sobota, 24 grudnia 2016

Fundamenty - Rozdział I

To był trudny rok. Komisarz Artur Czachor zostaje oddelegowany przez swojego przełożonego do Suwałk. Ma pomóc miejscowej policji w rozwiązaniu zagadki szkieletu, znalezionego na działce jednego z posłów. Sprawa tylko z pozoru wydaje się błaha. Wkrótce po przyjeździe policjanta do podlaskiego miasta, polityk zostaje ugodzony nożem we własnym domu. Rozpętuje się medialna burza.
Tajemnice z przeszłości, zmowa milczenia, elity władzy, mafia, służby specjalne, lokalne układy, a także mroczne zakamarki własnej przeszłości - to wszystko, z czym będzie musiał zmierzyć się komisarz z Białegostoku. Na dodatek w jego życiu pojawi się osoba, która zmieni dotychczasowy sposób postrzegania przez niego świata o sto osiemdziesiąt stopni.

W końcu. Dzisiaj publikuję pierwszy rozdział "Fundamentów". Nadal nie do końca wierzę w to, że się udało. 10 miesięcy, ponad 600 stron. Były chwile zwątpienia, rezygnacji. Szczególnie teraz, kiedy dzień w dzień spędzałem po kilka godzin przed ekranem laptopa, pracując nad redakcją swoich tekstów (oczy dymią :O !)

Dzisiaj też link do bloga trafi, razem ze świątecznymi życzeniami, do moich znajomych. Choć na podziękowania przyjdzie jeszcze czas (zacząłem je sobie układać w głowie, kiedy byłem już mniej więcej w 3/4 tekstu), chciałbym już teraz podziękować za to, że jesteście. Po prostu. Za to, że codziennie mnie inspirujecie, uczycie czegoś nowego, motywujecie. Dziękuję.

Nie wiem, jak wyszło. Ocenicie Wy. Miłego czytania :) !

A tych, którzy chcieliby lepiej poznać komisarza Czachora, zapraszam TUTAJ na pilotażowe opowiadanie Nic o mnie nie wiecie .

Michał Kułakowski

Fundamenty

– Zaniedbałeś się, Artur –  rzucił w stronę podwładnego inspektor Janusz Dembowski, po czym jakby łagodnie się uśmiechnął.
Rzeczywiście, komisarz Artur Czachor mógłby wyglądać troszkę lepiej. Miał podkrążone oczy, był niedokładnie ogolony. Jego koszula była niedoprasowana, a kołnierz z jednej strony niedbale sterczał. Patrząc na niego można było odnieść wrażenie, że jest nieco oderwany od rzeczywistości, zagubiony. Zapewne było w tym coś z prawdy. Trzydziestoparoletni policjant nie mógł się odnaleźć od czasu śmierci swojej matki. Miał tylko ją. Ojciec zginął w wypadku podczas pracy na budowie, gdy Artur miał siedem lat. To ona mu gotowała, prała, prasowała, dbała, żeby jakoś się prezentował.  Od roku musiał radzić sobie z tym sam. Nie miał żony, nie miał nikogo kto mógłby się nim zaopiekować, zatroszczyć o niego. Nie można było powiedzieć, aby był nieporadny czy niesamodzielny –  raczej nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego jak wygląda, co je, ile czasu śpi.
– Musisz coś z sobą zrobić. –  Kontynuował inspektor. –  Wiem, że ten rok był dla ciebie dosyć trudny, ale trzeba jakoś żyć dalej. Nie możesz się załamywać, Artur. To co wtedy...–  zawiesił głos i spojrzał na komisarza.
Artur spuścił wzrok. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał znowu słuchać o tym, że nie mógł tego przewidzieć, że nie cofnie czasu, że powinien zapomnieć i żyć dalej. Nie potrafił. Wiedział, że śmierć Magdy to była jego wina. Tak, to była jego, i tylko jego, wina. Pamiętał tę cholerną noc. Wracała prawie codziennie, w każdym śnie. Dręczyła go, nie dawał mu żyć. Ten jeden cholerny wieczór. I ten cholerny błąd, który wtedy popełnił.
Prowadził sprawę dziewczyny znalezionej w parku koło Pałacu Branickich. Do pomocy dostał "nową". Od początku był temu przeciwny. Młoda, niedoświadczona i na dodatek kobieta. Nigdy się z nimi dobrze nie dogadywał. Po prostu. Nie mógł przede wszystkim znieść sposobu ich myślenia, metod dedukcji. Zawsze irytowały go te, nielogiczne w jego odczuciu, argumenty, na których opierały swoje tezy. 
