środa, 18 stycznia 2017

I nie cieszy się z niesprawiedliwości - cz. II

Lubiła Nazarewicza. Bardzo często ze sobą współpracowali. Ale jeżdżenia z nim, kiedy siedział za kierownicą, po prostu nie znosiła. Za nic miał ograniczenia prędkości, podwójne ciągłe. Szczególnie dzisiaj. Wcześniej przynajmniej zwalniał przed fotoradarami. Iza nie była pewna, ale miała wrażenie, że na wjeździe do Czarnej Białostockiej urządzenie mignęło fleszem, kiedy je mijali. No cóż, naczelnik na pewno nie będzie zadowolony – westchnęła w duchu. Miała świadomość, że chociaż to jej kolega prowadził, w przypadku otrzymania mandatu, oberwie im się obojgu.
Popatrzyła na niego, kiedy po raz kolejny zaczął wyprzedzać pod górkę. Zastanawiała się, czy czuje na sobie jej wzrok. Raczej tak. Pewnie tylko, jak zwykle w takich sytuacjach, ignorował ją.
– Wojtek... – odezwała się nieśmiało, gdy ktoś na nich natrąbił.
Wiedziała, że aspirant próbuje w ten sposób odreagować. Ona też tego potrzebowała. Zdecydowanie. Dzisiaj wieczorem, może jutro, pójdzie na siłownię. Tak. Intensywna godzinka na bieżni dobrze jej zrobi. I jeszcze coś siłowego. Może jakieś szybkie interwały na brzuch... Mogłaby go w końcu porządnie wyrzeźbić – pomyślała. – Arkowi na pewno by się to spodobało. 
– Co? – odburknął Nazarewicz, zerkając na chwilę w jej stronę.
– Przecież wiesz... – westchnęła.
– Nie wiem, pani sierżant – odparł, akcentując wyraźnie dwa ostatnie słowa.

No tak... Była przecież młodsza stopniem. Jakiekolwiek próby zwrócenia mu uwagi zawsze się tak kończyły. Nie masz gwiazdek i do tego jesteś kobietą, więc siedź cicho – to była jedna z pierwszych zasad obowiązujących w tej pracy, którą poznała. 
Wjechali na obwodnicę Wasilkowa. Przyspieszył jeszcze bardziej. Spojrzała na prędkościomierz. Prawie sto sześćdziesiąt. Może trzeba było wziąć bloczek z mandatami – przemknęło jej przez myśl. Ciekawe tylko, jakby to wyglądało... Aż zachciało jej się zaśmiać z samej siebie. Kruk, ty to masz pomysły – stwierdziła z ironią.
Podróż minęła dosyć szybko. Zdecydowanie za szybko. Najchętniej w ogóle nie brałaby w tym udziału. Nie mogła jednak pokazać, że wymięka. W kryminalnym pracowała już prawie cztery lata. Przez ten czas musiała ciągle udowadniać, że nadaje się do tej roboty. Choć Sokółka w porównaniu chociażby do Białegostoku była raczej spokojnym miasteczkiem, wcale nie było tutaj łatwo. Szczerze mówiąc, to sama już nie wiedziała co lepsze. Zajmowanie się poważnymi przestępstwami, czy  użeranie się z gnojkami spod klatki. Widziała, jak na nią patrzą. Każdy z nich. Zawsze w te same miejsca. Tymi ohydnymi, przekrwionymi oczami. Obrzydzał ją paskudny zapach piwa przemieszany z wonią marihuany. I te durne, prymitywne teksty. Czasami odnosiła wrażenie, że niektórzy z nich takimi odzywkami, z oczywistym podtekstem, naprawdę próbują coś w ten sposób ugrać. Z drugiej strony, miała poważne wątpliwości, czy poradziłaby sobie z naprawdę skomplikowaną sprawą. Niby była bystra, ale... Zresztą, do tej pory nawet za bardzo nie potrafiła oswoić się z widokiem zwłok. Tutaj, mimo wszystko, nie mieli ich przynajmniej zbyt wiele.
