czachor miał nadzieję, że Przemek chociaż podczas przesłuchania rejestrowanego kamerą zachowa pewien umiar. Nie chciałby sytuacji, w której podejrzany oskarżyłby ich o zastraszanie albo znęcanie się. Co prawda on, jako gość, nie miałby zapewne większych kłopotów z tego tytułu, ale zawsze wolał unikać takich sytuacji.
– Panie Szymański – zwrócił się do niego Król. – ponieważ pojawiły się pewne nowe okoliczności, chcielibyśmy porozmawiać o pańskiej żonie. Oczywiście nie jest pan o nic podejrzany – uspokoił go. – Proszę wybaczyć miejsce, w którym musimy rozmawiać, ale sam pan rozumie. – Uśmiechnął się przyjacielsko.
Dobrze – ocenił Artur. Powiedzieli mu, że nie jest podejrzanym, co było prawdą, jeżeli spojrzeć na definicję z kodeksu postępowania karnego. Nie znaczyło to oczywiście, że o nic go nie podejrzewali. Gość teraz będzie myślał, że jest bezpieczny, że nic mu nie grozi. Może nawet pomyśli, że policja podejrzewa kogoś innego. Istniała zatem duża szansa, patrząc dodatkowo na poziom inteligencji Szymańskiego, że palnie coś, co go pogrąży. 
– A ja nie muszę chyba z wami o tym rozmawiać – odparł, będąc raczej nie do końca pewnym tego, co mówił.
– Ale dlaczego nie chciałby pan z nami rozmawiać? – zapytał aspirant. – Nie zależy panu na odnalezieniu żony? – Popatrzył mu prosto w oczy.
Mężczyzna wzdrygnął się.
– Hmm? – Nie dawał za wygraną.
– A po chuj mi ta baba durna? Gówniara jedna i tyle – stwierdził.
– Dlaczego tak pan mówi o swojej żonie?
– Bo to prawda sama. Wredne babsko było i tyle – prychnął. – Wiecznie coś jej nie pasowało. Ja ją, kurwa, z tym bękartem przyjąłem. Dałem, kurwa, dom. Ożeniłem się z nią, kurwa. A ona, kurwa, pizda jedna nigdy tego docenić nie potrafiła. Wiecznie, kurwa, ruchała się za plecami z  innymi!
– Kogo pan miał na myśli mówiąc o nim, że jest bękartem?
– No jak kogo? – Spojrzał na nich zdziwiony, a następnie uśmiechnął się szeroko, pokazując przy tym swoje pożółkłe od palenia papierosów i braku higieny zęby. – To rodzice Kasiuni nie powiedzieli już wam, że ten gówniarz jest bękartem?
– O kim pan mówi? – dopytywał Król.
– No jak to o kim? – Wyszczerzył swoje obrzydliwe zęby jeszcze bardziej. – O Karolu przecież. Jeszcze, kurwa, zgodziłem się dać gnojkowi swoje nazwisko –  burknął ze złością.
Cholera, to jest jego ojczym – zaniepokoił się nieco komisarz. To komplikowało sprawę. Jeżeli chłopak wiedział, że Szymański nie jest jego ojcem, to mógł złożyć obciążające go zeznania ze względu na swoją niechęć do niego. W oczach sądu nie będzie to zapewne szczególnie mocno wiarygodny dowód – przyznał Czachor.
– Mówi pan o Karolu Szymańskim? – upewniał się Maciek.
– Ta... Mogę się czegoś... no tego... napić? – Spojrzał już nieco łagodniej na policjantów. – Czegoś no... mocniejszego? – zapytał nieśmiało.
– Nie – zaprzeczył kategorycznie Wojciechowski.
– No a tego... zapa...
– Nie – znów mu odmówił.
– No ale...
– Nie – powtórzył stanowczo.
Szymański popatrzył na niego z urazą.
– Jak opisałby pan swoją relację z synem? – aspirant zadał kolejne pytanie, nie chcąc dopuścić do jakiejś ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy mężczyznami.
– To nie jest mój syn – odpowiedział grubawy pijaczek, nie odrywając swojego wzroku od podkomisarza.
– Z pańskim pasierbem – poprawił się.
– Gówniarz jak gówniarz – stwierdził, z powrotem przenosząc spojrzenie na Króla. – Je, śpi, sra. Nic poza tym. – Odruchowo wzruszył ramionami. Ton jego głosu wskazywał na to, że nie rozumie za bardzo sensu zadanego mu pytania.
– Dochodziło między wami do sprzeczek? Rękoczynów?
Sprytnie – pomyślał Czachor. Maciek próbował ustalić, jakie stosunki panują pomiędzy Szymańskim, a jego pasierbem zanim przedstawi mężczyźnie zeznania chłopaka. Komisarz obawiał się jednak jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony przesłuchiwanego. Będzie ona albo twierdząca – i zapewne zgodna z prawdą, albo też przecząca, ale na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent fałszywa. Szczerze wątpił w to, aby człowiek pokroju siedzącego przed nim wiejskiego pijaczka – nieroba, nie podniósł ani razu ręki na któregoś z członków swojej rodziny.