Ale wtedy ktoś podjął taką, a nie inną decyzję i przydzielił mu młodszą aspirant Magdalenę Małoń. Znał ją z widzenia. Młoda, całkiem ładna, podobno wygadana i całkiem bystra. W wydziale kryminalnym pracowała od pół roku. Nie miała doświadczenia, ale krążyły o niej dobre opinie. Artur wiedział, że i tak to on będzie pracował, a ona będzie co najwyżej parzyć kawę i uzupełniać papierki. Niezbyt mu się to podobało z jeszcze jednego względu –  sprawa wyglądała na trudną. Ktoś w nocy, w jednej z parkowych alejek, zgwałcił, a następnie udusił młodą, dwudziestoparoletnią studentkę. Zwłoki były zupełnie nagie. Na miejscu zabezpieczono ślady, które świadczyły o tym, że do zbrodni nie doszło w innym miejscu. Sprawca zatem najprawdopodobniej rozebrał ofiarę i zabrał jej ubrania wraz z rzeczami osobistymi. W Białymstoku nie mieli za dużo takich spraw. Zdarzyły się niezwykle rzadko w porównaniu do innych miast. Niestety w tym konkretnym przypadku wszystkie okoliczności przemawiały za tym, że jest to morderstwo na tle seksualnym, ofiara jest przypadkowa, a sprawca może zaatakować ponownie. Sprawa była więc niezwykle poważna i zdaniem Artura przydzielanie do niej młodej policjantki bez doświadczenia było błędem. Miał jednak nadzieję, że skoro nie będzie mu pomagać, to chociaż nie będzie przeszkadzać.
Po zakończeniu oględzin na miejscu przestępstwa pojechali zawiadomić rodziców zamordowanej. Sprawca popełnił pierwszy błąd. Kilka ulic dalej policjanci znaleźli na śmietniku torebkę, należącą do ofiary. Nie było w niej telefonu, ani portfela, ale w jednej z kieszonek technicy natrafili na legitymację studencką. Zdjęcie pozwalało z dużą dozą prawdopodobieństwa określić, że denatka to niejaka Agnieszka Maliszewska, studentka trzeciego roku medycyny. Mieli tożsamość. Gdyby morderca był sprytniejszy, nie porzucałby torebki. Wtedy spędziliby trochę czasu na identyfikacji, a on miałby czas na ukrycie śladów. Ale na szczęście nie był na tyle sprytny. 
Po rozmowie z rodzicami zaczęli odwiedzanie przyjaciół i znajomych Agnieszki. Całkiem sprawnie udało im się odtworzyć ostatnie godziny życia studentki. Około trzeciej nad ranem rozstała się z koleżankami przy rondzie przed Pałacem Branickich. Do domu miała jakieś siedemset metrów. Kiedy się widziały się po raz ostatni nie była zdenerwowana, podekscytowana, raczej na pewno nie była z kimś umówiona. Potwierdzało to tezę, że stała się przypadkową ofiarą jakiegoś niewyżytego zwyrodnialca. Artur wiedział jednak, że w tej pracy, w tym wydziale, nic nie jest na pewno, dopóki nie ma się na to solidnych dowodów. Mogła się z kimś umówić i nikomu o tym nie powiedzieć, mogła spotkać kogoś znajomego, mogła paść ofiarą rabunku upozorowanego na zbrodnię na tle seksualnym. Było to mało prawdopodobne, ale wciąż możliwe. 
Odwiedzili też chłopaka ofiary. W każdej sprawie należało najpierw dokładnie przeanalizować wątek rodzinny czy też miłosny. O ile w tym przypadku rodzina raczej nie miała nic wspólnego z morderstwem, o tyle ukochany zamordowanej już mógł. Opinia publiczna chętnie podchwytywała podawane przez media teorie o szaleńcach, zboczeńcach, seryjnych mordercach, polujących na przypadkowe ofiary. Tylko że w większości przypadków sprawca był osobą bliską dla swojej ofiary. Morderstwo przypadkowej osoby było najtrudniejszym scenariuszem dla funkcjonariuszy. Artur wiedział, że najpierw należy zbadać prostsze wersje. Miał jednak co do tego poważne wątpliwości. Chłopak był szczerze poruszony, a co najważniejsze – zdziwiony. Nie mógł uwierzyć. Mógł też świetnie udawać, ale nic, co do tej pory ustalili na to nie wskazywało. Znajomi Agnieszki mówili, że byli zgodną, kochającą się parą, znającą się jeszcze z czasów liceum. Do tego chłopak miał solidne alibi. W nocy, w której doszło do morderstwa pełnił dyżur w stacji pogotowia ratunkowego, gdzie był dyspozytorem. Nie miał zatem możliwości zniknięcia niezauważenie na jedną –  dwie godziny. Ten wątek zatem na razie był już wyczerpany.