Wolnym krokiem szli w stronę sali sekcyjnej. Rozmowa od wczorajszego wieczoru jakoś zbytnio się nie kleiła. Nawet on był w szoku. Taki widok robił wrażenie. Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że jak na razie nie mieli prawie nic. Matka dziecka w głębokiej rozpaczy. Jedyny naoczny świadek, który miał widzieć całą sytuację od początku do końca, na przemian albo jąka się, jakby zobaczył co najmniej ducha, albo ekscytuje się, cholera wie czym, jak naćpany chory pojeb. Jednym słowem – masakra. Starszy model BMW. I tyle. Nawet nie mieli pewności, czy to ten samochód potrącił chłopczyka. Krzysio. Tak miał na imię. Rozmawiali z jego ojcem. Życie było w chuj niesprawiedliwe – zauważył aspirant. Facet miał wszystko. Zajebiście wielki dom, kupę forsy, fajną rodzinkę. I wszystko stracił w zaledwie parę ułamków sekundy. Przez jakiegoś jebanego gówniarza. Wystarczyłoby, że pojechałby za miasto. Jakim idiotą trzeba było być, żeby tak zapierdalać po ulicach? Pierdolona młodzieńcza fantazja.
Błądzili wzrokiem po pomieszczeniu, wyłożonym niebieskawymi kafelkami, jednocześnie udając, że słuchają wywodów podstarzałego patologa. Żadne z nich nie patrzyło na ciało chłopca. Nawet doktor Kalinowski, zwykle energiczny i rozgadany, wydawał się o wiele mniej śmiały. 
– Dziecko zmarło wskutek obrażeń wielonarządowych oraz licznych krwotoków wewnętrznych – podsumował ponurym głosem. – Do tego tak jak mówiłem, złama...
– Ok – przerwał mu Wojtek. – Prokurator prosił, żeby jak najszybciej przesłać protokół sekcji. Dałby pan radę do jutra?
– Chwileczkę. – Lekarz sądowy uniósł dłoń. Na moment lekko się przy tym uśmiechnął. – Jest coś jeszcze.
Zbliżył się do metalowego stołu. Odsłonił, wygiętą od złamania, nóżkę. Skierował na nią światło.
– Proszę spojrzeć. – Przywołał ich gestem do siebie.
Stanęli za plecami mężczyzny. 
– Ten krwiak – Wskazał na ciemnofioletową opuchliznę na skórze. – od razu rzucił mi się w oczy. Zobaczcie, państwo.
Nazarewicz poczuł, że robi mu się gorąco. Zawsze był ostrożny w kwestii przedwczesnego ogłaszania sukcesu. Jednak w tym przypadku... Wydawało się, że mają go.
– Kawałek numeru rejestracyjnego – powiedział z zadowoleniem.
– Na to wygląda – przytaknął Kalinowski.
– Dwa... – Przyjrzał się uważnie. – Trzy znaki. Zapisz, Izka.
Policjantka wyjęła notatnik.

Poszło łatwiej, niż mogłoby się wydawać. Na terenie powiatu zarejestrowany był tylko jeden samochód o końcówce numeru rejestracyjnego, która „odbiła się” na skórze dziecka. I to wcale nie byle jaki samochód. Nissan 350z. Trzyipółlitrowy silnik. Ponad trzysta koni pod maską. Prawdziwa bestia. Niestety w tym konkretnym przypadku przede wszystkim – zabójcza bestia.
– Pierdoleni bogacze. – Nazarewicz szarpnął za metalową bramkę.
Weszli na teren jednej z posesji, znajdujących się na Osiedlu Zielonym. Choć dzielnica od zawsze cieszyła się złą sławą, akurat teraz znajdowali się w tej lepszej, spokojniejszej części. Mimo to zarówno Iza, jak i Wojtek pamiętali serię podpaleń w okolicach domków jednorodzinnych. To była bardzo nietypowa sprawa. Ku ich późniejszemu zaskoczeniu, okazało się, że za wszystkim stali nie miejscowi chuligani z pobliskich blokowisk, a chory psychicznie mężczyzna. Swoje postępowanie tłumaczył tym, że lubił popatrzeć na ogień. Nieważne, że przy okazji spalił nawet własną altankę. Po prostu świr. Wbrew pozorom, mieli tutaj takich całkiem sporo.    
