niedziela, 9 kwietnia 2017

Fundamenty - Rozdział XXV

Ten dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym. Tradycyjnie, już o ósmej zaczęli przeglądanie spraw zaginięć kobiet z ostatnich lat. Czachor na przemian ziewał, na przemian ocierał pot z czoła, który zaczynał ściekać mu do oczu. Cały czas myślał o wczorajszym spotkaniu.
Tak naprawdę to nawet nie wiedział, kim jest ten gość. Nie znał jego imienia, nazwiska. Nic. Poznali się przy jednej ze spraw, związanych ze zorganizowaną przestępczością. Pojawił się wtedy znikąd, pokazał im co i kogo konkretnie mają sprawdzić, a następnie zniknął. Potem spotkali się jeszcze kilka razy. Zawsze w podobnych okolicznościach – przestępczość zorganizowana, późna pora, czarne bmw M Z4 coupe, Czachor i Borowski oraz on – tajemniczy mężczyzna. Przedstawił się jako Marcin. Komisarz był jednak pewien w stu jeden procentach, że nie jest to jego prawdziwe imię. Twierdził, że pracuje dla jednej z "firm". Nigdy jednak nie podał żadnej nazwy, nie pokazał żadnej legitymacji. Komisarz był świadomy, że coś takiego w Polsce funkcjonuje. Te, jak to nazywał Marcin, firmy, które dbają o szeroko rozumiany porządek i bezpieczeństwo w państwie. Podsłuchują, inwigilują, robią co chcą. To wszystko było możliwe. Tylko dlaczego, do jasnej cholery, zainteresował się tą sprawą? – to pytanie nie dawało spokoju Arturowi. Niewątpliwe celem jego wizyty było pozyskanie informacji o Strzelińskim. Tylko po co? Po co? Chcieli go skompromitować, zdyskredytować? Jeśli tak, to Czachor nie miał nic przeciwko temu. Obawiał się jednak, że byłby to zbyt prozaiczny powód. Poseł Strzeliński nie był raczej wpływowym działaczem Dobrej Zmiany, a jedynie marionetką w rękach starych radykałów. Szczególnie niepokoił go fakt, że kilka dni temu już komuś o tym opowiadał. Te wszystkie spotkania z Marcinem... One zaczynały się przecież od... Nie mógł tak myśleć. Przynajmniej nie powinien. To co stało się kilka lat temu, mogło być wyłącznie zbiegiem okoliczności. Mogło być tysiąc innych powodów, dla których ktoś to zrobił. Ale co jeśli...

Postanowił w końcu odpędzić od siebie te obawy. Być może były uzasadnione, być może nie. Teraz miał inne rzeczy na głowie. Tym też się kiedyś zajmie. Przynajmniej spróbuje. 
Otworzył kolejne zgłoszenie o zaginięciu. Sprzed czterech lat. Kobieta, dwudziestoośmioletnia Jagoda Kaczmarek, wyszła z domu po kłótni z mężem. Do tej pory nie wróciła. Bez większego zastanowienia dopisał numer sprawy na kartce formatu A4. Pod koniec dnia dawali takie kartki funkcjonariuszowi, który udawał się do budynku pobliskiej prokuratury i przynosił im mniej lub bardziej wypchane teczki z aktami umorzonych śledztw. Kolejne. Trzydziestoletnia Weronika Olszewska. Wyszła na zakupy. Nie dotarła do sklepu oddalonego o jakieś czterysta metrów od bloku, w którym mieszkała. Wzrost się trochę nie zgadzał. Zastanowił się. Nie, trzeba było to i tak sprawdzić. Dopisał. Kolejne...