Po wyjściu od chłopaka Agnieszki postanowili zawieść protokół przesłuchania dla mężczyzny, który znalazł ciało. Normalnie powinni wszystko zrobić na komendzie, ale świadek bardzo nalegał , aby załatwić to w szybszy sposób. Tłumaczył, że ma ważne sprawy do załatwienia przed wyjazdem następnego dnia. Był i tak poirytowany tym, że stracił mnóstwo czasu z rana. Komisarz, poniekąd go rozumiejąc, zgodził się na spisanie zeznań w radiowozie i umówił się na podpisanie papierów późnym popołudniem. Te zeznania zupełnie nic nie wnosiły do sprawy, zatem można było pominąć procedury. Co innego w przypadku kluczowych informacji. Wówczas wszystko musiało odbyć się z najwyższą starannością. Obrońcy, podczas procesu, potrafili wyciągnąć potem każde niedociągnięcie policji, które pozwalało poddać w wątpliwość przedstawiane przez oskarżenie dowody. 
Artur zatrzymał srebrną kia'e ceed przed blokiem, w którym mieszkał świadek. Zastanowiło go, co mężczyzna robił o tak wczesnej porze w parku, który był oddalonym od jego miejsca zamieszkania o co najmniej cztery – pięć kilometrów. Twierdził, że wybrał się na poranny spacer z psem. Jednak komisarzowi nie pasowała odległość. Facet miał około trzydziestu lat. Nie był typem emeryta, spędzającego wolny czas na długich, często samotnych, przechadzkach. Ludzie wyprowadzając psa z rana ograniczali się często tylko do wyjścia przed dom czy też szybkiego spaceru okolicznymi uliczkami. Tym bardziej, że spieszyli się do pracy. A przecież gość narzekał, że ma dzisiaj mnóstwo rzeczy do załatwienia. Komisarzowi wydało się to podejrzane, ale po chwili uznał, że nie potrzebnie szuka dziury w całym. Taki chyba głupi, policyjny nawyk –  pomyślał. Facet mógł prowadzić przecież aktywny tryb życia, lubił długie spacery, wolał chleb z piekarni, która była nieco dalej od jego mieszkania. Powodów mogło być mnóstwo.
Czachor spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Był już trochę zmęczony. Zaraz będą wiadomości w radiu. Nie, niech młoda sobie idzie z tymi papierami –  uznał. Sięgnął na tylne siedzenie po teczkę ze spisanym wcześniej na komendzie protokołem. Położył go na kolanach Magdy.
– No młoda. –  Uśmiechnął się do niej. –  Biegnij tam, załatw wszystko i zaraz wracaj.
Dziewczyna lekko westchnęła. Wysługiwał się nią. Będzie musiała robić to, czego on nie będzie chciał. Czemu nikt jej nie może traktować poważnie... Przecież miała pokończone szkolenia, kursy! No trudno, za kilka lat...–  pomyślała zrezygnowana.
– Dobra –  odpowiedziała cicho, nie patrząc na Artura i wyszła z samochodu.
Komisarz usiadł wygodniej i włączył radio. Akurat leciała jakaś fajna piosenka.
Magda podeszła do domofonu i wybrała numer mieszkania. Po chwili z głośniczka odezwał się męski głos.
– Słucham?
– Młodsza aspirant Magdalena Małoń, Komenda Wojewódzka Policji, wydział kryminalny – przedstawiła się.
– Zapraszam.
Usłyszała piknięcie i nacisnęła na klamkę. Weszła po schodach na trzecie piętro. Z satysfakcją uznała, że nawet się nie zasapała. Dbała o formę, chciała dorównywać kolegom, a nawet ich wyprzedzać. Wiedziała, że to trudne, ale nie niemożliwe. Była silną osobą, zdeterminowaną, dążącą zawsze do celu. To właśnie to sprawiło, że tak szybko awansowała w policyjnej hierarchii.