– Nie nakręcaj się. Nawet nie wiemy, czy to na pewno ten samochód – upomniała go koleżanka, kiedy szli wąskim, równo ułożonym chodnikiem, wokół którego rosła idealnie przycięta trwa.
– Proszę cię... – Uśmiechnął się z politowaniem. – Nie wierzę, że to był ktoś... Jaki tam numer nam jeszcze pokazało? Z Krakowa?
– Dobra. Świadek mówił o jakimś młodym chłopaku. Skąd małolat miałby niby pieniądze na takie auto?
– Po pierwsze – Zaczął nieco przemądrzałym tonem. – świadek mówił o BMW, a nie o nissanie. Po drugie był w szoku i mogło mu się coś zwyczajnie pomieszać. A po trzecie, ten gość – Wskazał na sporych rozmiarów, stosunkowo niedawno wybudowany, pomalowany na biało dom. – ma córkę, która niedawno zdała prawko. Jakiś straszny zbieg okoliczności, nie uważasz? – zapytał z kpiną w głosie.
– I niby dziewczyna jechała grubo ponad stówę w mieście? – Broniła się Iza.
– Żebyś się nie zdziwiła – stwierdził, po czym dodał: –  Zresztą nie mówię, że to jego córka. Może facet lubi sobie pozapierdalać.
Stanęli na schodkach przed drzwiami. Wojtek wcisnął dzwonek. Kruk była krok za nim. Nie widziała wyrazu jego twarzy. Miała jednak stuprocentową pewność, że Nazarewicz jest bez wątpienia wrogo, wręcz agresywnie nastawiony do mieszkających tutaj ludzi. To niedobrze – pomyślała. Aspirant już wiedział, kto jest winny. Przyszedł tutaj z nastawieniem, że za chwilę wyprowadzą kogoś w kajdankach. Takie coś nigdy nie pomagało. Wprawdzie prawdopodobieństwo, że pukają do drzwi właściwego domu było bardzo wysokie, ale nadal pozostawało kilka innych scenariuszy, które – choć może mało realne – wciąż mogły okazać się prawdziwe.  
– Dzień do... – W progu stanęła około czterdziestoletnia kobieta.
– Aspirant Wojciech Nazarewicz, sierżant sztabowy Izabela Kruk, Komenda Powiatowa Policji w Sokółce – Wojtek nie pozwolił jej nawet dokończyć. – wydział kryminalny. – Zamachał kobiecie przed twarzą legitymacją. – Pani Laskowska?
– Zgadza się – odparła niepewnie.
– Czy zastaliśmy pani męża?
– Nie wrócił jeszcze z pracy. O co chodzi?
– W pracy... – powtórzył, uśmiechając się przy tym lekceważąco. Izie coraz mniej podobało się jego zachowanie. Przeginał. – Posiadają państwo białego nissana 350z z 2008 roku o numerach rejestracyjnych... Pani sierżant? – obrócił się na moment w stronę policjantki.
Kruk skorzystała z okazji, aby posłać mu karcące spojrzenie. I tak pewnie ją oleje. Jak zwykle. Następnie otworzyła, trzymany w ręku notatnik i odczytała, zapisaną w nim, rejestrację.
– Tak – odpowiedziała Laskowska. – Coś się stało?
– Chcielibyśmy zobaczyć pojazd – zignorował pytanie.
– Mogę wiedzieć, w jakim celu? – odpowiedziała nieco pewniejszym tonem.
– Proszę pani, pojazd w dniu wczorajszym najprawdopodobniej brał udział w poważnym zdarzeniu drogowym. Nie żyje kilkuletnie dziecko. Pouczam panią, że za utrudnianie naszych czynności grożą poważne konsekwencje. Z karą pozbawienia wolności włącznie.