Przeglądając te zgłoszenia miał mieszane uczucia. Zastanawiał się, jak wygląda życie rodzin, których bliscy zniknęli bez śladu, tak jak na przykład Olszewska czy Kaczmarek. Gdyby znalazł się na ich miejscu wolałby chyba usłyszeć, że zaginiony nie żyje, został zamordowany, przytrafił mu się nieszczęśliwy wypadek, niż żyć w ciągłej niepewności. Całe życie czekać na telefon, list, dzwonek do drzwi. To musiało być coś okropnego. Ciągle przypominała mu się sprawa chłopaka, który wyszedł pobiegać. Przecież to nie było normalne, że człowiek jest i nagle go nie ma. Przepada. Rozpływa się. Wyparowuje. Za każdym takim zgłoszeniem krył się ogromny ludzki dramat. Nie każdy pokazywano w mediach, nie o każdym mówiono. Ale każdy był wielką tragedią. Niestety większości tego typu spraw nie udawało się rozwikłać. Brakowało świadków, dowodów. A jeżeli już się udawało, to zazwyczaj okazywało się, że zaginiony nie żyje. Zabójstwa w takich przypadkach, owszem, zdarzały się, ale nie tak często, jak to sobie ludzie wyobrażali. Zwykle okazywało się, że śmierć była wynikiem wypadku bądź osoba zaginiona sama postanowiła sobie odebrać życie. Istniał jednak spory procent spraw, których nigdy nie wyjaśniono. Osoba, do której należał szkielet, znaleziony na działce Strzelińskiego, miała zapewne jakichś bliskich, rodzinę, znajomych, przyjaciół. Kogoś, kto cały czas czekał. Z nadzieją lub bez, ale czekał. 
Około czternastej do ich pokoju wszedł podinspektor Górski. Jego mina była nadzwyczaj poważna. Czachor domyślał się, że nie zwiastuje to niczego dobrego.
– Kto wysyłał zapytania do Anglików? – Popatrzył po policjantach.
– Ja – odparł niepewnie Król.
– Komendant prosi – poinformował i już miał się obrać w kierunku drzwi, kiedy dodał: – Pana, panie komisarzu, też.

O co mogło chodzić? – zastanawiał się, kiedy podążali za naczelnikiem wydziału po schodach na górę. Przeszli przez sekretariat i znaleźli się w przestronnym gabinecie. Wszystkie okna były uchylone na oścież. W rogu stał wielki biały wiatrak, który sprawiał, że temperatura w pomieszczeniu była całkiem znośna. Inspektor Jerzy Stępień siedział ze skrzywioną miną za biurkiem z jasnego drewna. Był cały spocony, co chwila ocierał czoło i brał duże łyki ze stojącej na blacie szklanki wody, w której pływały kostki lodu. Obok leżała paczka papierosów. Co chwilę na nie spoglądał, ale jakby ostatkiem sił woli powstrzymywał się od zapalenia. Popatrzył na nich. Czachor czuł się, jak gdyby zrobił coś złego. No ale co? – Próbował uspokajać sam siebie. Przecież nie chodzi chyba o wczorajsze spotkanie... Nie...
– Dzwonili z wojewódzkiej – zaczął dosyć energicznie komendant. – Bo dzwonili do nich z głównej – dodał po chwili. – Siadajcie, co tak stoicie – rzucił niedbale w ich stronę.
Zajęli miejsca naprzeciwko inspektora, który teraz przyglądał się jakiemuś wydrukowi.
– Niezła historia... – Uśmiechnął się lekko w zamyśleniu. – Chodzi o tego waszego Karola Przybysz i Paulinę Wiśniewską. Niezłe z nich ptaszki. Wasze zapytanie zostało przekazane do Interpolu. Okazuje się, że w Anglii zarejestrowali się podając nieprawdziwe dane i przy użyciu fałszywych paszportów, według których byli obywatelami Wielkiej Brytanii, przemycali samolotami narkotyki do Arabii Saudyjskiej i  innych takich tam.
– Czyli żyją? – odezwał się aspirant.
– A nie do końca – podchwycił komendant. – Karol Przybysz, a w zasadzie Johny Wood, został aresztowany w 2013 roku na lotnisku w Arabii Saudyjskiej ze sporą ilością kokainy. Dostał karę śmierci. Wyrok wykonano w 2014. Polska nie interweniowała, bo przecież niby nie był jej obywatelem. Owszem, w MSZ dostali podobno o tym informację, ale postanowili się nie mieszać. Po tym incydencie wydano europejski nakaz aresztowania Catie Shepard, czyli waszej Wiśniewskiej. Dziewczyna nie wróciła jednak do Europy i jak wynika z raportu służb przyłączyła się do Państwa Islamskiego.
– Kurde jak w filmie – stwierdził nieco podniecony Król. – Znaczy... Przepraszam. – Spuścił wzrok. 
– Nie przepraszaj młody – zaśmiał się Stępień. –  Ja też nie chciałem w ogóle w to uwierzyć, no ale tutaj mam wszystko czarno na białym. – Zamachał im przed oczyma, trzymanym przez cały czas wydrukiem.
– Możemy zawiadomić ich rodziców? – zapytał Maciek.
– Myślę, że tak – zgodził się komendant. – Raczej nie uprzedzą córki o nakazie, bo wątpię, aby udało im się nawiązać z nią jakikolwiek kontakt.