Z lepszym niż przed paroma minutami humorem nacisnęła na dzwonek. W drzwiach pojawił się mężczyzna, którego razem z Arturem przesłuchiwali na miejscu zbrodni. W zasadzie to Artur przeprowadzał rozmowę. Kiedy jechali do parku dał jej do zrozumienia, że ma siedzieć cicho i nie przeszkadzać. Postanowiła więc na razie się nie wtrącać. Wiedziała, że przyjdzie taki moment, kiedy zapyta ją o zdanie, a ona wtedy zabłyśnie. Chciała pokazać, że uznaje i szanuje jego doświadczenie oraz wieloletni staż pracy. Nie chciała być upierdliwą gówniarą, wtrącającą wszędzie swoje trzy grosze. Wiedziała, że przyjęta przez nią strategia zaprocentuje.
Eryk Kozłowski, świadek, który zawiadomił policję o zwłokach w parku, wpuścił Magdę do środka. Mieszkanie nie było duże, unosił się w nim nieświeży zapach. W przedpokoju na pierwszy rzut oka brakowało jakichkolwiek elementów damskiej garderoby. Kiedy prowadził ją do salonu, przez otwarte drzwi zobaczyła stos brudnych naczyń w kuchni. Mieszka sam –  stwierdziła. Ku jej zdziwieniu na stole czekał talerzyk i co najmniej dwa rodzaje ciasta. Uśmiechnęła się delikatnie. Facet sprawiał wrażenie nieśmiałego, wycofanego, ale jak widać, był też miły, kulturalny i gościnny. Szkoda, że już po trzydziestce...–  zamyśliła się na chwilę, po czym szybko doprowadziła się do porządku. Przecież to świadek. Tak nie wolno, Magda–  zganiła siebie.
– Proszę, proszę –  powiedział serdecznie mężczyzna. –  Pani usiądzie. Kawy, herbaty?
Zauważyła, że trzęsą mu się trochę ręce. Czyżby jej wizyta była dla niego stresująca?–  zastanowiła się trochę z rozbawieniem. Nie za bardzo rozumiała ludzi, którzy się ich bali. Przecież policja nie robi nikomu nic złego. Wręcz przeciwnie –  pomagali i ratowali, tak samo jak straż pożarna, czy pogotowie. Zapominała tylko, że strażacy czy ratownicy nie wlepiają mandatów za złe parkowanie czy picie piwa na deptaku.
– Nie, nie dziękuję. –  Uśmiechnęła się uprzejmie. –  Ja tylko na chwileczkę. 
– Ach... –  westchnął mężczyzna. –  Może jednak.
– Nie, naprawdę. Proszę sobie nie zaprzątać tym głowy.
– No dobrze... –  odpowiedział  z wyczuwalną nutą smutku czy też rozczarowania.
Magda otworzyła teczkę i wyjęła protokół.
– Tutaj są pańskie zeznania. Proszę je sobie przeczytać i podpisać. –  Podsunęła mu kartkę i podała długopis.
Wziął dokument do rąk i zaczął go uważnie czytać. Jakoś za uważnie –  zauważyła Magda. Teraz doskonale widziała jego dłonie. Zacisnął je mocno na brzegach kartki. Drżały. Były spocone. Głowę nachylił tak, że jego wzrok znajdował się zaledwie kilka centymetrów od czytanego tekstu. Dziwak –  pomyślała policjantka.
Podniósł długopis ze stołu i zaczął podpisywać protokół. W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Magda podniosła wzrok. Leżał na komodzie. Obok innego telefonu. I wydawało się jej, że miał różowe etui. Dziwak –  stwierdziła. Ów "dziwak" bardzo się jednak zdenerwował. Najpierw gwałtownie odwrócił głowę w kierunku dzwoniącego aparatu. Potem spojrzał z niepokojem na siedzącą naprzeciwko policjantkę. Co jest? –  zaczęła się zastanawiać. –  O co ci chodzi gościu? Weź to podpisz i daj mi już stąd iść.
– Nie odbierze pan?–  spytała.
Nie odpowiadał. Dopiero kiedy poczuł na sobie jej wzrok, otworzył usta.
– Eeee...–  Nie wiedział co ma powiedzieć. –  To pewnie nic pilnego. –  Uśmiechnął się do niej niewyraźnie.
Po chwili namysłu dodał:
– Tak, tak. To może poczekać. Na pewno...–  Mówił coraz szybciej. Z coraz większym niepokojem. Jak gdyby dzwoniący telefon oznaczał coś strasznego. Magda zniecierpliwiona uznała, że nie będzie wnikać w powód tego dziwacznego zachowania. 
– Podpisał pan?