– A skąd! – niemalże wykrzyknął, unosząc delikatnie ręce w geście protestu. – Ja bym dzieciaka nie uderzył.
– A żonę? – wtrącił się Przemek.
– Też nie – odparł prawie od razu.
– No przecież mówiłeś, że... Jak to tam było? – Zastanawiał się. – O! Że to wredne babsko było. Pizda, co ruchała się z pierwszym lepszym.
– A chuj ci do tego – zwrócił się do Wojciechowskiego. – Moja sprawa z kim ta pizda się ruchała, a z kim nie. – Kończąc, zaczął podnosić się z krzesła. 
Stojący tuż obok Czachora funkcjonariusz spojrzał na drzwi, zastanawiając się, czy już teraz powinien wejść do środka i uspokoić zatrzymanego, czy też jeszcze przez chwilę powinien zaczekać.
– Siadaj! – krzyknął podkomisarz.
Mężczyzna, chyba nieco przestraszony stanowczą reakcją policjanta, z powrotem zajął swoje miejsce.
– No nie mów, że jej nigdy nie wpierdoliłeś. – Próbował zachęcić go do mówienia. – Toż to była pizda, dziwka, kurwa, rura. – Patrzył mu prosto w oczy. – Ruchała się z twoim sąsiadem, z synem twojego sąsiada... Może nawet z twoim ojcem. Żyje jeszcze, prawda? – Uśmiechnął się szeroko. –  Żeby moja kobieta zrobiła mi coś takiego – Dobrał nieco łagodniejszą barwę głosu. – to bym ją chyba po prostu zajebał... No przynajmniej porządnie wpierdolił. Baba musi znać swoje miejsce, co nie?
Szymański spoglądał na niego z coraz większym przerażeniem. Czyżby Wojciechowski trafił w sedno całej sprawy? Czyżby ten siedzący tutaj pijak rzeczywiście zabił swoją żonę? Jeżeli jeszcze okazałoby się, że szkielet, który znaleziono na działce Strzelińskiego należy do Katarzyny Szymańskiej, to sprawa byłaby już w zasadzie skończona – pomyślał Artur. Przyznanie się do winy, zeznania syna i innych członków rodziny oraz zwłoki w zupełności by wystarczyły, aby posłać tego człowieka na długie lata do więzienia.
– Ja jej nic, kurwa, nie zrobiłem! – krzyknął rozpaczliwie, robiąc się jeszcze bardziej czerwonym na twarzy.
Wojciechowski położył przed nim kilka zdjęć odzieży, należącej do Szymańskiej, z widocznymi śladami krwi.
– Jak to jej, kurwa, nic nie zrobiłeś?! – pytał podniesionym tonem. – Patrz na te zdjęcia. Czyje to ubrania? Poznajesz?
Mężczyzna milczał. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
– No co nic nie mówisz?! – naciskał podkomisarz. – Skąd niby ta krew?! Lubiła na ostro? Przecież chyba, kurwa, nie robiłaby tego w ubraniu!
Nadal cisza. Żadnej reakcji. Tylko coraz bardziej zaciśnięte wargi. Szymański niepewnie spoglądał na zdjęcia, jak gdyby się ich bał albo brzydził. 
A co jeżeli on jest niewinny? – przemknęło przez myśl Czachorowi. Każda sprawa ma przecież drugie dno. No prawie każda. Może Szymańska rzeczywiście była niewierną żoną, która zostawiła męża i dzieci. Może nadal żyje, może za jej zniknięciem i ewentualnym zabójstwem stoi kto inny, na przykład kochanek. Dlatego właśnie Artur musiał mieć zawsze dowód. Coś co było oczywiste, niepodważalne.
– Nadal nie chcesz z nami gadać? – kontynuował policjant. – Maciek – zwrócił się do Króla. –  Powiesz mu?
– Pański pasierb Karol Szymański zeznał, że w dniu 14 marca 2005 roku – Czytał z notatnika. –  między panem, a pańską żoną, to jest Katarzyną Szymańską, doszło do awantury. Z zeznań chłopaka wynika, że kiedy ostatni raz widział swoją matkę była ona zakrwawiona, miała podbite oko oraz poszarpane ubranie. Później słyszał już tylko kilkakrotnie głośny huk. Tego samego dnia Katarzyna Szymańska zaginęła. Nie wygląda to dla pana najlepiej, panie Szymański – stwierdził, przyglądając się uważnie mężczyźnie.
Ten jakby pobladł na, czerwonej z nerwów, twarzy. Trzymane przez niego na stole dłonie zaczęły drżeć. Spoglądał to na przesłuchujących go policjantów, to na rozłożone przed nim zdjęcia. Zamrugał kilkakrotnie powiekami.
– Panie Szymański? – Nieco zaniepokoił się aspirant.
W tym momencie mężczyzna zakaszlał tylko kilkukrotnie, po czym odwrócił głowę na bok i zwymiotował wprost na podłogę pokoju przesłuchań.
– Cholera jasna – westchnął, stojący obok Czachora, starszy posterunkowy, sięgając jednocześnie po błękitne winylowe rękawiczki i ruszając do drzwi.

=> Rozdział XXXIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.