Kobiecie jakby lekko ugięły się kolana. Zrobiła krok do tyłu. Jej twarz momentalnie pobladła. Policjantce było jej żal. Przecież to raczej na pewno nie ona prowadziła. Wojtek nie powinien jej tak traktować. 
– Samochód jest w garażu. Zaprowadzę państwa – niemalże wyszeptała, wchodząc do środka.
Ruszyli za nią. Przeszli przez elegancko urządzony przedpokój. Ktoś stał zza przeszklonymi drzwiami. Przyglądał się gościom. Pewnie któraś z córek. Mieli podobno dwie. 
Zeszli schodami w dół. Było tutaj zdecydowanie chłodniej niż na górze. Ściany nie były nawet otynkowane. Laskowska zapaliła światło. Znajdująca się pod sufitem, średnich rozmiarów, żarówka rozświetliła pomieszczenie. 
– Proszę b... – zamilkła w pół słowa.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że z autem jest coś nie w porządku. Zbity lewy reflektor. Wgnieciony zderzak. Pęknięta przednia szyba. 
Nazarewicz podszedł bliżej. Przyjrzał się masce. Na białym lakierze widniały niebieskie rysy. 
– Kto używał wczoraj samochodu około godziny osiemnastej?
Kobieta milczała. Wzrok utkwiła, w stojącym przed nią, nissanie. 
– Proszę pani? – odezwała się Iza. Trzeba było rozegrać to łagodnie. Ostre odzywki Wojtka na pewno w niczym im nie pomogą. Wręcz przeciwnie.
Laskowska popatrzyła na nią jakby błagalnym wzrokiem. Najprawdopodobniej znała odpowiedź. Kruk widziała w jej oczach strach. Ogromny strach wymieszany z niedowierzaniem. Tak, jak gdyby nie chciała uwierzyć, że się wydało, że to koniec. Choć policjantka cały czas miała w pamięci widok pięcioletniego Krzysia, leżącego w czarnym plastikowym worku z połamaną, wygiętą nóżką i ze zmiażdżonym noskiem, współczuła kobiecie. Pomimo że nie była matką, nawet nie żoną, rozumiała, co tamta czuje. Nie mogła jednak tego w żaden sposób okazać. Nie w tej pracy. Nie przy Wojtku. Mogła co najwyżej postarać się nieco złagodzić całą tę sytuację.
– Chcielibyśmy porozmawiać z pani córką – oznajmiła po dłużej chwili milczenia.
– To nie ona – zaprzeczyła natychmiast.
– Wcale tego nie powiedziałam. Po prostu chcielibyśmy zadać jej parę pytań. Jest w domu, prawda?
Laskowska powoli pokiwała głową.
– Proszę za mną – westchnęła ciężko.
Dziewczyna siedziała przed ekranem komputera. Miała słuchawki na uszach. Oglądała jakiś teledysk.
– Kinga. – Matka dotknęła jej ramienia.
Odwróciła się gwałtownie, nieomal uderzając przez przypadek panią Laskowską. Zdjęła słuchawki. Widząc dwoje obcych ludzi w swoim pokoju, odruchowo odjechała krzesłem na kółkach o parę centymetrów do tyłu.
– Państwo są z policji. Chcieliby z tobą porozmawiać.
Nastolatka otworzyła usta. Nic jednak nie powiedziała. 
– Proszę zostawić nas samych – rzucił w kierunku starszej z kobiet aspirant.
Laskowska wolnym krokiem opuściła pomieszczenie.
– Kinga Laskowska? – zaczął Nazarewicz.
– Tak – odpowiedziała szybko.
– Masz prawo jazdy?
Wyprostowała się. Ręce, nienaturalnie proste w łokciach, ułożyła na kolanach. Lekko odchyliła głowę. 
– Mhm – wybąknęła. Kilkukrotnie, z wyraźnym trudem, przełknęła ślinę.