– E... Tak, tak. Proszę bardzo. –  Wręczył jej podpisany dokument.
– Dziękuję. Na długo pan wyjeżdża, panie e... Eryku?
– Na dwa tygodnie.
– A gdzie, jeśli wolno spytać?
– Do Hiszpanii... Na urlop.
Uśmiechnęła się do niego. Fajnie –  rozmarzyła się. –  Też bym tak chciała. Zobaczyć prawdziwe lato na hiszpańskim wybrzeżu. Nie to co tu w Polsce i to na dodatek chyba w największej i najchłodniejszej dziurze –  na Podlasiu.
– Dobrze. W razie jakichś pytań będziemy się z panem kontaktować.
– A... E... Pani komisarz... –  Otworzył usta, ale jakby zabrakło mu słów.
– Tak? –  uznała, że nie będzie go poprawiać co do jej stopnia.
– A... macie już... no... jakichś... no tego... podejrzanych?
Zdziwiła się trochę. Pytanie samo w sobie nie było dziwne. Zdążyła zauważyć, że ludzie zadają je dosyć często. Ale sposób jego zadania... Te jąkanie się, zdenerwowanie... Było w tym coś dziwnego, trochę nawet niepokojącego... Ale to mógł być też stres, szok wywołany widokiem zwłok.
– Nie. Nie mamy. –  Teoretycznie powinna użyć formułki "nie mogę udzielić panu takiej informacji", ale stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby.
Wstała od stołu i ruszyła do wyjścia.
W radiu przestały lecieć fajne i nastrojowe kawałki. Artur był coraz bardziej zniecierpliwiony. Spoglądał na wysłużonego Timex'a, którego dostał od matki na osiemnaste urodziny. Minęło już pół godziny, a młodej jeszcze nie było. Co ona tam, kurwa, robi?–  pomyślał poirytowany. Kiedy okazało się, że następną piosenką, którą puszczono jest utwór, którego wprost nie cierpiał, wyłączył radio, zgasił silnik i ruszył do mieszkania. Ja ci dam kawkę, herbatkę –  odgrażał się w myślach. –  Będziesz, kurwa, papiery za biurkiem wypełniała.
Akurat ktoś otwierał drzwi. Pokazał mu policyjną legitymację i bez słowa wszedł do budynku, odprowadzany wzrokiem zdziwionego mieszkańca. Szybko przypomniał sobie numer i zaczął wypatrywać go na drzwiach kolejnych pięter. Jest. Trzecie piętro. Zdyszał się lekko, ale uznał, że nie jest jeszcze źle. Zapukał energicznie w drzwi, a następnie kilkakrotnie wcisnął dzwonek, robiąc pomiędzy naciśnięciami krótkie pauzy. Nikt nie otwierał. Co jest do cholery –  zastanawiał się przez chwilę, zanim zdecydował się nacisnąć klamkę. Drzwi były otwarte. Uchylił je powoli i ostrożnie wszedł do mieszkania. Rękę położył na kaburze, w każdej chwili gotowy wyciągnąć broń. Szedł przed siebie zaglądając do pomieszczeń przez otwarte bądź uchylone drzwi. Zatrzymał się na samym końcu korytarzyka. Drzwi były przeszklone. Widział jakiś stoliczek, chyba sofę. Pewnie salon –  pomyślał. Przez moment zastanawiał się, czy nie wyciągnąć służbowego glock'a, ale w końcu się rozmyślił. Na razie nie miał ku temu wystarczających podstaw. Ale coś, kurwa, jest nie tak –  przemknęło mu przez myśl. Przecież nie pomylił mieszkania. Ktoś tu powinien być. Młoda powinna tu być. Usłyszał szelest w salonie. Musiał podjąć decyzję. Jedną rękę zacisnął mocniej na broni, tak aby w każdej chwili móc ją wyciągnąć, drugą nacisnął gwałtownie klamkę. Musiał działać szybko. W ciągu ułamków sekundy musiał przeanalizować całą sytuację i podjąć kolejne decyzje. Najpierw zobaczył jego –  świadka, do którego przyjechali. Klęczał na podłodze. Wzrok miał wbity w ziemie. Gdy zobaczył komisarza spojrzał na niego z widocznym w oczach przerażeniem. Potem zobaczył ją. Młodą. Leżała w kałuży krwi z rozbitą głową. Decyzja. Płynnym ruchem wyciągnął broń. Przeładował. Odbezpieczył. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. W oczach Kozłowskiego zobaczył narastający strach. Chciał mu coś powiedzieć, wytłumaczyć.