– No to teorię o zemście na kochance możemy chyba już zostawić – wtrącił Górski. – Co pan o tym wszystkim sądzi panie komisarzu? – zwrócił się do Czachora.
– W zasadzie już wcześniej mieliśmy wyniki badań DNA... Myślę, że trzeba poszukać czegoś innego.
– Czyli dalej przerzucacie zaginięcia? – zapytał naczelnik.
– Nic innego nam już chyba nie zostało – stwierdził Artur. – Mamy kilka obiecujących tropów –  dodał.
– Rozumiem... – westchnął. – No to chyba możecie już w zasadzie iść. Dzięki.
Wstali z krzeseł i pożegnawszy się z komendantem wyszli z jego gabinetu. Komisarz nie wiedział dlaczego, ale poczuł ulgę. Przecież nie zrobiłeś nic złego – powtarzał sobie. – Ale jeśli... Skończ z tym. Nie masz żadnych dowodów.
– Pojedziemy do Wiśniewskich? – odezwał się Król, kiedy schodzili na dół.
– W zasadzie można by do nich pojechać. Zrobiłbym sobie przerwę z tym grzebaniem się w zgłoszeniach – przytaknął mu Czachor. –  A Przybyszowie?
– Do nich też możemy podjechać, ale to kawałeczek drogi. Jakaś wiocha z trzydzieści kilometrów za Augustowem, powiat sokólski może...
Perspektywa około godzinnej jazdy krętymi, wąskimi, wiejskimi drogami, nawet klimatyzowanym samochodem, jakoś nie uśmiechała się komisarzowi.
– No to może na początek jednak ci Wiśniewscy – uznał. 

Usiedli na starych wytartych fotelach. Pani Jadwiga – pulchna, prawie sześćdziesięcioletnia kobieta z krótkimi siwymi kręconymi włosami na głowie – postawiła przed nimi dwa kubki – jeden z herbatą, drugi z kawą. Następnie usiadła obok swojego męża, który mimo iż był w tym samym wieku, wyglądał na nieco młodszego. Cieszył się dosyć wysokim wzrostem i szczupłą sylwetką, miał długą pociągłą twarz i krótko przystrzyżone wąsy. Przez cały czas z napięciem i wyczekiwaniem wpatrywał się w policjantów. Czekał. Czekał z nadzieją. Ona też. Czachorowi było żal tych ludzi. Przez cały czas wierzyli, że ich córce nie przytrafiło się nic złego. A on za chwilę miał im powiedzieć tę straszną dla nich prawdę. 
– Co z Paulinką? Znaleźliście ją panowie? Po co były te badania... Jak to się w ogóle nazywa? –  Kobieta patrzyła na nich z ogromnym przejęciem.
– DNA. Pobieraliśmy od państwa materiał DNA, pani Jadwigo – tłumaczył Maciek, jak gdyby chciał odwlec moment poinformowania państwa Wiśniewskich o losach ich córki.
– Ale po co to? Czy... Czy ppanowie jją znaleźli? – Spojrzała im prosto w oczy. Drżała na całym ciele.
Król zmieszany spuścił na chwilę wzrok. Czachor, widząc to, postanowił rozpocząć, najbardziej łagodnym głosem, jakim potrafił:
– Państwa córka żyje. 
Na twarzy pani Jadwigi zobaczył wyraźną ulgę. Jej mąż zachowywał jednak kamienną minię.
– Ustaliliśmy, że w 2011 roku wraz z Karolem Przybysz wyjechała do Anglii – kontynuował.
– Przybysz... Przybysz... To ten co żonę zostawił? – przerwała mu zdziwiona.
– Tak. – Pokiwał głową. – Z informacji jakie przekazały nam zagraniczne służby wynika, że razem wyjechali do Anglii – powtórzył, dając sobie nieco czasu na zastanowienie się, jak przekazać im najgorszą część informacji.
– Czyli żyje i wszystko z nią dobrze, tak? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Żyje – zaczął powoli. – Przynajmniej tak twierdzą nasi koledzy z zagranicy.
– Nie rozumiem...
– Państwa córka zarejestrowała się w Wielkiej Brytanii pod fałszywym nazwiskiem. Została prawdopodobnie, wraz z Karolem Przybysz, zwerbowana przez grupę przestępczą, przemycającą narkotyki do krajów arabskich. – W oczach starszego małżeństwa widział coraz większą konsternację. – W 2013 roku Karol Przybysz został aresztowany w Arabii Saudyjskiej i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano rok później. Państwa córka w obawie przed aresztowaniem nie wróciła do Anglii tylko... – zawiesił głos.