To wcale o niczym nie świadczy – powtarzała sobie cały czas Iza. Szczerze mówiąc, nie wyobrażała sobie siedzącej przed nimi szczupłej, całkiem atrakcyjnej osiemnastolatki pędzącej sportowym nissanem z zawrotnymi prędkościami. Od samego początku spodziewała się zupełnie kogo innego. Przede wszystkim chłopaka. Najprawdopodobniej młodego. Przed trzydziestką, ewentualnie lekko po. Może jakiegoś dresiarza w rozpadającej się beemce. Ale na pewno nie licealistki z grubą warstwą makijażu na twarzy. A może tylko kierowała się jakimś błędnym stereotypem? Może, tak samo jak Wojtek, niepotrzebnie przyjmowała najprostszą i najwygodniejszą dla niej wersję...
– Co robiłaś wczoraj wieczorem? – Kontynuował policjant.
Jego ton jest zbyt surowy – uznała Kruk. Przecież nie rozmawiali z umięśnionym, obtatuowanym bandytą.  
Kinga rozejrzała się na boki. Iza zaczynała coraz bardziej się niepokoić. W końcu na dole w garażu stał uszkodzony samochód. Ślady pasowały wręcz idealnie. Mimo to nie chciało jej się wierzyć, że mają przed sobą sprawcę.
– Byłam u koleżanki – odparła po cichu.
– Nazwisko koleżanki.
Zamyśliła się. Długo. Zbyt długo.
– Patrycja Brzezińska.
– Używałaś samochodu ojca?
– Poszłam pieszo.
– Na pewno? – Świdrował ją wzrokiem.
Dziewczyna zaczęła wiercić się na krześle. Opuściła głowę do dołu. Wojtek posłał koleżance dyskretne spojrzenie. To był ten moment. Choć wiele rzeczy jej się nie zgadzało, nie pasowało do siebie, wiedziała, że musi to zrobić. 
– Kinga? – Usiadła na brzegu łóżka dziewczyny. Dzieliło je teraz niecałe pół metra.
Popatrzyła na policjantkę.
– Brałaś samochód rodziców? – zapytała łagodnie. Dziewczyna była i tak  mocno spięta. Jej dodatkowe stresowanie nie miało sensu.
Milczała.
– Posłuchaj. – Nachyliła się w jej stronę. – Byliśmy w garażu. Widzieliśmy pękniętą szybę, porysowaną karoserię. Odpryski są w identycznym kolorze, jak rowerek małego chłopca, który został wczoraj potrącony.
Nadal cisza.
– Myślę, że wiesz kto to zrobił. Dałaś komuś pojeździć? Chłopakowi? Którejś z koleżanek?
Ta wersja wydawała jej się chyba najbardziej prawdopodobna. W końcu mało kto mógł się pochwalić takim autem. Gdyby tylko nadarzyła się okazja do przejażdżki, na pewno znaleźliby się na nią chętni.
– Nie – powiedziała z trudem tak, że ledwo ją usłyszeli.
– Więc jak było?
Zacisnęła wargi. Ponownie rozejrzała się po pokoju. Walczyła sama z sobą. Żadne z funkcjonariuszy nie wiedziało tylko do końca, co dokładnie jest przedmiotem tej walki.
– To ja prowadziłam – wyznała jednym tchem.
Iza powoli odwróciła wzrok w stronę Nazarewicza. Ten tylko uśmiechnął się tryumfatorsko. 

Weszła do mieszkania ledwo żywa. Jedyne na co miała teraz ochotę, to porządna dawka snu. Ktoś zasłonił jej oczy. Arek. Słaba z ciebie policjantka, znowu dałaś się zaskoczyć – zachichotała w duchu. Pocałował ją w szyję. Czuła jego zapach. Użył nowych perfum. Tych, które niedawno mu kupiła.
– Cześć, kocie – wyszeptał jej do ucha.