– Policja! Odsuń się od niej!–  krzyknął Czachor celując prosto w jego głowę.
Mężczyzna ani drgnął.
– Odsuń się, kurwa! –  krzyczał komisarz. –  Nie słyszysz co do ciebie mówię?!
Podniósł ręce, jak gdyby chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów. Ale Artur nie miał teraz czasu na zastanawianie się, kto ma jakie zamiary. Miał leżącą na ziemi ranną policjantkę i klęczącego nad nią faceta, do którego przyszła. Wniosek, mimo wielu niejasności, nasuwał się sam. Przeszedł przez próg i stanął bokiem do drzwi. Nie chciał dać się zaskoczyć w przypadku, gdyby w mieszkaniu znajdował się ktoś jeszcze. Cały czas trzymał Kozłowskiego na muszce.
– Odsuń się –  tym razem warknął do mężczyzny.
Eryk zaczął powoli odsuwać się od Magdy. 
– Tttto nnnie tak –  jąkał się przerażony. –  Ttto nie ttak, jjaaak ppan myśli. Nie...
– Zamknij się –  przerwał mu Czachor. –  Jeszcze. Dalej, dalej –  nakazywał.
Podszedł bliżej do świadka, w tej chwili już bardziej podejrzanego.
– Obróć się tyłem.
– Ale... Ttto –  próbował się tłumaczyć.
– Obróć się, kurwa! –  wrzasnął komisarz.
Najwidoczniej na Kozłowskim zrobiło to duże wrażenie, gdyż momentalnie wykonał polecenie.
– Łapy na kark.
Położył dłonie na karku. Cały drżał. Chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć się. Usprawiedliwić. Ale bał się. W tym momencie paraliżował go strach.
Artur jedną ręką trzymając broń, drugą sięgnął po kajdanki. Skuł mężczyznę, po czym pobieżnie go obszukał, by upewnić się czy nie ma jakiejś broni lub innego niebezpiecznego narzędzia. Następnie nachylił się do zatrzymanego i szepnął mu do ucha:
– Jak się teraz ruszysz to rozjebię ci łeb. Rozumiesz? –  Wcisnął mu w potylicę, zabezpieczonego już, glock'a. –  Pytam czy rozumiesz kurwa?!
– Tak.
Wstał. Kurwa, w co ja się wpakowałem –  zdążył pomyśleć. Szybko sprawdził mieszkanie. Byli sami. Nachylił się nad młodą, próbując wyczuć oddech.
– Kurwa –  zaklął głośno, spoglądając z wściekłością na Kozłowskiego.
Wyjął telefon i wybrał numer pogotowia ratunkowego.
– Komisarz Czachor, Komenda Wojewódzka –  przedstawił się szybko. –  Mam rannego funkcjonariusza w bloku na ulicy Składowej 40, mieszkanie 8. Zatrzymanie krążenia.
Po czym dodał na koniec:
– Szybko!
Przypomniał sobie co powinien zrobić w takiej sytuacji. Chciał zacząć już ją reanimować, ale zorientował się, że ma rozbitą głowę. Uznał, że najpierw musi zatamować krwotok. Zdjął kurtkę i szybko docisnął ją do rany. Przełożył ją na plecy, stabilizując szyję tak, że kurtka znalazła się teraz pomiędzy jej głową a podłogą. Zaczął podwijać jej bluzę. Spojrzał kątem oka na Kozłowskiego. Skurwiel –  stwierdził ze złością. Zaczął uciskać. Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy. Pochylił się, żeby sprawdzić oddech. Nie oddychała. Poczuł strach. Zaczął powtarzać cykl. Nic. Jeszcze raz. W tym momencie do mieszkania wbiegli ratownicy, a chwilę później przybyły patrol. Wyszedł z mieszkania. Nie dał rady na to patrzeć. Na rękach miał jeszcze jej krew. Kurwa, pół godziny temu siedziała obok mnie w samochodzie –  przemknęło mu przez myśl. Oparł głowę o ścianę. Musiał ochłonąć. Za dużo emocji w tak krótkim czasie. Złość, zdziwienie, strach, złość, strach, na koniec chyba rozpacz. Nie potrafił tego zrozumieć. Przecież mu tylko, kurwa, przyniosła protokół do podpisania. Nawet, skurwysyn, nie  był o nic podejrzany. Po chuja to zrobił? –  zastanawiał się. Wyprowadzili go. Miał ochotę mu zajebać, przypierdolić. Tak po prostu. Z całej siły. Czuł gniew, nienawiść. Mógł go wtedy zastrzelić. Jak psa. Był panem jego życia. Wystarczyłoby, że nacisnąłby spust. Ale tego nie zrobił... Teraz chujek dostanie łóżko, żarcie, telewizor, konsolę do gier–  wyliczał w myślach rozwścieczony. 