Spojrzał na nich. Widział w nich ogromne zdziwienie, niedowierzanie, ale też spore przerażenie. Usłyszeć, że ich własna córka przemycała narkotyki... To musiał być dla nich ogromny szok. Jak miał im jednak przekazać tę najbardziej szokującą informację? Informację, że ich córka jest terrorystką. Zastanawiał się, czy w ogóle mu uwierzą. Przecież to brzmiało niedorzecznie. Dziewczyna z małej wioseczki na Podlasiu walcząca w szeregach Państwa Islamskiego, obecnie największej organizacji terrorystycznej na świecie. Przez myśl przemknęło mu, aby im tego nie mówić. Mógł przecież powiedzieć, że ich córka zginęła w wypadku, również została aresztowana i skazana na karę śmierci. Miał wiele możliwości. Tak na dobrą sprawę mógł nawet nic nie mówić. Mógł tutaj w ogóle nie przyjeżdżać. Pozwolić im nadal żyć nadzieją. Sam już nie wiedział co było lepsze. Ale oni, jej rodzice, mieli prawo poznać prawdę. Czekali na nią przez długie pięć lat. Nie dał rady ich okłamać. Nie potrafił. Może nawet powinien to zrobić... Ale nie mógł.
– Proszę mówić, komisarzu – odezwał się Stanisław Wiśniewski. Na jego twarzy nie było widać teraz żadnych emocji. Czekał.
– Nie wróciła do Anglii – powtórzył Artur. – Z nieznanych nam powodów, być może nie z własnej woli, pod przymusem, przeniknęła na terytorium kontrolowane przez tak zwane Państwo Islamskie.
– Jezu Chryste! – zawołała kobieta, jednocześnie przeżegnawszy się. – Paulinkę terroryści porwali?
Jak on miał tym biednym ludziom to powiedzieć?  Do cholery, jak?!
– Komisarzu – zwrócił się do niego mąż kobiety. – Ja jestem stary żołnierz. Proszę mi powiedzieć, jak chłop w mundurze chłopu w mundurze, co dzieje się teraz z naszą córką?
Miał już dosyć czekania. Chciał jak najszybciej poznać prawdę. Nawet jeżeli to miała być jedna z najgorszych możliwych prawd. 
– Państwa córka najprawdopodobniej wstąpiła w szeregi tej organizacji – poinformował po chwili milczenia. Z lekkim trudem przełknął ślinę. – Tak przynajmniej wynika z informacji otrzymanych...
– Rozumiem – skwitował krótko mężczyzna.
– Nie. – Kobieta uśmiechnęła się, nerwowo przecierając zaczerwienione oczy. – To nie tak... To... To mmusi bbyć jakkaś pommyłka. Paulinka to dobre dziecko. Zawsze chodziła z nami do kościółka – tłumaczyła pospiesznie. – Stasiek... – Popatrzyła na męża.
– Tak jak już mówiłem... – zaczął powoli komisarz. –  Są to informacje przekazane nam przez zagraniczne służby...
– Rozumiemy, komisarzu – uciął Wiśniewski. – Czy coś jeszcze?
– Nie... W zasadzie to nie – odparł głucho.
Kiedy wstawali już od stołu, pani Jadwiga zapytała przez łzy:
– Panie komisarzu, a po co były te badania? Te DNA? Nikt nam nic nie chciał powiedzieć...
– Musieliśmy sprawdzić kilka hipotez – odpowiedział jej Czachor.
– Alle... Ale czemu aresztowaliście ttą Przybysz? Czy to ma jakiś związek...
Policjanci popatrzyli po sobie. Chyba raczej nie powinni... Przynajmniej powinni to z kimś wcześniej skonsultować... Artur pomyślał jednak o małej Zuzi. Co z nią teraz będzie? Wyrządzono jej wielką krzywdę, a teraz na dodatek trafi pewnie do domu dziecka. To nie było sprawiedliwe. Czym ona zawiniła? Czemu miała mieć zniszczone życie przez jakiś zwyrodnialców? Wiśniewscy byli jej dziadkami. Powinni wiedzieć. Być może uda im się uzyskać prawo do opieki. Nie byli przecież jeszcze w podeszłym wieku. Ich warunki materialne, choć skromne, wydawały się być wystarczające. Z powrotem usiadł w fotelu.