Wiedziała do czego zmierza. Problem w tym, że zupełnie nie miała do tego nastroju. Po prostu nie dała rady. Była zła, rozdrażniona, chciała jak najszybciej położyć się spać. Kinga była najmłodszą dziewczyną, jaką zatrzymała podczas pracy w policji. Odprowadziła ją do samej celi. Przyglądała się, jak nastolatka roztrzęsionymi dłońmi zdejmuje biżuterię, oddaje telefon, wyciąga sznurowadła z trampek, jak niepewnym krokiem zmierza do pomieszczenia dla osób zatrzymanych. Pamiętała ten wyraz twarzy. Te przerażenie, kiedy weszła do środka, kiedy zobaczyła jakie panują tam warunki. Do tej pory, chociaż słyszała to już mnóstwo razy, w uszach huczał jej dźwięk zamykanych drzwi. Do tego pokłóciła się z Wojtkiem. Powiedziała, co myśli o jego zachowaniu. Lubiła go. Naprawdę. Ale jednocześnie potrafił zirytować ją jak mało kto. Momentami był taki dziecinny, infantylny. Czasami zachowywał się jak rozkapryszony gówniarz. Ich rozmowa i tak skończyła się jak zwykle. Miał ją gdzieś. Dziwiło ją zawsze, że nigdy nie próbował się z nią nawet kłócić. I to dotykało ją chyba najbardziej. Ta jego totalna ignorancja. Jednego dnia była jego przyjaciółką, innego – udawał, że jej w ogóle nie zna. Słuchał jej. Robił jakąś głupkowatą minę. Odburkiwał coś. Obracał się na pięcie i znikał. 
– Nie dzisiaj, kochanie – westchnęła, spoglądając na swojego chłopaka smutnym wzrokiem.
– Co się dzieje? – Wyraźnie się zmartwił.
– Nic...
Przyjrzał jej się badawczo. Zawsze ją to bawiło. Nawet w takie dni, jak ten dzisiaj. Zdobyła się na drobny uśmiech.
– Iza, co jest?
Kochała go. Bardzo. Ale dzisiaj nie dała rady tego robić. Po prostu nie. 
– Nic. Muszę pobyć trochę sama. Jutro pogadamy. Dobranoc. – Dała mu całusa w usta.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła za drzwiami jednego z pokojów. 
To był jej taki azyl. Zawsze zaszywała się w tym miejscu, gdy chciała odpocząć, oderwać się od otaczającego jej świata. 
Przydałoby się wziąć prysznic – przemknęło jej przez myśl. Popatrzyła w kierunku korytarza. Dalej paliło się tam światło. Zaczeka. Nie będzie go niepotrzebnie kusić. I tak nie ma dzisiaj na to szans. 
Usiadła przy biurku. Włączyła laptopa. Otworzyła przeglądarkę. Zwykle zaczynała od lokalnych portali informacyjnych. Teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Z góry wiedziała już, co tam zastanie. Wystarczyło, że musiała oglądać to wszystko na żywo. 
Prawdę mówiąc, nie przypominała sobie równie tragicznego zdarzenia. Kilkuletnie dziecko nie żyje. Główną podejrzaną jest osiemnastolatka. Grozi jej do dwunastu lat za kratami. Prokurator już przesłał do sądu wniosek o tymczasowy areszt. Trafi tam niemal na pewno. W tym roku szkolnym zdawałaby maturę. Raczej na sto procent nie uniknie więzienia. Sądy nie były wyrozumiałe w tego typu sprawach. Wręcz przeciwnie. Wypadkiem już zainteresowały się ogólnopolskie media. Jeżeli temat się utrzyma, zrobią z tego pokazowy proces. Ku przestrodze. Co najmniej kilka lat.
Dlaczego w zasadzie tak bardzo jej współczuła? Przecież zabiła dziecko. Uciekła. Gdyby została, wezwała pomoc, wszystko wyglądałoby być może zupełnie inaczej. Wojtek nie miał żadnych oporów. Krzyczał. Uderzał ob stół. Dziewczyna trzęsła się ze strachu. W pewnym momencie zaczęła się jąkać. Płakała. Dużo płakała. No i co? Narozrabiała, to poniesie tego teraz konsekwencje – próbowała tłumaczyć sobie Iza. Szokowała ją potulność Kingi. W ogóle się nie buntowała. Nie prosiła, nie błagała, żeby jej odpuścić. Przyznała się. Podpisała protokół bez wcześniejszego przeczytania.