Dziesięć minut później z mieszkania wyszli ratownicy wynosząc sprzęt z posępnymi minami. Za nimi pojawił się lekarz, który wręczał jakiś papierek idącemu razem z nim policjantowi. Czachor odwrócił głowę w jego stronę. Ten spojrzał na niego, nie wiedząc co ma powiedzieć. Ale Artur rozumiał. Wiedział czym był papierek, który wręczał funkcjonariuszowi lekarz pogotowia. 
– Przykro mi komisarzu –  powiedział do niego spuszczając wzrok.
Czachor z całej siły uderzył dłonią o ścianę. Potem jeszcze raz. I znowu. I znowu. Zszedł na dół. Nie miał odwagi tam wejść. Spojrzeć w jej oczy. Przed chwilą razem rozmawiali, jechali tym samym samochodem, a teraz leżała tam. Leżała tam martwa. Leżała tam martwa, kurwa, przez niego. Gdyby z nią poszedł... Kurwa mać! 
Nie mógł sobie tego wybaczyć. Każdy go pocieszał, że zrobiłby przecież podobnie, że Artur nie mógł tego przewidzieć, że tak się po prostu stało. Ale on nie potrafił... Była taka młoda, miała całe życie przed sobą. Marzenia, plany, ambicje... A on to, swoją jedną decyzją, spierdolił. Po prostu definitywnie spierdolił. Po kiego chuja zgodził się na wożenie protokołów po domach? Czemu z nią do cholery wtedy nie poszedł? 
Od początku coś mu nie pasowało z tym gościem. Nie wiedział do końca co, ale coś nie pasowało. I tym razem się niestety nie pomylił. Okazało się, że to on zabił dziewczynę z parku. Naskórek znaleziony pod paznokciami pasował do jego DNA. Była zupełnie przypadkową ofiarą. Zeznał, że kiedy ją zobaczył poczuł nagłe, nieposkromione pragnienie. Po prostu musiał. Zrobił to. Nie potrafił, bądź nie chciał wytłumaczyć co robił tak późno tak daleko od swojego miejsca zamieszkania. Za to dokładnie wyjaśnił, co stało się w jego mieszkaniu. Gdy Magda miała wychodzić zadzwonił telefon, który zabrał z torebki ofiary. Leżał na wierzchu. Wystraszył się, że policjantka skojarzyła fakty. Przyznał, że zaczął się dziwnie zachowywać. Bał się, że zostanie aresztowany. Kiedy Magda udawała się do wyjścia, chwycił stojącą na półce mosiężną figurkę i uderzył ją kilkakrotnie w głowę. Początkowo tłumaczył, że dziewczyna potknęła się i uderzyła głową w kant stołu, ale znalezione w jego mieszkaniu ślady oraz niepodważalne dowody na to, że zamordował Agnieszkę, skłoniły go do przyznania się. Artur liczył jednak na to, że niewiele mu to pomoże. O ile w przypadku morderstwa w parku przy pomocy dobrego adwokata dało się coś wynegocjować, o tyle w przypadku zabójstwa policjantki, pozostawał raczej bez szans na powrót do społeczeństwa. Komisarz miał nadzieję, że w więzieniu otrzyma niezłą szkołę życia od kolegów z celi.
Artur po wydarzeniach w bloku załamał się. Poszedł na urlop. Wielokrotnie wzywali go na przesłuchania. Najpierw na komendę, potem do prokuratury. Wkrótce miał zeznawać w sądzie.  Komisja dyscyplinarna ukarała go naganą z wpisaniem do akt. Nie był pewien, czy nie wolałby wydalenia ze służby. Nie wiedział, czy po powrocie będzie w ogóle do czegoś przydatny. Ciągle odczuwał lęk, często nieuzasadniony. Całe dnie spędzał samotnie w swoim mieszkaniu. Koledzy od czasu do czasu wyciągnęli go na piwo, ale to niewiele pomagało. Ciągle mu się śniła. Wysiadająca z samochodu. Smutna, że traktuje ją jak dziewczynkę na posyłki. Potem leżąca w kałuży krwi. Krew na jego rękach. Lekarz wręczający akt zgonu policjantowi. Nie dał rady z tym żyć. To go przerastało. Spotkania z policyjnym psychologiem, z których korzystał bardzo niechętnie, pomagały, ale niewiele. Zastanawiał się, czy samemu nie złożyć podania o odejście ze służby. 