– Proszę mi powiedzieć, czy Paulina była w ciąży?
– Nie. Nie... – Pani Jadwiga pokręciła przecząco głową. – Przytyła trochę wtedy chyba... ale... Nie.
Spojrzał na aspiranta. Nic nie wskazywało na to, aby był przeciwny poinformowaniu Wiśniewskich, że są dziadkami.
– Z wykonanych przez nas badań DNA wynika, że Zuzanna Przybysz to najprawdopodobniej państwa wnuczka – powiedział jednym tchem.
Zamarli. 
– Przecież... Przecież to niemożliwe... – odezwała się kobieta. – Ta mała Zuzia naszą wnuczką?
– Według opiekującej się nią do tej pory Joanny Przybysz, Zuzia jest dzieckiem państwa córki.
– Ale to przecież... Przecież coś byśmy wiedzieli... – Pani Jadwiga cała pobladła. Czachor zaczynał się obawiać o wpływ tych rewelacji na stan jej zdrowia.
– Oczywiście na własne potrzeby mogą państwo wykonać ponownie takie test – dodał, aby nieco ich uspokoić.
– Aj, ale to pewnie kosztuje mnóstwo pieniędzy... Jeżeli panowie tak twierdzą... – zastanowiła się.
– Pomyłki w tym przypadku zdarzają się niezwykle rzadko.
– Możemy się z nią jakoś... – Popatrzyła na męża, który wbił tępo wzrok w przeciwległą ścianę. –  się z nią... spotkać? Co z nią teraz w ogóle będzie? Ta Przybysz pójdzie... do więzienia?
– Najprawdopodobniej tak – odpowiedział. – Prokurator postawił jej dosyć poważne zarzuty. Dziecko znajduje się teraz w placówce opiekuńczej.
– W domu dziecka? – zapytała zmartwiona.
– Tak –  przytaknął. – Jeżeli państwo by byli zainteresowani, to istnieje możliwość wystąpienia do sądu z wnioskiem o prawo do opieki. Możemy państwu również podać numer telefonu rodziców pana Przybysz, który jest... Był – Poprawił się. – ojcem dziecka.
– Jeżeli... Co o tym sądzisz Stasiu?
– Proszę dać nam ten numer – odparł mężczyzna.
– Maciek? – Czachor zwrócił się do aspiranta.
– Tutaj na górze jest numer do państwa Przybysz. – Podał Wiśniewskiemu, wyrwaną z notatnika, kartkę. – Poniżej mają państwo numer do pani adwokat zajmującej się takimi sprawami.
– Tylko czy nas będzie na to stać? –  Zmartwiła się kobieta.
– Proszę się nie martwić – uspokoił ją Król. – Pani adwokat z pewnością państwu pomoże.

Pożegnawszy się, udali się z powrotem do Suwałk. Rodziców Karola Przybysz postanowili odwiedzić jutro. Mieli tylko nadzieję, że Wiśniewscy nie odezwą się do nich pierwsi, o co poprosili ich przed samym wyjściem. 
Życie jest, kurwa, niesprawiedliwe – myślał komisarz, kiedy w milczeniu pokonywali kolejne kilometry krętej drogi. Czemu ci ludzie musieli tak cierpieć? Co oni złego zrobili? Przecież to nie ich wina, że ich dorosłym dzieciom przyszedł do głowy jakiś idiotyczny pomysł. Teraz jednak to na nich skupione będą wszystkie spojrzenia. To ich będą wytykać palcami. Wiedział, jak to jest. Takie informacje zawsze jakimś cudem roznosiły się w mgnieniu oka. Utrzymanie ich w tajemnicy było niemalże niemożliwe. Tylko czy ci ludzie na to sobie zasłużyli? Czy zasłużyli na ten gigantyczny wstyd, ogromne upokorzenie? Zuzia Przybysz. Czym ona, do cholery, zawiniła? Tym, że jej matka była skończoną nieodpowiedzialną idiotką? Tym, że osoba, która się nią opiekowała wymyśliła sobie taki, a nie inny, sposób na utrzymanie się? Dlaczego ta dziewczynka miała trafić teraz do jakiegoś przytułku? Dlaczego miała mieć gorsze dzieciństwo, gorszy start w przyszłość niż jej rówieśnicy? O co, oni – policjanci, prokuratorzy, sędziowie, tak naprawdę walczyli? Jaka to była sprawiedliwość? To nie była sprawiedliwość. Jej po prostu nie było...

=> Rozdział XXVI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.