Dosyć – stwierdziła w końcu. Nie mogła o tym cały czas myśleć. Praca została w budynku przy Białostockiej. Teraz była w mieszkaniu. Miała wolne. Musiała odpocząć, zrelaksować się. Zalogowała się na Facebooku. Przewijała w dół, nawet zbytnio nie przyglądając się wyświetlającym się postom. Weszła na You Tube'a. Włączyła pierwszą lepszą piosenkę. Przymknęła oczy. Łagodna muzyka dotarła do jej uszu. Lepiej. Czuła się zdecydowanie lepiej. Pomyślała o Arku. Może nie trzeba było mu odmawiać? Światło na korytarzu było jednak zgaszone. Poszedł do sypialni. Pewnie już spał. Zawsze szybko zasypiał. Było jej teraz głupio. Starał się, troszczył się o nią. A ona? Wracała, często późnymi wieczorami, i znikała w tej swojej pieczarze. Ostatni raz spali w jednym łóżku chyba w zeszłym tygodniu. Seks uprawiali dobry miesiąc temu. Bała się. Bała się, że któregoś dnia będzie miał już tego dosyć, że ją po prostu zostawi. Nie poradziłaby sobie bez niego. Był dla niej wszystkim. Przyjacielem. Kochankiem. Ojcem, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Zawsze martwiła się, że nie potrafi okazać mu tego, jak bardzo go docenia. Starała się. Najbardziej, jak tylko umiała. Wiedziała jednak, że robi to zbyt słabo.
Łagodne brzmienia tylko na chwilę pozwoliły oderwać się jej od wszystkich zmartwień. Cały czas coś ją dręczyło. Ciągle myślała o tej dziewczynie. Nie mogła przestać. Była taka młoda, atrakcyjna. Miała przed sobą całe życie. A ona jej je spieprzyła. Tak, ona. Sierżant sztabowy Izabela Kruk. 
Sama nie potrafiła zrozumieć swojego toku myślenia. Przecież ta gówniara zabiła niewinnego chłopca! Chyba rzeczywiście musiała być bardzo zmęczona. Jak można było współczuć takiej osobie?
Zastanowiła się chwilę. Po co? Po co? Zostaw to – mówiła sobie. Zresztą, przecież to tylko zwykła psia ciekawość – uznała w końcu. Wpisała w wyszukiwarce na Facebooku „Kinga Laskowska”. Miała ustawione profilowe. Była na trzeciej pozycji. Kliknęła.
– Ładny miałaś uśmiech – odezwała się sama do siebie, przyglądając się zdjęciu.
Nowe koleżanki szybko zatroszczą się o to, żebyś go straciła – dodała w myślach. Poczuła, że coś ją ściska od wewnątrz. Przecież ta dziewczyna w ogóle nie nadawała się do aresztu śledczego czy zakładu karnego. Ładna, uśmiechnięta. Tam nie ma takich. I ona też już taka nie będzie. Po paru miesiącach powinna przywyknąć. Zmienić się. Przystosować do nowego trybu życia. 
Konto miała połączone z Instagramem. Kruk przeszła do portalu. Tam na zdjęciach wyglądała jeszcze lepiej. Było nawet jakieś z plaży. Chyba z Kundzina. Iza sama chciałaby mieć taki brzuch. Nagle jej uwagę przykuła fotografia obok. Kinga, nissan jej ojca i...
– Boże...

=> Część III i IV


1 komentarz:

  1. ZNOWU TO ROBISZ!! :p W takim momencie..kogo ona zobaczyła..jedyne kto przychodzi mi na myśl to Arek, ale to zbyt oczywiste. Czekam na dalszą część. A.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.