A teraz po dwóch miesiącach miał wrócić. Zadawał sobie tylko pytanie, czy to ma jeszcze jakikolwiek sens. Siedział przez inspektorem Dembowskim ze spuszczonym wzrokiem. Szykuje się kolejna pocieszająca gadka –  myślał. Nie miał odwagi spojrzeć nawet nikomu ze swoich kolegów w oczy. Bał się. Wiedział, że niektórzy mają mu za złe to, co zrobił. Ciekawe, jak oni by się zachowali? Ciekawe, czy oni przestrzegają procedur w każdym punkcie? Szczególnie ci młodzi, nowi, świeżo wyedukowani. Patrzyli na niego z taką urazą, tak jakby to była tylko jego wina. 
– … Ty musisz po prostu o tym zapomnieć. –  Kontynuował inspektor. –  Nie wiem... Musisz coś w końcu z sobą zrobić, chłopie. Dałem ci te dwa miesiące, ale już starczy. Co się stało, to się nie odstanie, Artur. –  Próbował spojrzeć mu prosto w oczy, ale ten jakby jeszcze bardziej spuścił wzrok.
Inspektor westchnął.
– Kurwa, Artur –  prawie krzyknął. –  Weź sobie, no nie wiem, hobby nowe znajdź, zainwestuj w piękne czerwone autko, panienkę sobie jakąś sprowadź, ale weź coś, kurwa, chłopie ze sobą zrób.
Komisarz milczał. Tak na dobrą sprawę, to nie wiedział do końca, czy powinien teraz coś odpowiadać czy dalej milczeć. Inspektor na chwilę jakby się również zagubił.
– Zresztą, to mnie nie interesuje. –  Skłamał niewzruszonym tonem–  Urlop się skończył, komisarzu. Pora zabierać się do roboty.
Artur podniósł głowę. Rzeczywiście, trochę mu już tego brakowało. Może kiedy się czymś zajmie, w końcu zapomni o ostatnich wydarzeniach.
– Żebyś mógł się trochę oderwać od tej naszej wielkomiejskiej, szarej rzeczywistości znalazłem dla ciebie coś specjalnego. –  Zaczął Dembowski.–  Pojedziesz sobie nad jeziorko, w okolice Suwałk.– Nie mamy nic na miejscu? –  zapytał komisarz. Nie zbyt podobał mu się pomysł wyjazdu.
– Pojedziesz sobie nad jeziorko, Czachor –  powtórzył dobitnie naczelnik. –  Chłopaki z Suwałk prosili, żeby przysłać kogoś do pomocy. Na jakimś zadupiu, czekaj... –  Spojrzał w leżące na biurku dokumenty. –  W Bachmatówce, o ile ci to cokolwiek mówi, podczas budowy domu odkopano kościotrupa. 
– Wojna, egzekucja, ubecja –  zaczął wyliczać Czachor. – Szkoda mojego czasu.
– A słyszałeś, żeby w czasach wojny czy ubecji trupy miały przy sobie mp3?–  zapytał z przekąsem inspektor. –  No właśnie. Kościotrup jest podobno na pierwszy rzut oka całkiem świeży, że tak powiem. Zostało na nim jeszcze nawet trochę z ubrania. I tak na pierwszy rzut oka, ktoś kościotrupowi nieźle przywalił w głowę.
Artur poczuł się nieprzyjemnie. Teraz miał naprawdę poważne wątpliwości, czy da radę.
– Zanim zapytasz. –  Dembowski podniósł palec w górę. –  Nie, nie wiemy jak kościotrup się nazywał.  Na razie nie wiemy nawet co nosił w spodniach zanim zjadły to robale. Na moje oko, to jakieś wioskowe, rodzinne sprawy. Jak na rozgrzewkę w sam raz. –  Uśmiechnął się do komisarza. –  Tak więc, teraz pojedziesz do domu, spakujesz się i na szesnastą masz być na sekcji w Suwałkach, rozumiemy się?
– Tak jest –  odpowiedział beznamiętnie komisarz, po czym wstał i bez słowa wyszedł.
Cały Czachor–  pomyślał Dembowski i uśmiechnął się pod nosem.


=> Rozdział II   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Shalis dla WioskaSzablonów przy pomocy AlexOloughlinFan, subtlepatterns.